
Nie od dziś wiadomo, że refundacja metody zapłodnienia pozaustrojowego nie jest – delikatnie rzecz ujmując – priorytetem rządu. Okazuje się jednak, że PiS nie ogranicza się jedynie do rezygnacji z finansowania in vitro na szczeblu centralnym, a ofiarą sporu ideologicznego padają lokalne inicjatywy.
W połowie ubiegłego roku przestał funkcjonować państwowy program refundacji in vitro, zainicjowany rząd PO-PSL. Rezygnację z programu zapowiedział minister Konstanty Radziwiłł już w pierwszych tygodniach rządów PiS-u. Rzeczniczka klubu, Beata Mazurek, przekonywała, że istnieją „inne, mniej kosztowne metody” wsparcia rodziców, którzy bezskutecznie starają się o potomstwo.
W okresie funkcjonowania programu dzięki metodzie in vitro urodziło się ponad 5 tysięcy dzieci. Jego koszt wyniósł kilkadziesiąt milionów złotych rocznie (ok. 70 milionów w pierwszym roku funkcjonowania). To niemało, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że za rezygnacją z programu przemawiały przede wszystkim argumenty natury nie ekonomicznej, a ideologicznej.
Konflikt światopoglądowy dociera do samorządów. Wraz z wycofaniem finansowego wsparcia metody z budżetu państwa władze lokalne zyskały spore pole do uchwalania własnych inicjatyw. Teoretycznie, bo coraz częściej sprzeciwiają się im wojewodowie i radni PiS.
Walka z in vitro na każdym szczeblu
Gdańsk, Wrocław, Płock – to w tych gminach propozycje dotyczące finansowania metody zapłodnienia pozaustrojowego spotkały się z głośnym sprzeciwem partii rządzącej. Warszawskiej Radzie Miasta udało się co prawda przyjąć stosowną uchwałę, ale prace nad jej ostatecznym kształtem znacznie się wydłużyły. Powód – obawy o jej uchylenie przez wojewodę mazowieckiego Zdzisława Sipierę. Jak tłumaczyła przewodnicząca Rady Ewa Dorota Malinowska-Grupińska (PO), istniała potrzeba zminimalizowania takiego ryzyka.
Jak duże jest to ryzyko, pokazał przykład Gdańska. Wojewoda pomorski Dariusz Drelich odrzucił inicjatywę Rady Miasta, argumentując, że autorzy projektu uchwały nie uzyskali opinii Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (instytucji określającej zasadność finansowania programów zdrowotnych). Problem w tym, że – jak wskazuje sama AOTMiT – uzyskanie opinii jest konieczne przed wejściem programu w życie, a nie przed przyjęciem uchwały; w związku z tym wojewoda nie miał podstaw, by jej odrzucać.
We Wrocławiu i w Płocku uchwałę odrzucili radni PiS (w przypadku drugiego z miast przeciwnych było także dwóch radnych PO). W Głogowie radni długo debatowali nad projektem Nowoczesnej, ale głosowanie się nie odbyło. Temat wzbudził w mieście kontrowersje – w lutym przed głogowskim ratuszem Młodzież Wszechpolska zorganizowała protest przeciwko finansowaniu in vitro z miejskiej kasy.
W Poznaniu odwrotnie
W styczniu w poznańskiej Radzie Miasta przegłosowano uchwałę, zgodnie z którą w latach 2017-2020 miasto ma przeznaczać blisko 2 miliony złotych rocznie na finansowanie metody. Pomimo obaw wielu radnych wojewoda Zbigniew Hoffmann nie wyraził sprzeciwu. Co ciekawe, wątpliwości co do uchwały miał za to poseł PO z Poznania, Jacek Tomczak, którego krytyka skutkowała nawet interwencją rzecznika dyscypliny partyjnej.
Od kilku dni na decyzję wojewody oczekują też radni z Bydgoszczy.
Wojewoda Bogdanowicz często chwali się na Facebooku swoimi dziećmi i bardzo fajnie, bo wszyscy się cieszymy z dzieci. Mam więc nadzieję, że zrozumie tych, którzy się o nie starają. Jeśli nie, to będziemy się odwoływali i wykorzystamy wszystkie możliwe kroki prawne
– zapowiedział bydgoski radny PO Jakub Mikołajczak.
Spór ideologiczny
U podstaw sporu dotyczącego in vitro leżą kwestie światopoglądowe. Metodę jednoznacznie odrzuca Kościół katolicki, tłumacząc, że stoi ona w sprzeczności z katolicką etyką seksualną. Hierarchów niepokoi również rzekomo uprawiana praktyka niszczenia zamrożonych zarodków. Jako alternatywę dla in vitro wskazują naprotechnologię – metodę opartą na wspomaganiu naturalnych sposobów planowania rodziny, zgodną z nauką Kościoła.
Zwolennicy stosowania metody zapłodnienia pozaustrojowego traktują ją jako środek leczenia niepłodności. Zaprzeczają, jakoby zarodki były niszczone, a zamrażanie ma umożliwić ich ochronę i późniejsze wykorzystanie. Sceptycznie odnoszą się też do naprotechnologii, która nie jest w stanie pomóc wielu parom zmagającym się z niepłodnością.
Spór wokół in vitro jest tak ożywiony, że momentami niebezpiecznie zbliża się do granic absurdu. Kilka lat temu ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier stwierdził w rozmowie z „Uważam Rze”, że dzieci poczęte tą metodą mają „bruzdę charakterystyczną dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Jeden z krakowskich radnych PiS przyrównał natomiast dzieci z in vitro do… „truskawek bez smaku”.
Czy państwo lub samorządy powinny finansować metodę in vitro?

Dodaj komentarz
3 komentarzy do "Spór o in vitro powraca w samorządach. PiS blokuje lokalne inicjatywy"
zbyt dużo dzieci czeka na rodziny w domach dziecka?
po co adoptować skoro można urodzić własne dziecko? osobom, które nie mają problemów z niepłodnością też należy zalecić, że np. drugie dziecko adoptowały?
Błagam ten argument o przepełnionych domach dziecka jest kaleki bo jak przyjrzysz się statystyką to dowiesz się że:
A) Większość wychowanków domu dziecka to dzieci których rodzice zostali ograniczenii w prawach rodzicielskich a nie ich pozbawieni,
B) Sieroty w domach dziecka stanowią 2%.