• >>
  • Archiwum:

Autor: Agnieszka Magdziarz

Nowoczesna. Założenia programowe i sejmowe poczynania

Partia Ryszarda Petru odniosła sukces w wyborach parlamentarnych już kilka miesięcy po swoim powstaniu. Z jej programu możemy wyczytać konkretną wizję funkcjonowania państwa. Czy dotychczas podjęte działania stanowią potwierdzenie deklarowanych postulatów?

Historia Nowoczesnej rozpoczęła się w maju 2015 roku na warszawskim Torwarze. Wówczas odbyła się konwencja założycielska stowarzyszenia NowoczesnaPL. Już pod koniec sierpnia zarejestrowano partię, której pełna nazwa brzmi „Nowoczesna Ryszarda Petru”. Zaledwie kilka dni później zaprezentowano kandydatów partii na parlamentarzystów. Pośpiech był konieczny, by nowo powstałe ugrupowanie na dobre zapisało się w świadomości wyborców. Cel został osiągnięty, a partia uzyskała w wyborach 7,6% głosów w skali kraju.

Żaden z 28 posłów Nowoczesnej nie miał wcześniej doświadczenia związanego z pracą parlamentarzysty. Nie oznacza to jednak, że nie byli oni wcześniej w żaden sposób aktywni politycznie – cześć z nich działała w strukturach władzy na szczeblu lokalnym, a niektórzy należeli wcześniej do innych partii. Sam Ryszard Petru (niegdyś członek Unii Wolności) zajmował stanowisko asystenta posła Unii Demokratycznej Władysława Frasyniuka.

Mimo wszystko należy przyznać, że w Nowoczesnej próżno szukać polityków „z zawodu”. Większość jej posłów stanowią ekonomiści, prawnicy, nauczyciele akademiccy oraz osoby odnoszące sukcesy w innych dziedzinach. To dodatkowo wzmocniło przed wyborami obraz ugrupowania jako „partii ekspertów”.

Obecnie w sejmowych ławach zasiada 27 posłów Nowoczesnej. W trakcie trwania kadencji szeregi ugrupowania zasiliło 3 nowych posłów (dwóch odeszło wcześniej z Platformy Obywatelskiej, jeden z ruchu Kukiz’15), a niedawno na opuszczenie Nowoczesnej i przejście do Platformy zdecydowało się 4 posłów.

Czy „ekspercki” charakter partii uwidacznia się na płaszczyźnie jej postulatów? Czy podjęte inicjatywy świadczą o konsekwencji w realizowaniu założeń programowych?

Światopogląd, kwestie obyczajowe

Polska wspólnotą wolnych ludzi

Właśnie tak brzmi tytuł jednego z rozdziałów programu Nowoczesnej, który został opublikowany już po wyborach parlamentarnych. Czytamy w nim:

Polska jest dla wszystkich obywateli, niezależnie od ich poglądów, wyznania i stylu życia. […] Wszyscy mamy te same prawa. Wzmocnimy rolę obywateli i ich indywidualnej inicjatywy […]. Nie dopuścimy, by ktokolwiek – a zwłaszcza państwo i politycy – narzucał nam, jak żyć, w co wierzyć, kogo kochać, a kogo nienawidzić. Polska to wspólnota wolności.

Ugrupowania deklaruje dbałość o to, by państwo nie ingerowało w wolność działania, także w sferze społecznej, „dopóki nie narusza to praw innych osób”. W programie zaakcentowano wizję jednostki opartą na jej indywidualnym charakterze. Nowoczesna chce, by państwo pozostało neutralne ideologicznie i nie narzucało obywatelom konkretnego światopoglądu.

Zadbamy o to, by każdy Polak miał pełne prawo do głoszenia swoich poglądów oraz do wyboru swoich indywidualnych życiowych postaw […]. Nie pozwolimy żadnej partii czy organizacji na zniewalanie obywateli.

– napisano w programie.

Partia sprzeciwia się dyskryminacji, przede wszystkim ze względu na rasę, płeć, wyznanie, orientację seksualną, niepełnosprawność i poglądy polityczne. W przypadku objęcia władzy zapowiada wprowadzenie przepisów, które przyczynią się do ograniczenia w przestrzeni publicznej mowy nienawiści, nietolerancji i ksenofobii.

Pakiet propozycji dla rodzin

Nowoczesna zwraca w swoim programie uwagę na problem niskiej dzietności, zaznaczając, że pod tym względem zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Unii Europejskiej. Odpowiedzią na niekorzystne trendy demograficzne miałby być pakiet propozycji zatytułowany „Bezpieczna rodzina”.

Dzietność stanie się prawdziwym, a nie udawanym priorytetem rządu. Wprowadzimy kompleksowe i przemyślane działania, które pozwolą pogodzić ambicje zawodowe i pracę z posiadaniem dzieci, zmniejszając obciążenia dla rodzin od urodzenia dziecka do jego wejścia w dorosłość

– deklaruje partia.

Nowoczesna postuluje:

  1. wspieranie samorządów w celu tworzenia nowych miejsc w żłobkach i przedszkolach,
  2. wprowadzenie we współpracy z władzami lokalnymi rozwiązań, które pozwolą rodzinom na „wynajęcie mieszkania w rozsądnej cenie”,
  3. państwową pomoc w zakupie własnego mieszkania dzięki zwrotowi wkładu własnego oraz zapewnieniu gwarancji kredytowych,
  4. promowanie form zatrudnienia umożliwiających łączenie pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci,
  5. modyfikację programu „500 plus” tak, by pomoc otrzymywały jedynie rodziny potrzebujące i posiadające zatrudnienie,
  6. dążenie do zwiększenia aktywności zawodowej młodych kobiet.

Niedawno odbyła się konwencja partii, podczas której Ryszard Petru wyraził odmienne niż w programie zdanie na temat rządowego programu „500 plus”. Lider Nowoczesnej wprost powiedział, że jest on „nie do utrzymania”:

Nasze państwo, to państwo, w którym nie ma takiego programu jak 500 plus, nawet najbardziej szczytny cel, na który nie ma pieniędzy, skończy się jak w Grecji.

Podczas konwencji zaproponowano alternatywny program zatytułowany „Aktywna rodzina”. Miałby on oznaczać wprowadzenie radykalnej obniżki podatków na każde dziecko. Partia przekonuje, że w ten sposób w kieszeniach rodziców pozostanie w skali roku 3 000 złotych więcej i to za jednego potomka.

Rozsądna polityka socjalna

Partia proponuje też dostosowanie konkretnych narzędzi pomocy społecznej do indywidualnych potrzeb, co wiązałoby się z dokładniejszym rozpoznaniem sytuacji materialnej obywateli i rodzin. Nowoczesna chce skończyć z odbieraniem całego świadczenia po przekroczeniu określonego poziomu dochodów i wprowadzić zasadę „złotówka za złotówkę” – wysokość świadczenia malałaby w zależności od tego, w jakim stopniu dochód rodziny przekracza próg. Kolejne postulaty Nowoczesnej w dziedzinie polityki socjalnej to m.in. większe wsparcie (także finansowe) osób niepełnosprawnych i ich opiekunów oraz wzrost znaczenia pozafinansowych form pomocy (np. dożywianie dzieci z biedniejszych rodzin).

Pomimo szerokiego wachlarzu podobnych propozycji partia zaleca umiar i rozsądek w gospodarowaniu środkami; z jednej strony po to, by nie kreować obywatela uzależnionego od pomocy państwa, a z drugiej – by zachować równowagę w wydatkach budżetowych i nie zadłużać przyszłych pokoleń Polaków:

Zadbamy lepiej o bezpieczeństwo finansowe następnych pokoleń. Będziemy zasilali i chronili Fundusz Rezerwy Demograficznej, by pieniądze tam zgromadzone nie były wydawane na bieżące potrzeby budżetowe.

Nieco dalej czytamy, że „pomoc ma aktywizować zawodowo osoby, które mogą pracować, a nie zniechęcać je do zatrudnienia”.

In vitro finansowane z publicznych środków

W swoim programie Nowoczesna deklaruje:

Pomożemy rodzinom, które chcą, ale nie mogą mieć dzieci. Wprowadzimy szeroki program badań diagnozujących przyczyny niepłodności i działania pomagające je usunąć. Przywrócimy publiczne finansowanie in vitro.

Dowodem sprzeciwu wobec wycofania się rządu Prawa i Sprawiedliwości z programu finansowania in vitro (ustanowionego jeszcze za rządów PO-PSL) były nie tylko słowa krytyki, ale także działania podjęte na szczeblu lokalnym. W wielu polskich miastach działacze Nowoczesnej składali projekty uchwał, które zakładały wsparcie finansowe dla par z budżetu gmin.

Utrzymać obecnie obowiązujące przepisy dotyczące aborcji

Ugrupowanie Ryszarda Petru opowiada się za utrzymaniem „kompromisu” obowiązującego w kwestii prawa do dokonania aborcji. W ubiegłym roku posłowie Nowoczesnej odrzucili oba obywatelskie projekty ustaw (liberalizujący i zaostrzający przepisy).

Wszelkie inicjatywy, zarówno zaostrzające, jak i łagodzące zapisy obecnej ustawy antyaborcyjnej, zmierzają do naruszenia kompromisu w postaci ustawy z 1993 roku i wywołania kolejnych podziałów, emocji, konfliktów, których mamy tak dużo od ostatnich wyborów parlamentarnych

– tłumaczyła w rozmowie z PAP posłanka Joanna Schmidt.

Związki partnerskie – deklarowane poparcie

Nowoczesna deklaruje chęć umożliwienia zainteresowanym parom zawarcia związku partnerskiego. Partia argumentuje, że taką możliwość dają obywatelom Stany Zjednoczone oraz większość krajów Unii Europejskiej. Kilka miesięcy temu posłanka Joanna Scheuring-Wielgus w rozmowie z Justyną Dobrosz-Oracz mówiła:

U nas w klubie – jeżeli chodzi o legalizację związków partnerskich jest jednomyślność, o tym też mówiliśmy w kampanii wyborczej, to jest rzecz, która powinna już być dawno temu załatwiona przez PO i PSL.

Ugrupowanie Ryszarda Petru nie zaproponowało jednak do tej pory projektu ustawy regulującego tę kwestię. Ostatnio Nowoczesna po raz kolejny zapowiedziała wprowadzenie instytucji związku partnerskiego po dojściu do władzy – tym razem przy okazji niedawnej konwencji programowej.

Zakaz znieważania homoseksualistów

Pierwszy „światopoglądowy” projekt ustawy złożony przez posłów Nowoczesnej dotyczył nienawiści kierowanej pod adresem homoseksualistów. Zakładał, że za znieważenie osoby homoseksualnej groziłaby kara trzech lat pozbawienia wolności, a za kierowanie pod adresem takiej osoby gróźb – pięć lat. Projekt nie zyskał jednak poparcia polityków partii rządzącej.

Ani w programie, ani tym bardziej w konkretnych inicjatywach nie odnajdujemy natomiast dążeń polityków Nowoczesnej do legalizacji małżeństw homoseksualnych.

Nowoczesny patriotyzm Nowoczesnej

W programie Nowoczesnej sporo miejsca poświęcono przywiązaniu do wartości związanych z patriotyzmem. Członkowie ugrupowania promują swoją – zgodnie z nazwą ugrupowana – „nowoczesną” wersję patriotyzmu:

Zadbamy o szacunek do państwa, historii i tradycji inaczej niż poprzednicy. […] Dlatego będziemy budować patriotyzm oparty na dumie z polskich dokonań, […] na rzetelnej rozmowie o historii, a nie o jej zakłamywaniu.

Z okazji ubiegłorocznego Święta Niepodległości Nowoczesna opublikowała krótki film, na którym posłowie partii opowiadają o tym, czym jest dla nich patriotyzm:

Rozdział Kościoła od państwa

Stosunek członków Nowoczesnej do Kościoła jest klarowny. Partia zdecydowanie postuluje rozdział państwa od Kościoła, przeprowadzony, jak podkreślono w programie, w pokojowej atmosferze – miałoby to nastąpić już w pierwszym roku po wygranych przez partię wyborach. Słowo „Kościół” w całym, 120-stronnicowym programie pada zaledwie dwa razy, zawsze w kontekście uniezależnienia instytucji państwa od wpływu hierarchów. W tekście zabrakło nawet charakterystycznej deklaracji o uznaniu roli Kościoła w historii Polski, co samo w sobie dobrze oddaje poglądy członków ugrupowania na tę kwestię.

Postulat rozdziału Kościoła od państwa znalazł potwierdzenie w realiach pracy parlamentarnej. Gdy na początku ubiegłego roku do Sejmu wpłynął podpisany przez 150 tys. osób obywatelski projekt o zaprzestaniu finansowania lekcji religii z budżetu, najbardziej przychylni tej propozycji byli właśnie posłowie Nowoczesnej (sceptycznie nastawieni do projektu byli nawet postulujący rozdział Kościoła od państwa posłowie Platformy). Komentatorzy ocenili tak zdecydowane poparcie dla inicjatywy jako próbę przejęcia elektoratu lewicy. Podobnie oceniono deklarację, która padła na ostatniej konwencji partii – Nowoczesna jednoznacznie opowiedziała się wówczas za likwidacją Funduszu Kościelnego.

Gospodarka, podatki, biurokracja

Przedsiębiorczość filarem rozwoju

W programie zaznaczono, że Nowoczesna od momentu powstania „domagała się […] efektywnej gospodarki”.

[Nowoczesna- red.] Chciała zniesienia barier dla przedsiębiorców i ludzi aktywnych, likwidacji przywilejów i absurdów prawnych, uproszczenia i zmniejszenia podatków. […] Ryszard Petru przedstawił drogę, która prowadzi do dobrobytu – do tego, by Polska stała się krajem sprawnie działającym i zamożnym.

Jak zatem wygląda proponowana przez partię „droga do dobrobytu”? Odpowiedź na to pytanie także odnajdujemy w założeniach programowych. Rozwój gospodarczy Polski, zdaniem ugrupowania, należałoby oprzeć na przedsiębiorczości i własności prywatnej. Praktycznym przejawem takiej deklaracji miałoby być przyjęcie zasady „co nie jest zabronione, jest dozwolone”. Ugrupowanie postuluje ponadto:

  1. obniżkę progów podatkowych PIT z 18 do 16% oraz z 32 do 26%, a docelowo – podatek liniowy z wysoką kwotą wolną od opodatkowania,
  2. zwrot podatku PIT dla osób, których dochód po opłaceniu składki zdrowotnej jest poniżej minimum socjalnego, zrównanie stawki podatku od dywidendy i podatku CIT ze stawką podatku PIT („dzięki temu podmioty gospodarcze będą równo traktowane bez względu na formę prawną”),
  3. obniżenie i ujednolicenie podatku VAT (początkowo dwie stawki 10% i 20%; docelowo – jedna stawka na poziomie 16-18%); ostatnio Ryszard Petru zasugerował ustalenie stawki VAT na 15-16%,
  4. wprowadzenie płacy minimalnej na poziomie 50% średniego wynagrodzenia w powiecie,
  5. reformę rynku pracy: zwolnienie młodych ze składek na ubezpieczenia społeczne (w ciągu 2 lat po ukończeniu edukacji), ulgi i dopłaty dla pracodawców z tytułu szkoleń pracowniczych, uniemożliwienie nadużywania umów zlecenia, ochrona pracowników w wieku przedemerytalnym przed zwolnieniem.

Do tej pory uzyskaliśmy realne potwierdzenie postulatu dotyczącego płacy minimalnej. Partia była przeciwna jej wprowadzeniu na zasadach proponowanych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości (równa dla wszystkich stawka 2 000 zł brutto miesięcznie oraz 13 złotych za godzinę).

Podwyższyć wiek emerytalny do 67 lat

Nowoczesna krytykowała powrót do wieku emerytalnego 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet, tłumacząc swój sprzeciw wysokimi kosztami tej reformy i perspektywą niższych emerytur. Odzwierciedlenie takiej reakcji na decyzję partii rządzącej odnajdujemy w programie, w którym partia postuluje ustalenie wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę na 67 lat. Nowoczesna wskazuje, że „żyjemy coraz dłużej”, a kobiety i mężczyźni powinni nabywać prawa emerytalne w tym samym wieku.

Kolejną propozycją partii jest nieobejmowanie przywilejami emerytalnymi osób dopiero rozpoczynających pracę.

Zachowamy jednak wszelkie prawa nabyte dla osób, które rozpoczęły wcześniej pracę w zawodach objętych przywilejami emerytalnymi

– dodano w programie.

Projekty ustaw: ordynacja podatkowa i kwota wolna

W trakcie trwania kadencji klub poselski Nowoczesnej złożył trzy projekty nowelizacji dotyczących systemu podatkowego.

Pierwsza z nich była dedykowana małym przedsiębiorcom i zakładała wydłużenie okresu rozliczania straty podatkowej do 15 lat podatkowych (zamiast 5 lat), zwiększenia limitu odpisu amortyzacyjnego do 10 tys. złotych (zamiast 3,5 tys.) oraz zmniejszenia stawki podatku liniowego do 15%. Na stronie partii tak argumentowano zasadność projektu:

Większość firm w Polsce to jednoosobowe działalności gospodarcze. To one stanowią podstawę nowych, lepszych środków trwałych.

Drugi z projektów dotyczył zmian w ordynacji podatkowej. Nowoczesna chciała ograniczenia możliwości przeciągania postępowań do maksymalnie 8 lat od daty powstania błędu podatkowego.

Obecnie obowiązuje 5-letnie przedawnienie, ale jeśli urząd podejmie kontrolę, to może nękać podatnika do końca życia. Chcemy to zmienić. Jeśli przez 3 lata od końca przedawnienia nie zostanie udowodniona wina, przedawnienie pojawi się automatyczne

– uzasadniali posłowie ugrupowania.

Ostatni ze wspomnianych projektów dotyczył kwoty zwolnionej z opodatkowania. Ugrupowanie postulowało, by kwota wolna była wyliczana na podstawie określanego co roku „minimum egzystencji” pomnożonego razy 15.

Projekty zostały odrzucone na etapie pierwszego czytania. Co ciekawe, pomimo deklaracji o chęci obniżenia stawki podatku CIT dla małych firm, posłowie ugrupowania skrytykowali rządową inicjatywę w tym zakresie. Poseł Mirosław Pampuch określił nowelę mianem „kosmetycznej zmiany” i zaproponował poprawkę, według której objęte obniżką CIT byłyby podmioty o rocznym obrocie niższym niż 10 milionów euro (propozycja rządu dotyczyła firm o maksymalnych przychodach 1,2 milionów euro rocznie).

Nowoczesna krytykowała także podniesienie kwoty wolnej od podatku do wysokości 6 600 złotych.

[Kwota wolna proponowana przez rząd – red.] tak naprawdę poprawia sytuację osób bardzo nisko zarabiających, głównie dorabiających, a nie pracujących

– komentował Ryszard Petru.

Proste zasady prowadzenia działalności gospodarczej

Nowoczesna zaznacza, że istotne z punktu widzenia rozwoju gospodarczego jest promowanie przedsiębiorczości. W tym celu deklaruje wprowadzenie prostych i przewidywalnych przepisów regulujących kwestię prowadzenia działalności.

Ugrupowanie zapowiedziało w programie uchwalenie „Konstytucji podatkowej”. Choć do dziś Nowoczesna nie zgłosiła jej projektu, priorytety w tej dziedzinie możemy wyczytać z programu. Po pierwsze, partia chce dążyć do skrócenia czasu potrzebnego na wywiązanie się z obowiązków skarbowych. Po drugie, obiecuje przegląd systemu podatkowego w kierunku usunięcia nadmiernych obciążeń dla firm. Nowoczesna chce również zmniejszenia liczby rutynowych kontroli oraz ograniczenia czasu oczekiwania na decyzję do 14 dni. Ciekawą propozycją jest także wprowadzenie „urzędu pierwszego kontaktu” i asystenta przedsiębiorcy, który miałby być pośrednikiem między prowadzącym działalność a urzędnikami aparatu skarbowego.

Partia postuluje ponadto deregulację zawodów w możliwie najszerszym zakresie:

Zmniejszymy liczbę potrzebnych zezwoleń, koncesji oraz regulacji zawodów i branż. Tam gdzie to możliwe, będziemy odchodzić od licencji zezwalających na działalność na rzecz dobrowolnej certyfikacji.

Wsparcie rozwojowych branż, większe wydatki na innowacje

Kolejnym filarem wizji rozwoju polskiej gospodarki powinny być, w przekonaniu polityków Nowoczesnej, innowacje i wspieranie perspektywicznych branż:

Dziś zamożność budują innowacje, wiedza i dobre pomysły. Jesteśmy twórczy, przedsiębiorczy i dobrze wykształceni. Polacy udowadniają to, pracując i odnosząc sukcesy w najbardziej wymagających środowiskach i branżach świata.

Propozycje? Zwiększenie wydatków na badania i rozwój do 2% PKB, zachęcanie prywatnych przedsiębiorców do inwestowania w innowacje, ulgi inwestycyjne dla firm współpracujących z instytutami naukowymi, umożliwienie naukowcom wdrażanie innowacji w Polsce, a także promocja i wsparcie ekspansji zagranicznej rodzimych firm.

Model władzy, ustrój, relacje z UE

Wzmocnić premiera kosztem prezydenta

W rozdziale programu zatytułowanym „Lepiej zorganizowane państwo” Nowoczesna przedstawia swoje propozycje reform ustrojowych. Priorytetem jest dla jej członków „profesjonalne zarządzanie przy jednoczesnym wzmocnieniu mechanizmów kontrolnych”. Partia postuluje wprowadzenie systemu premierowskiego tak, by większość parlamentarna (z której wyłoniony zostaje rząd) ponosiła pełną odpowiedzialność za sposób prowadzenia polityki.

To oznacza wzmocnienie roli szefa rządu i jego kancelarii. Wyeliminujemy ograniczenia „Polski resortowej”. Rząd uzyska narzędzia do sprawniejszego działania oraz prowadzenia spójnej i efektywnej polityki, a jego odpowiedzialność zostanie doprecyzowana

– dodano w programie.

Ugrupowanie Ryszarda Petru chce, by prowadzona przez silnego premiera polityka była ukierunkowana nie na rozwiązywanie bieżących problemów, ale by uwzględniała realizację strategii i celów długoterminowych. Te zaś mają być określane w porozumieniu z obywatelami. Zdaniem Nowoczesnej wszelkie projekty ustaw powinny być poparte wyliczeniami i oceną skutków.

W „państwie według Nowoczesnej” prezydent pełni rolę głównie symboliczną – partia proponuje ograniczenie i tak już dość ubogiego zakresu kompetencji głowy państwa, zaznaczając, że dotychczasowe modele prezydentury – zarówno realizowanie interesów wybranej partii, jak i przeszkadzanie rządowi – nie sprawdziły się.

Nowoczesna ma też pomysł na zmiany w Senacie. Proponuje, by wybory do Izby Wyższej parlamentu odbywały się nie wraz z wyborami do Sejmu, a dwa lata później:

Umożliwimy start w wyborach urzędującym samorządowcom, co zmieni Senat w prawdziwą izbę refleksji i wzmocni samorządność.

Postulat dwukadencyjności

Nowoczesna postuluje, by posłowie mogli sprawować mandat tylko przez dwie kadencje. Także do dwóch kadencji miałby zostać ograniczony okres sprawowania funkcji przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Co jednak istotne, długość jednej kadencji miałaby, w wizji ugrupowania, zostać wydłużona z obecnych 4 do 5 lat. Partia proponuje też likwidację urzędu wojewody, gdyż „tworzy przerost struktur zarządzania państwem”.

Pomimo deklarowanej chęci wprowadzenia dwukadencyjności w przypadku wójtów, burmistrzów i prezydentów miast Nowoczesna krytykowała partię rządzącą za plany realizacji tego postulatu. Powodem był bieżący kontekst polityczny. PiS planowało wprowadzenie zmian jeszcze przed wyborami samorządowymi w 2018 roku. Co więcej, miałyby one dotyczyć już tych włodarzy, którzy aktualnie rządzą drugą kadencję bądź dłużej (zmiana „wsteczna”). Niedawno Jarosław Kaczyński zasugerował jednak, że ewentualna reforma zostanie wprowadzona dopiero przed wyborami samorządowymi w 2022 roku, co posłowie Nowoczesnej przyjęli z satysfakcją.

[…] to dobrze, że PiS wycofuje się z pomysłu na dwukadencyjność wsteczną w samorządach. To był pomysł, naszym zdaniem, niekonstytucyjny, bardzo zły dla samorządów

– tłumaczył poseł Paweł Rabiej.

Niezależne sądownictwo

W programie partii dużą wagę przywiązano do kwestii związanych z funkcjonowaniem władzy sądowniczej:

Sprawnie działający, niezależny wymiar sprawiedliwości to fundament praw i wolności obywateli, podstawa państwa i gwarant stabilności gospodarczej. Dlatego zadbamy o prawo przyjazne Polakom i zreformujemy wymiar sprawiedliwości.

Partia chce skuteczniejszej ochrony praw obywatelskich i konsumenckich – w przypadku tych drugich chodzi o szybsze reagowanie na nieprawidłowości (przykład: afera Amber Gold). Sądy mają być bardziej przyjazne dla obywateli – skróceniu ma ulec czas oczekiwania na wyroki. Istotne dla ugrupowania jest też odciążenie sędziów poprzez chociażby promowanie mediacji i innych pozaprocesowych metod rozwiązywania konfliktów oraz rozpoznawanie spraw przez inne podmioty (np. notariuszy) tam, gdzie to tylko możliwe.

Osobną kwestią pozostaje wspomniana niezależność wymiaru sprawiedliwości. Nowoczesna jednoznacznie krytykuje posunięcia rządu ingerujące w funkcjonowanie władzy sądowniczej, m.in. połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego oraz proponowane zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa. Ponadto partia wprost zarzuca PiS-owi wywołanie chaosu związanego z Trybunałem Konstytucyjnym, czym, jej zdaniem, „podważył trójpodział władzy i osłabił mechanizmy konstytucyjnej kontroli”. Nowoczesna chce takich zmian, dzięki którym możliwe byłoby skuteczne pociągnięcie do odpowiedzialności polityków „łamiących porządek konstytucyjny i prawny” przed Trybunałem Stanu.

Edukacja: równe szanse dla wszystkich uczniów

W przekonaniu członków Nowoczesnej głównym problemem polskiego systemu edukacji jest chaos i wprowadzanie nieprzemyślanych reform. Posłowie ugrupowania sprzeciwiali się likwidacji gimnazjów właśnie z powodu bałaganu, który może ona spowodować.

Partia ma własne propozycje dotyczące oświaty, których najważniejszym celem jest „wyrównanie szans wszystkich dzieci” – obowiązek przedszkolny dla pięciolatków, większy nacisk w programach nauczania na pracę w zespole i umiejętności praktyczne, podniesienie jakości edukacji językowej i informatycznej, wprowadzenie elektronicznych podręczników stanowiących uzupełnienie tradycyjnych książek, rozwój szkolnictwa zawodowego oraz, o czym już wspomnieliśmy, wycofanie lekcji religii z publicznych szkół. Na ostatniej konwencji partii padł także postulat wprowadzenia do systemu szkolnictwa obowiązkowych lekcji edukacji seksualnej.

Osobny rozdział w programie poświęcono szkolnictwu wyższemu:

Poziom polskiej nauki jest bardzo wysoki. Niestety, sposób organizacji uniemożliwia pełne wykorzystanie jej potencjału. Uczelnie zbyt często kształciły w oderwaniu od rynku pracy.

W tej materii Nowoczesna proponuje zwiększenie znaczenia praktyk i staży, zapewnienie wsparcia dla ośrodków akademickich i naukowych, gwarancja autonomii uczelni, wsparcie uczelni w mniejszych ośrodkach oraz zachęty finansowe dla najlepszych młodych naukowców.

Służba zdrowia: zmniejszyć kolejki, zwiększyć wydatki

Większość polityków za największy problem publicznej służby zdrowia uznaje długi czas oczekiwania na wizytę u lekarza lub wykonanie zabiegu. Politycy Nowoczesnej nie są w tej kwestii wyjątkiem, a postulat zmniejszenia kolejek stanowi nawet tytuł rozdziału poświęconego opiece zdrowotnej. Zdaniem członków ugrupowania będzie to możliwe dzięki zmianom w organizacji, cyfryzacji i finansowaniu.

Partia proponuje zwiększenie wydatków na publiczną służbę zdrowia, gdyż, jak uważa, „inwestycje w zdrowie dają największy zwrot”. Chce położyć większy nacisk na profilaktykę i edukację, przeprowadzając regularne przeglądy zdrowia – na każdym etapie życia, także wśród dzieci. Politycy Nowoczesnej proponują zmiany w tzw. koszyku świadczeń poprzez usunięcie z niego nieefektywnych terapii i zabiegów. Placówki medyczne miałyby być rozliczane nie z zakontraktowanych usług, a efektów leczenia. Zdaniem partii, korzystne dla pacjentów byłoby umożliwienie działania konkurencyjnych dla NFZ-u funduszy.

Nowoczesna zapowiada także „odideologizowanie” opieki zdrowotnej:

Wprowadzając zmiany, nie będziemy się kierować ideologią, ale skutecznością leczenia i dobrem pacjenta. Dlatego zezwolimy m.in. na terapię leczniczą marihuaną […]

Odbudować wiarygodność Polski za granicą

Pomysłem Nowoczesnej na prowadzenie polityki zagranicznej jest „otwarta na dialog dyplomacja”. Jej celem miało by być odbudowanie reputacji Polski na arenie międzynarodowej, obrona interesów polskich przedsiębiorców oraz większe bezpieczeństwo energetyczne. Priorytetami partii jest budowanie relacji z państwami Europy Zachodniej, USA, NATO przy jednoczesnych dążeniach do odgrywania kluczowej roli w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.

Ambitna polityka wschodnia to polska racja stanu. Wzmocnimy jej filar gospodarczy, by Polska była ważnym graczem w transformacji regionu. Odbudujemy wiarygodność Polski wobec partnerów z UE i NATO, byśmy uczestniczyli w tworzeniu polityki tych ugrupowań na Wschodzie, a nie byli jej biernym obserwatorem

– deklaruje Nowoczesna.

Napięta sytuacja międzynarodowa skłania partię do poszukiwania rozwiązań gwarantujących Polsce większe bezpieczeństwo. W tym kontekście stawia na współpracę z USA w ramach NATO „przy politycznym i ekonomicznym wsparciu Unii Europejskiej”. Nowoczesna popiera stałą obecność wojsk Sojuszu w Polsce, proponuje również zwiększanie potencjału polskich sił zbrojnych poprzez wzrost liczby zawodowych żołnierzy do 150 tysięcy oraz ustalenie wydatków przeznaczanych na obronność na co najmniej 2,3% PKB.

Silna UE leży w polskim interesie

Ugrupowanie Ryszarda Petru opowiada się za pogłębioną integracją europejską. Zdaniem jego członków Polska powinna być znacznie bardziej zaangażowana w rozwiązywanie problemów Wspólnoty, gdyż silna Unia leży także w interesie naszego kraju:

Będziemy promowali swobodę przepływu osób, usług, towarów i kapitału, by Unia Europejska na nowo odzyskała wigor i potencjał wzrostu. Myśląc o przyszłości Europy, chcemy Unii sprawnej, skutecznej, rozwijającej się i konkurencyjnej na świecie.

Jednym z głównych zarzutów kierowanych pod adresem rządu przez polityków partii jest „oddalanie Polski od Europy”. Zarzut ten pojawia się chociażby w wydanym przez ugrupowanie podsumowaniu pierwszego roku rządów Prawa i Sprawiedliwości, zatytułowanym „Czarna księga rządów PiS”. Czytamy w nim:

Dzięki PiS Polska jest coraz bardziej izolowana w Europie – TK, ignorowanie Komisji Weneckiej i zaleceń Komisji Europejskiej, teraz kryzys stosunków z Francją […] Minister Waszczykowski jako partnera strategicznego w UE przyjął Wielką Brytanię – kraj, który w czerwcu tego roku zdecydował się na opuszczenie UE. Po raz pierwszy również debatowano (i to aż trzykrotnie!) o sytuacji w Polsce w Parlamencie Europejskim, nie robiąc tym dobrej opinii naszemu krajowi.

Partia wzywa też rządzących do solidarności z innymi krajami UE w kwestii przyjmowania uchodźców. Ryszard Petru zadeklarował na konwencji programowej, że po wygranych wyborach Nowoczesna zadba o włączenie Polski w proces relokacji:

W odniesieniu do uchodźców zachowamy się po prostu przyzwoicie. To wielki, złożony problem, ale tym bardziej nie wolno nam odwracać się od tego problemu plecami. Dziś Nowoczesna mówi jasno: jeśli zajdzie taka konieczność, Polska wspólnie z innymi sojusznikami ma obowiązek przyjąć uchodźców uciekających przed śmiercią i głodem oraz wojną. Musimy tylko jak najlepiej się do tego przygotować.

Co znamienne, gościem konwencji był Guy Verhofstadt, szef europejskiej frakcji Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, znany ze swojego przywiązania do idei „silnej Unii”. Najlepszym dowodem na „proeuropejskość” Nowoczesnej jest jednak przekonanie, że dla Polski priorytetem powinno być przyjęcie wspólnej europejskiej waluty. Partia deklaruje, że po wygranych wyborach przygotuje kraj do wejścia do strefy euro, a proces ten poprzedzi rzetelna debata.

Wnioski

Nowoczesna, przynajmniej jak na debiutanta, funkcjonuje w Sejmie obecnej kadencji dość sprawnie. Pomimo znacznych spadków notowań w ostatnich sondażach poparcia (partia balansuje obecnie na granicy progu wyborczego) głos jej członków jest słyszalny. Przez dłuższy czas na poważnie zastanawiano się nawet, czy ugrupowanie Ryszarda Petru jest w stanie przerwać trwający od lat duopol PiS-PO, przejmując głosy wyborców drugiej z partii. Posłowie Nowoczesnej szybko stali się rozpoznawalni, choć przed wyborami mało kto o nich słyszał. Za słabsze wyniki sondażowe ugrupowania w ostatnim czasie w dużej mierze odpowiedzialny jest jej szef – w tym kontekście nie sposób nie wspomnieć o zawirowaniach w życiu prywatnym (pamiętny wyjazd na Maderę podczas tzw. okupacji sejmu), licznych wpadkach i niefortunnych wypowiedziach oraz rywalizacji z Grzegorzem Schetyną o miano „lidera opozycji”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że w wypowiedziach polityków ugrupowania zdecydowanie dominuje „anty-PiSowski” przekaz. Krytyka rządu przez opozycję jest oczywiście rzeczą naturalną i wręcz pożądaną – problem pojawia się jednak, gdy dominuje ona nad własnymi propozycjami i inicjatywami. Nowoczesnej zarzuca się dążenie do przejęcia roli „totalnej opozycji”, a w świetle wypowiedzi i poczynań jej członków zarzut ten wydaje się być uzasadniony. Politycy ugrupowania sami zresztą przyznawali na ostatniej konwencji, że zbytnio skupili się na byciu tzw. anty-PiSem, nie mówiąc wystarczająco dużo o własnych postulatach.

Mimo wszystko należy docenić dotychczasową działalność partii na scenie politycznej. Stanowi ona solidną opcję zarówno dla zorientowanych lewicowo wyborców, dla których istotne są kwestie obyczajowe, jak i tych, którzy chcieliby liberalizacji przepisów podatkowych i większej swobody prowadzenia działalności gospodarczej.

Nowoczesną, poza bezpardonową krytyką rządu, wyróżnia jeszcze jedna rzecz – w żadnym z pozostałych klubów parlamentarnych tak istotnej roli nie odgrywają kobiety. Katarzyna Lubnauer, Kamila Gasiuk-Pihowicz, Joanna Scheuring-Wielgus, Paulina Hennig-Kloska czy Monika Rosa – to one najczęściej udzielają się w mediach, a pierwsza z nich zdetronizowała niedawno samego Ryszarda Petru, zajmując stanowisko szefowej klubu.

7 grzechów głównych polskiej służby zdrowia

Polska służba zdrowia jaka jest, każdy widzi. Społeczeństwo od lat patrzy nieprzychylnym okiem na funkcjonowanie naszej opieki zdrowotnej, a kolejne rządy nie potrafią znaleźć sposobu na poprawę sytuacji. W tej sytuacji warto, tak jak to czynią lekarze, zacząć od postawienia diagnozy: jakie są największe problemy służby zdrowia w Polsce?

W badaniu CBOS Opinie o funkcjonowaniu opieki zdrowotnej z 2016 r. aż 74% respondentów wyraziło swoje niezadowolenie. To wynik o 6 punktów procentowych wyższy niż dwa lata wcześniej i o 10 punktów procentowych wyższy niż w badaniu z 2001 r.

Warto się jednak zastanowić, gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy. W tym samym badaniu bowiem aż dwóch na trzech ankietowanych wypowiadało się pozytywnie na temat kompetencji lekarzy. Problem może więc mieć głębsze podłoże. Postanowiliśmy określić siedem grzechów głównych polskiej służby zdrowia.

I. Niskie wydatki na służbę zdrowia

W 2015 r. wydatki na ochronę zdrowia pochłonęły 6,3% PKB, z tego 4,5% stanowiły wydatki z budżetu państwa. O skali tego zjawiska niech świadczy raport OECD Health Statistic – Polska zajęła w nim 31 miejsce na 36 sklasyfikowanych państw, w tym 26 wśród krajów Unii Europejskiej (wyprzedziliśmy tylko Łotwę i Rumunię).

Blisko dwukrotnie więcej środków przeznacza się w Szwajcarii, Niemczech czy Szwecji. Nawet zadłużona po uszy Grecja i Korea Południowa, państwo z jednymi z najniższych wydatków rządowych w OECD, wyprzedzają nas w tym rankingu.

Wydatki na ochronę zdrowia (publiczne i prywatne) w 2015 r. jako procent PKB.
Wydatki na ochronę zdrowia (publiczne i prywatne) w 2015 r. jako procent PKB. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych OECD Health Statistic.

Dysproporcja ta jest jeszcze bardziej widoczna, jeśli weźmiemy pod uwagę wydatki per capita. W Polsce wyniosły one nieco ponad 1 250 euro, co nie jest nawet połową średniej wartości unijnej. Luksemburg, Szwajcaria czy Norwegia wydały na każdego obywatela znacznie ponad 4 500 euro. Wynik w okolicach 4 000 euro per capita osiągnęło sześć kolejnych krajów, m.in. Irlandia i Austria.

Wydatki na zdrowie per capita w 2015 r.
Wydatki na zdrowie per capita w 2015 r. Źródło: opracowanie własne na podstawie OECD Health Statistic.

Pokazuje to, z jak wielkim problemem mamy do czynienia. Choć budżet NFZ systematycznie rośnie, to poziom przynajmniej średniej europejskiej wciąż jest dla nas nieosiągalny.

Szacuje się, że zbliżenie się do średniego poziomu w krajach OECD (ok. 10% PKB) wymagałoby zwiększenia wydatków gospodarstwa domowego na świadczenia medyczne o ok. 450 zł miesięcznie – w skali kraju dałoby to 60 mld zł.

II. Za duży koszyk świadczeń gwarantowanych

Niski poziom wydatków rządowych sam w sobie nie byłby tak dużym problemem, gdyby odpowiadał on rozmiarowi koszyka świadczeń. Ogromnym problemem Polski jest jednak utrzymująca się dysproporcja między tymi dwiema wartościami – czyli deficyt w ochronie zdrowia.

Deficyt w ochronie zdrowia
Deficyt w ochronie zdrowia

Deficyt ten oznacza, że nasze składki nie wystarczą na pokrycie usług, które państwo zdecydowało się nam oferować. Z jego istnienia zdajemy sobie jednak sprawę dopiero widząc efekty – wydłużające się kolejki w przychodniach, umawianie wizyt „po znajomości”, konieczność korzystania z prywatnej służby zdrowia przy poważniejszych zabiegach.

Trzeba też pamiętać, że przed leczeniem niezbędna jest diagnostyka (a na nią również trzeba czekać), co jeszcze bardziej wydłuża proces dochodzenia do zdrowia. Brak dostępu do diagnostyki ma również wpływ na koszty leczenia – nierzadko wczesne wykrycie choroby (np. onkologicznej lub kardiologicznej) pozwala taniej wyleczyć pacjenta. Cierpią na tym nie tylko pacjenci (z racji długiego oczekiwania), ale i cała gospodarka – pracodawcy nie mogą korzystać z pracowników, a sektor publiczny ponosi koszt wypłat z tytułu niesprawności i niezdolności do pracy.

Jedną z metod walki z deficytem w ochronie zdrowia może być wprowadzenie tzw. komplementarnych (czyli uzupełniających), dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych, opłacanych z kieszeni pacjenta. Oznacza to ograniczenie koszyka świadczeń gwarantowanych do najbardziej podstawowych usług, a otwarcie pozostałej części rynku dla ubezpieczycieli oferujących ubezpieczenia dodatkowe. W ten sposób możemy samodzielnie zdecydować, z jak szerokiego zakresu usług medycznych chcemy korzystać w ramach płaconych składek. Przełoży się to nie tylko na efektywniejsze wykorzystanie środków prywatnych, ale też na skrócenie czasu oczekiwania na dostęp do świadczeń – zmniejszy się bowiem dysproporcja między wielkością koszyka świadczeń gwarantowanych a wpłacanymi składkami.

W obecnych warunkach pacjenci i tak pokrywają z własnej kieszeni znaczne wydatki (w ramach m.in. prywatnych wizyt czy abonamentów medyczne) na ochronę zdrowia. Wprowadzenie ubezpieczeń prywatnych pozwoliłoby na ich racjonalizację, co wynika z zasady solidarności występującej w ubezpieczeniach.

(Nie)dostępność świadczeń

Poważnym problemem jest również długość oczekiwania na świadczenia, zwłaszcza specjalistyczne. Jak wynika z raportu Barometru Watch Health Care, na przełomie lutego i marca 2017 r. Polacy w kolejce musieli czekać średnio 3 miesiące. Taki wynik utrzymuje się od końcówki 2014 r. Wśród 43 dziedzin medycyny trudno znaleźć taką, w której pacjenci nie napotkaliby na istotne ograniczenia w dostępie do teoretycznie gwarantowanych świadczeń. Średni czas oczekiwania na realizację świadczeń w poszczególnych dziedzinach przedstawia poniższy wykres.

Średni czas oczekiwania na realizację świadczeń zdrowotnych w lutym/marcu 2017 r. (w miesiącach).
Średni czas oczekiwania na realizację świadczeń zdrowotnych w lutym/marcu 2017 r. (w miesiącach). Źródło: Barometr Fundacji Watch Health Care nr 16/1/04/2017.

Na szczycie listy nieodmiennie znajdują się ortopedia i traumatologia narządu ruchu oraz geriatria. Aż pięć dziedzin wymaga też ponad półrocznego oczekiwania. Warto również mieć na uwadze, że sytuacja chorych systematycznie się pogarsza. W stosunku do poprzedniego Barometru (dane za październik/listopad 2016 r.) tylko w czterech dziedzinach medycyny odnotowano poprawę dostępu do świadczeń (tj. skrócenie oczekiwania o więcej niż 0,5 miesiąca), pogorszenie natomiast – aż w dziesięciu. W przypadku geriatrii czas oczekiwania wydłużył się aż o dwa miesiące, a w przypadku chorób zakaźnych – o 1,7 miesiąca.

Jak już wspominaliśmy wcześniej, równie problematyczne jest dostęp do diagnostyki. Wyniki Barometru wskazują, że na początku 2017 r. średni czas oczekiwania na badanie diagnostyczne wyniósł 2,4 miesiąca, co jest nieznacznym pogorszeniem w stosunku do końcówki 2016 r. Najdłużej czeka się na artroskopię stawu biodrowego (20,5 miesiąca), ale i z innymi badaniami nie jest dużo lepiej: rezonans magnetyczny głowy i kręgosłupa to 8,5-miesięczne oczekiwanie (u dzieci – „zaledwie” 6,2 miesiąca), a EPS serca – 8,1 miesiąca.

Zarówno długi czas oczekiwania na badania i zabiegi, jak i utrzymywanie się negatywnych trendów jasno pokazują, że Ministerstwo Zdrowia nie radzi sobie z zarządzaniem polskim systemem opieki zdrowotnej. Choć w teorii mamy do czynienia ze świadczeniami gwarantowanymi, nierzadko musimy spędzić w kolejce nawet kilkanaście miesięcy.

III. Niedostatki w kadrze medycznej

Nie ulega wątpliwości, że jednym z głównych elementów systemu ochrony zdrowia są zasoby kadrowe – nie tylko liczba pielęgniarek, położnych czy lekarzy, ale także ich poziom wykształcenia oraz nowe kadry.

Jak wynika z raportu GUS Zdrowie i ochrona zdrowia w 2015 r., od dłuższego czasu mamy do czynienia ze starzeniem się kadry medycznej. Jeszcze w 2005 r. mieliśmy w Polsce 40 tysięcy lekarzy w wieku 55 lat i więcej, obecnie jest to ponad 60 tysięcy. Lekarzy w wieku 35-44 lat jest z kolei o blisko 10 tysięcy mniej. Podobne trendy zauważa się także wśród innych grup zawodowych: pielęgniarek i położnych.

Lekarze uprawnieni do wykonywania zawodu – struktura wieku.
Lekarze uprawnieni do wykonywania zawodu – struktura wieku. Źródło: Zdrowie i ochrona zdrowia w 2015 r.

GUS zauważa też – za raportem Najwyższej Izby Kontroli – że obecny sposób kształcenia kadr nie jest w stanie zapewnić odpowiedniej liczby specjalistów, mimo że limity miejsc i przyjęć na studia medyczne ulegają zwiększeniu. Co prawda w porównaniu do roku 2005 znacznie wzrosła liczba absolwentów pielęgniarstwa, jednak miało to związek z wejściem Polski do Unii Europejskiej i koniecznością zdobycia dodatkowych formalnych kwalifikacji przez pielęgniarki. Od 2011 r. mieliśmy jednak do czynienia z blisko trzydziestoprocentową tendencją zniżkową. Liczba absolwentów medycyny, stomatologii czy farmacji utrzymuje się z kolei na niemal niezmienionym poziomie, niewystarczającym do zapełnienia rynku młodą kadrą.

Jesteśmy daleko za resztą Europy, jeśli chodzi o dostępność personelu medycznego. Austria, Norwegia, a nawet Litwa mają ok. dwukrotnie więcej lekarzy przypadających na 1000 pacjentów, a Szwajcaria czy Norwegia – ponad trzykrotnie więcej pielęgniarek. W obu statystykach wyraźnie ustępujemy nawet naszym sąsiadom, a więc krajom w bardzo podobnej sytuacji ekonomicznej: Słowacji, Estonii czy Czechom.

Liczba lekarzy na 1.000 mieszkańców.
Liczba lekarzy na 1.000 mieszkańców. Źródło: opracowanie własne na podstawie OECD Health Statistic.
Liczba pielęgniarek na 1.000 mieszkańców.
Liczba pielęgniarek na 1.000 mieszkańców. Źródło: opracowanie własne na podstawie OECD Health Statistic.

Dodatkowym problemem jest skala migracji polskich kadr medycznych. Jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej chęć wyjazdu za granicę deklarował co trzeci pracownik służby zdrowia, w tym co dziesiąty – definitywną. Do samej Wielkiej Brytanii tylko w latach 2004-2007 wyemigrowało ponad 1 600 lekarzy – to liczba, która statystycznie mogłaby obsłużyć pół Warszawy. To tylko pogłębia i tak już wyraźny deficyt personelu medycznego w naszym kraju.

IV. Zaniedbania w profilaktyce

W Polsce kuleje nie tylko leczenie, ale i profilaktyka zdrowotna. Wspomniane już wcześniej problemy – niski poziom dostępu do lekarzy, długie kolejki, reglamentacja nawet podstawowych świadczeń – powodują, że na wizytę umawiamy się niemal wyłącznie wtedy, gdy z naszym zdrowiem już coś się dzieje. Rzadkością są kontakty z lekarzem np. w celu uzyskania porady na temat racjonalnego odżywiania. Można więc powiedzieć, że w Polsce promuje się nie zdrowie, a jego naprawianie. Można to prześledzić choćby na przykładzie badań cytologicznych. Choć w latach 2006-2015 zanotowano pokaźny wzrost kobiet, które z nich skorzystały (z 12,7 do 42,11%), to już w 2016 r. wartość ta spadła o połowę.

Nie może więc dziwić, że pod względem średniej długości życia bliżej nam do Litwy i Łotwy niż do Niemiec i Austrii. Polska wciąż znajduje się w grupie krajów, gdzie wartości te nie osiągają 80 lat – głównie za sprawą nadumieralności mężczyzn.

Średnia długość życia na świecie (2014 r.).
Średnia długość życia na świecie (2014 r.). Źródło: opracowanie własne na podstawie OECD Health Statistic.

Korzyści płynące z profilaktyki są nie do przecenienia. Szacuje się, że w 2010 r. wydatki na leczenie nowotworów wyniosły w skali świata co najmniej 1,16 biliona dolarów (2% produktu światowego brutto), choć wartość ta nie uwzględnia kosztów długoterminowych, np. kosztów opieki. Dzięki wdrożeniu programów profilaktycznych można byłoby zapobiec nawet połowie zgonów – do 3,7 miliona rocznie – oszczędzając przy tym 100-200 miliardów dolarów.

Warto też zwrócić uwagę na długoterminowe efekty profilaktyki. Szacuje się, że podjęcie odpowiednich działań w kwestii prewencji urodzeń wcześniaczych skutkowałoby nie tylko zmniejszeniem ich liczby, ale też wyraźnymi oszczędnościami wydatków na leczenie medyczne i pozamedyczne noworodków – nawet do 3,8 mld zł w skali roku. Jak informuje czasopismo „Home & Market”, odpowiednia dieta ciężarnych kobiet mogłaby zapobiec blisko 1 400 porodów wcześniaczych rocznie. Zważywszy, że koszt leczenia jednego wcześniaka to ok. 17 tys. zł, tylko to jedno działanie dałoby 24 mln zł oszczędności. O korzyściach pozafinansowych wynikających ze zdrowo urodzonego dziecka nie trzeba nawet wspominać.

V. Zbyt dużo nieefektywnie zarządzanych szpitali

O ile Polska boryka się z deficytem lekarzy i pielęgniarek, o tyle szpitali w kraju mamy – paradoksalnie – zdecydowanie zbyt dużo. W 2013 r. na milion mieszkańców przypadało aż 26 placówek – dwukrotnie więcej niż w Szwajcarii czy Stanach Zjednoczonych i ponad czterokrotnie więcej niż w Holandii. O tym, jak niekorzystnie wpływa to na polski system zdrowotny, mówi Andrzej Mądrala, wiceprezydent Konfederacji Pracowników Polskich:

Sieć budowano lata temu, gdy obowiązywała tzw. reguła furmanki. W praktyce oznaczała ona, że do najbliższego szpitala nie powinno być większego dystansu niż taki, który w kilka godzin pokonać mogła zaprzężona w konie karetka lub furmanka. I dlatego w Polsce – mamy szpitali siedemset. Sto lat temu to miało sens, ale dziś?

Liczba szpitali na 1.000.000 mieszkańców w 2013 r.
Liczba szpitali na 1.000.000 mieszkańców w 2013 r. Źródło: opracowanie własne na podstawie OECD Health Statistic.

Nadpodaż szpitali powoduje, że trudno o dostateczne wykorzystanie sal. Szczególnie mocno odczuwają to szpitale powiatowe, postawione przed swoistym dylematem: cięcia kosztów i korzystania z przestarzałych technologii albo poczynienia inwestycji i generowania strat, ponieważ nowoczesny sprzęt nie będzie w pełni wykorzystany.

Coraz częściej sugeruje się więc, by szpitale budować na bazie regionu, a nie pojedynczego powiatu. W ten sposób zmaleje liczba nierentownych jednostek, które obecnie funkcjonują głównie dzięki parasolowi ochronnemu rozpostartemu przez polityków. Nie można bowiem zapominać, że jednostki służby zdrowia często stanowią jednego z największych pracodawców w powiecie. Utrzymywanie szpitali, nawet zadłużonych, jest więc w interesie lokalnych władz.

Warto jednak wspomnieć, że za naszą zachodnią granicą w ciągu ostatnich dwudziestu lat zamknięto co piąty szpital – właśnie dlatego, że były to jednostki nierentowne. Jak bardzo niemiecka służba zdrowia przewyższa naszą, można już łatwo wywnioskować z prezentowanych wcześniej wykresów.

VI. Zaniedbana opieka ambulatoryjna

Zbyt duża liczba szpitali przekłada się również na inne problemy. Rozbudowa placówek odbywa się kosztem zaniedbania opieki ambulatoryjnej, która powinna stanowić podstawę systemu zdrowotnego. Robert Mołdach, ekspert Pracodawców RP, twierdzi, że w Polsce łatwiej kierować się do szpitala niż do lekarza rodzinnego. Placówki szpitalne przejęły funkcję lekarzy pierwszego kontaktu, a w szczególności lekarzy pediatrów. Tyle że liczba przyjęć ograniczona jest limitami NFZ – choć mamy jedną z najwyższych statystyk łóżek szpitalnych w przeliczeniu na 1 000 mieszkańców, brak pieniędzy z państwowej kasy oznacza brak kolejnych wizyt.

W krajach takich jak Holandia czy Dania podstawowym szczeblem opieki zdrowotnej jest lekarz pierwszego kontaktu. Szpitale są dopiero na samym końcu łańcucha, za lekarzami specjalistami. W Polsce kolejność ta jest odwrócona.

VII. Ochrona zdrowia nie jest priorytetem państwa

Eksperci uważają również, że w dyskusji o państwowej służbie zdrowia więcej jest politycznych przepychanek niż faktycznych działań. Stanisław Maćkowiak, prezes Federacji Pacjentów Polskich, przyznał w wywiadzie dla radiowej Trójki:

Są pewne grupy w służbie zdrowia, które będą robiły wszystko, żeby nie stracić interesów z których korzystają. (…) Na dzień dzisiejszy pacjent w systemie ochrony zdrowia czuje się źle.

Wtóruje mu ekspert Aleksandra Gielewska:

U nas w Polsce wszystkie zmiany w służbie zdrowia dzieją się skokowo. Zaczynamy coś reformować, później następuje kryzys poreorganizacyjny, a następnie przychodzi nowa ekipa i zaczynamy zmierzać w odwrotnym kierunku. Interes polityczny często przeważa nad interesem ludzi chorych (…)Nie ma szansy, żeby jakakolwiek partia napisała projekt i wciela go w życie, a potem żeby następca to kontynuował.

Od lat składki zdrowotne utrzymuje się na poziomie niższym niż wymagany do zaspokojenia potrzeb społeczeństwa. Zamiast tego promuje się redukcję nakładów budżetowych i politykę „optymalizacji”.

Raport „Polityki Insight” Wybory zdrowotne 2015 wskazuje na kilka innych kluczowych kwestii polskiego systemu. Przede wszystkim za zarządzanie ochroną zdrowia odpowiadają lekarze (co jest specyficzne dla nowych krajów Unii, ale raczej niespotykane w starych), a nie politycy z przygotowaniem ekonomicznym lub prawniczym.

Po transformacji ustrojowej w 1989 r. tylko trzech ministrów zdrowia nie było lekarzami. Do tego warto dodać słabą pozycję tych ministrów w rządzie. Poza Jerzym Hausnerem żaden minister zdrowia nie pełnił funkcji wicepremiera, a często nie przynależał nawet do żadnej liczącej się na scenie partii.

Dodatkowym problemem jest zjawisko tzw. Polski resortowej – ministrowie skupieni są wyłącznie na własnych obszarach, w związku z tym trudno o międzyresortową koordynację, która jest filarem dobrze funkcjonującej służby zdrowia w krajach członkowskich UE. Prowadzi to do konfliktów interesów, np. w kwestii reklamowania używek, gdzie kwestie zdrowotne często spycha się na drugi plan.

Jako propozycje zmian przedstawia się m.in. przywrócenie zespołu ds. reformy ochrony zdrowia, którego celem miałoby być zainicjowanie społecznej dyskusji o kierunku zmian. Istotne jest jednak, by członkowie tego zespołu – podobnie jak inne osoby odpowiedzialne za funkcjonowanie służby zdrowia – nie byli wybierani według klucza partyjnego, a według kompetencji. Przy dodatkowej koordynacji międzyresortowej pozwoli to na efektywniejsze zarządzanie służbą zdrowia i wypracowanie kompromisu sprzyjającego szeroko rozumianej polityce społecznej.

Podsumowanie

Polska służba zdrowia bez wątpienia nie jest pozbawiona wad. Cierpimy na tym wszyscy: zmagając się z czekaniem w trwających miesiącami kolejkach czy wybierając prywatne leczenie, choć płacimy niemałe składki. Przyczyn należy upatrywać w niefunkcjonalnym systemie. W Polsce mamy niedobór kadry medycznej przy jednoczesnej nadpodaży szpitali, a wydatki budżetowe nie są w stanie pokryć zapotrzebowania na nadmiernie rozrośnięty koszyk świadczeń gwarantowanych. Wiele do życzenia pozostawia też profilaktyka – zamiast zapobiegania, nacisk kładzie się na leczenie.

Wszystko to powiązane jest z brakiem umiejętnie prowadzonej polityki zdrowotnej, angażującej różne resorty. Polski rząd od lat traktuje służbę zdrowia głównie jako narzędzie polityczne, a nie jako filar sprawnie funkcjonującego i – nomen omen – zdrowego państwa.

Nic dziwnego, że od 2001 r. Polacy są negatywnie nastawieni do polskiego systemu opieki zdrowotnej.

Jakie podatki płacimy w Polsce? Rodzaje podatków w Polsce i nietypowe podatki na świecie

Uniknięcie płacenia podatków jest trudne, ale niekiedy jeszcze trudniejsze jest samo rozeznanie się w systemie podatkowym. Mimo powtarzanych od dziesięcioleci przez kolejne rządy zapewnień, że już wkrótce stanie się on bardziej przejrzysty, przeciętnemu obywatelowi nadal trudno nie pogubić się w gąszczu przepisów. Poniżej przedstawiamy w skondensowany sposób, jakie podatki płacimy w Polsce, kto musi je uiszczać, co podlega opodatkowaniu i na jakich warunkach.

Polski budżet w 90% opiera się na podatkach. Obecnie płacimy ich w Polsce 12 (choć nie wszystkie z nich zasilają budżet centralny). Wśród nich są: VAT, akcyza, PIT, CIT, podatek od spadków i darowizn, podatek od nieruchomości, od czynności cywilnoprawnych, podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki) oraz podatek od gier hazardowych – te podatki pokrótce charakteryzujemy w naszym artykule. Ponadto pobierane są także: podatek od środków transportu, rolny oraz leśny.

Mnogość rodzajów podatków sprawia, że niekiedy nawet nie zdajemy sobie sprawy, w jakich sytuacjach płacimy (lub powinniśmy) zapłacić podatek.

Kiedy najczęściej płacisz podatek

Podział podatków

Świadczenia publicznoprawne można podzielić na kilka rodzajów, np. podatki pośrednie i bezpośrednie. Do pierwszej grupy należą m.in. VAT, akcyza, do drugiej: m.in. PIT i CIT. Różnica między nimi polega na tym, że obciążenia pośrednie nie są płacone w urzędzie skarbowym, lecz przy nabywaniu towarów lub usług, natomiast bezpośrednie – bezpośrednio obciążają podatnika i odprowadzane są do urzędu skarbowego.

Podział na podatki pośrednie i bezpośrednie to nie jedyna klasyfikacja. System podatkowy możemy rozpatrywać z punktu widzenia przedmiotu opodatkowania (np. dochód, przychód czy majątek), podmiotu opodatkowania (osoba prawna czy osoba fizyczna), a także miejsca, gdzie trafiają wpływy (budżet państwa, gmina itd.).


Tak naprawdę istotna jest jednak świadomość, jakie podatki obowiązują w Polsce. Przyjrzyjmy się więc tym daninom, z którymi stykamy się najczęściej i które jednocześnie stanowią największe dochody państwa.

VAT

VAT, czyli podatek od towarów i usług (ang. Value Added Tax), jest niekoronowanym królem fiskalnych obciążeń, płacimy go bowiem wszyscy. VAT przynosi też polskiemu budżetowi najwyższy dochód: stanowi aż 40% wpływów do budżetu. W Polsce wprowadzony został w 1993 r. Naliczany jest na każdym etapie obrotu usługami lub towarami, przy czym system odliczania tego obciążenia pobranego we wcześniejszych fazach obrotu sprawia, że podatek ten nie nakłada się na siebie (a więc nie kumuluje się). W efekcie końcowym koszt podatku ponosi najczęściej kupujący, który płaci ostateczną cenę, chyba że akurat trafi na promocję w rodzaju „meble bez VAT”, „tydzień telewizorów bez VAT” itp. (podatek opłaca wtedy sprzedawca).

Obecnie najwyższa stawka VAT w Polsce wynosi 23% (jest ona stawką tymczasową, wprowadzoną w 2011 r. na okres kryzysu finansowego, jednak jak dotąd żaden rząd ponownie jej nie zmniejszył do obiecanych 22%). Od tej zasady bywa jednak sporo odstępstw, przez co wiele dóbr i usług objętych jest niższymi stawkami: 8% i 5%. Są to m.in. produkty żywnościowe, książki (ale tylko drukowane, audiobooki i e-booki obłożone są już najwyższą stawką), gazety i czasopisma, pieczywo, pieluszki jednorazowe dla niemowląt (ale już nie pieluchy wielokrotnego użytku). Przy czym prawodawca zadbał o bardzo szczegółowe wyróżnienie, co dokładnie podlega niższemu opodatkowaniu, i tak np.:

  • ryby i pozostałe produkty rybactwa, z wyłączeniem m.in. pereł nieobrobionych;
  • zwierzęta żywe i produkty pochodzenia zwierzęcego, z wyłączeniem m.in. „wielbłądów i zwierząt wielbłądowatych, żywych”.

Polskie przepisy umożliwiają także skorzystanie z zerowej stawki VAT lub całkowite zwolnienie z tego podatku.

Kraje członkowskie Unii Europejskiej zobowiązane są do ustalenia głównej stawki VAT na poziomie nie niższym niż 15% (taka stawka obowiązuje jedynie w Luksemburgu). Choć górna wysokość stawki nie jest narzucana żadną dyrektywą, państwa członkowskie starają się nie przekraczać 25-procentowej stawki (tylko Węgry wprowadziły VAT na poziomie 27%).

Podatek VAT
Funkcja podatkuFiskalna

Większa dyscyplina podatkowa

Unikanie zakupów w szarej strefie

Charakterystyka podatkuPodatek pośredni, obrotowy
Stawka podatku23%, 8%, 5% oraz 0%
Gdzie trafia?Budżet państwa
Dochód budżetu z tytułu podatku w 2017 r. (szacowany)Ok. 40%

Ciekawostka: z badania przeprowadzonego na zlecenie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców wynika, że aż 58% Polaków uważa, że nie płaci VAT-u. Gdyby było to prawdą, oznaczałoby to, że niemal 60% z nas w ogóle nie robi zakupów.

Akcyza

Akcyza jest podatkiem o charakterze restrykcyjnym, którego głównym celem jest ograniczenie spożywania lub używania szkodliwych, trujących czy niebezpiecznych substancji. Akcyzę często wprowadza się również na te towary, których produkcja jest masowa i tania, a popyt na nie – ogromny. Podatek ten odpowiada za ponad 20% wpływów do budżetu Polski. Pobierany był już w Polsce międzywojennej i kilka lat tuż po II wojnie światowej (później akcyzę zamieniono na podatek obrotowy). Akcyzę wprowadzono ponownie w 1993 r.

Większości z nas akcyza od razu – i słusznie – kojarzy się z alkoholem i tytoniem, produktami oznaczonymi charakterystyczną banderolą. Ale podatek ten wykorzystywany jest także przy dobrach w rodzaju paliw czy energii, napędowych i grzewczych (m.in. przy węglu). Dlaczego? Po pierwsze jest to najprostszy i bardzo skuteczny sposób na zapewnienie pokaźnych wpływów do budżetu, po drugie – można ją uzasadnić względami pro-ekologicznymi. Poza wspomnianymi przykładami akcyzą w Polsce objęte są także samochody.

Ile wynosi stawka akcyzy? W zależności od towaru może być ona wyrażona np. w:

  • procencie maksymalnej ceny detalicznej. Takiemu opodatkowaniu podlegają wyroby tytoniowe:
    • papierosy – 31,41% maksymalnej ceny detalicznej i 206,76 zł za 1000 sztuk;
    • cygara i cygaretki – 280,25 zł za 1 000 sztuk;
  • kwocie na jednostkę wyrobu. Tak opodatkowane są energia, paliwa i alkohol:
    • wódka i spirytus – 5 704,00 zł od 1 hektolitra alkoholu etylowego 100% vol. (w gotowym wyrobie);
    • wino – 158,00 zł od 1 hektolitra gotowego wyrobu.

Z kolei samochody osobowe opodatkowane są według następujących stawek:

  • 18,6% dla samochodów o pojemności silnika powyżej 2000 cm sześciennych;
  • 3,1% dla pozostałych aut.

Jak widać, stawka akcyzy może znacznie różnić się w zależności od rodzaju towaru, np. stawka na wódkę jest ponad 36 razy wyższa niż na wino. W ten sposób państwo stara się również ograniczać popyt na najsilniejsze, a co za tym idzie, najbardziej szkodliwe, trunki. Kraje Unii Europejskiej same decydują o stawce akcyzy, nie może być ona jednak niższa niż unijne dyrektywy.

Akcyza
Funkcja podatkuRestrykcyjna

Redystrybucyjna

Fiskalna

Charakterystyka podatkuPodatek pośredni, selektywny
Stawka podatkuPatrz: przykładowe stawki w artykule
Gdzie trafia?Budżet państwa
Dochód budżetu z tytułu podatku w 2017 r. (szacowany)Ok. 21%

Ciekawostka: W Polsce międzywojennej akcyza była nałożona nie tylko na energię elektryczną czy napoje alkoholowe, ale również na: cukier, kwas octowy, ubój zwierząt, srebrne i złote zapalniczki, pojazdy mechaniczne, autobusy, reklamy przy drogach, a nawet… drożdże. Dodatkowe daniny płacone były na rzecz różnych funduszy (np. na Fundusz Pracy szły wpływy ze sprzedaży m.in. żarówek) oraz państwowych monopoli (produkujących np. zapałki).

PIT

PIT (Personal Income Tax) to inaczej podatek od osób fizycznych. W Polsce wprowadzony został w 1991 r. Naliczany jest od całości dochodów uzyskanych w danym roku, niezależnie od źródeł ich pochodzenia. Obecnie jego stawka wynosi 18% (poniżej kwoty 85 528 złotych) i 32% (od kwoty powyżej 85 528 zł). Przewiduje się, że w 2017 r. podatek dochodowy będzie stanowił ok. 16% wpływów do polskiego budżetu.

Źródłami dochodu najczęściej są dochody z pracy, jak również emerytura i renta. Zaliczają się do niego również m.in. najem (np. wynajmowanie komuś mieszkania) i dzierżawa, sprzedaż nieruchomości itp. Od tych zasad obowiązują pewne wyjątki, np. jeśli sprzedaliśmy nieruchomość po upływie 5 lat od momentu, w którym ją kupiliśmy lub wybudowaliśmy (okres ten liczy się od końca roku kalendarzowego), to podatku nie musimy uiszczać.

Ciekawostka: osoby duchowne również płacą podatek dochodowy, ale w formie ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych, karty podatkowej lub zryczałtowanego podatku dochodowego od przychodów osób duchownych.

Czy istnieją inne przypadki, kiedy podatek od dochodu nie musi być płacony? Tak, i jest ich niemało. Dotyczą one jednak przychodu (rozumianego jako ogólne powiększenie majątku, bez odliczenia kosztów uzyskania tego przychodu), nie zaś dochodu (który rozumiany jako różnica między przychodem a poniesionym nakładami własnymi). Mowa tu o przychodach m.in. z działalności rolniczej, ze spadków i darowizn lub będących efektem podziału wspólnego majątku małżeństwa (np. w przypadku rozwodu itp.) – kwestie podatkowe w tych przypadkach regulowane są innymi ustawami.

Jak pobierany jest podatek dochodowy?

Możliwości w zakresie poboru podatku przewidziano kilka:

  • najczęściej potrącany jest on w ciągu roku podatkowego w formie zaliczek lub podatku zryczałtowanego uiszczanych przez płatnika (głównie pracodawcę) i dotyczy dochodów ze stosunku pracy. Dzięki temu rozwiązaniu nie musimy do końca kwietnia zapłacić sumy podatku z całego roku, tylko ewentualne wyrównanie;
  • podatek może być uiszczany w ciągu roku podatkowego bezpośrednio przed podatnika w formie zaliczek miesięcznych lub kwartalnych. Dotyczy to najczęściej osób prowadzących pozarolniczą działalność gospodarczą;
  • płacony przez podatnika przy okazji rozliczenia rocznego (np. od alimentów).

Istnieje także możliwość wspólnego opodatkowania się małżonków i osób samotnie wychowujących dzieci (sumowany jest dochód obu stron, a podatek nalicza się od połowy dochodu).

PIT
Funkcja podatkuRedystrybucyjna (regulacyjna)

Fiskalna

Stymulacyjna

Alokacyjna

Charakterystyka podatkuPodatek bezpośredni, dochodowy
Stawka podatku32% i 18%
Gdzie trafia?Budżet państwa
Dochód budżetu z tytułu podatku w 2017 r. (szacowany)Ok. 16%

Ciekawostka: 16% pracujących na umowę o pracę jest przekonana, że nie płaci podatku dochodowego. Z kolei spośród osób pracujących na umowę o pracę 65% rozlicza się samodzielnie. Pozostali (35%) korzystają z czyjejś pomocy, najczęściej rodziny i znajomych. Spośród osób samodzielnie rozliczających podatki aż 40% uważa to zadanie za trudne.

Teoretycznie na przestrzeni kilkudziesięciu lat Polacy mieli szansę oswoić się z nieznanym wcześniej rozliczeniem podatku osobistego. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę, że w latach 2000-2010, jak wyliczyła „Gazeta Prawna”, ustawa o podatku dochodowym zmieniana była aż 133 razy (czyli średnio 13 razy na rok), to niepewność Polaków co do systemu podatkowego przestaje dziwić.

CIT

Kolejnym podatkiem bezpośrednim jest CIT (Corporate Income Tax), nakładany na dochody osób prawnych, najczęściej przedsiębiorstw i spółek. Jest jednym ze starszych polskich obciążeń, został wprowadzony jeszcze przed transformacją ustrojową 31 stycznia 1989 r. (kolejną nową ustawę uchwalono w 1992 r.). Obecnie stawka tego podatku wynosi 19%, jednak od początku 2017 r. może zostać ona obniżona do 15%, jeżeli przychód ze sprzedaży w poprzednim roku podatkowym nie przekroczył równowartości 1 200 000 euro. CIT odpowiada za mniej więcej za 9% wpływów do budżetu państwa.

Podobnie jak w przypadku podatku dochodowego od osób fizycznych w przypadku CIT przedmiotem opodatkowania jest dochód, rozumiany jako nadwyżka sumy przychodów nad kosztami ich uzyskania w ciągu roku podatkowego (jeżeli podatnik w danym roku poniósł stratę, może – pod pewnymi warunkami – obniżyć o jej wysokość dochód w kolejnych 5 latach podatkowych).

Ustawodawca przewidział kilka metod opodatkowania dla przedsiębiorców:

  • wyodrębnienie dochodu z działalności gospodarczej od przychodów z innych źródeł. W takiej sytuacji wyodrębniona część będzie opodatkowana stawką 19%;
  • skumulowanie całości dochodu (z działalności gospodarczej i z innych źródeł), opodatkowanego w takim przypadku według progresywnej skali podatkowej (w tej sytuacji można również wykorzystać różne ulgi w zakresie tego podatku).

Jeżeli ktoś osiąga przychód z udziału w zyskach osób prawnych, m.in. dywidend, wtedy opodatkowaniu podlega przychód. Identycznie sprawa przedstawia się w przypadku przychodów podmiotów zagranicznych od tzw. należności licencyjnych (np. odsetek). Niekiedy naliczenie podatku wymaga oszacowania dochodu; tak nierzadko dzieje się w przypadku różnego rodzaju powiązaniach kapitałowych itp.

W dzisiejszych czasach wiele firm prowadzi swoje interesy poza granicami kraju. Jak wtedy wygląda kwestia opodatkowania? Jeżeli przedsiębiorstwo lub spółka ma swoją siedzibę lub zarząd w Polsce, to opodatkowany jest cały ich dochód (niezależnie od miejsca, w którym został faktycznie osiągnięty). Jeśli natomiast podatnik nie ma swojej siedziby na terytorium polskim, to opodatkowaniu podlega tylko dochód osiągnięty w Polsce. W tym ostatnim przypadku niekiedy dokładne ustalenie konkretnego dochodu nie jest możliwe, wtedy przyjmuje się wartość szacunkową.

Ciekawostka: Narodowy Bank Polski oraz jednostki budżetowe nie podlegają obowiązkowi podatkowemu i nie składają zeznań podatkowych.

Jakie przedmioty nie podlegają opodatkowaniu CIT?

Podobnie jak w przypadku PIT są to przychody m.in. z działalności rolniczej, z gospodarki leśnej i przychody przedsiębiorców żeglugowych. Obszary te regulowane są za pomocą odrębnych ustaw. Co ciekawe, podatkowi CIT nie podlegają również m.in. dochody ze sprzedaży nieruchomości będących częścią gospodarstw rolnych (trudno jednak powiedzieć dlaczego).

W tym miejscu warto wspomnieć, że nie wszystkie podmioty osiągające dochód lub przychód objęte są obowiązkiem uiszczania CIT. Są to m.in. stowarzyszenia, fundacje realizujące użyteczne społecznie cele, szkoły (w części przeznaczonej na cele szkoły), kościelne osoby prawne (i związki wyznaniowe) oraz… partie polityczne (ale wyłącznie w części przeznaczonej na cele statutowe ugrupowania).

CIT
Funkcja podatkuFiskalna

Redystrybucyjna (regulacyjna)

Stymulacyjna

Charakterystyka podatkuPodatek bezpośredni, dochodowy
Stawka podatku19% i 15%
Gdzie trafia?Budżet państwa
Dochód budżetu z tytułu podatku w 2017 r. (szacowany)Ok. 9%

Podatek od spadków i darowizn

Jest to kolejny podatek bezpośredni wprowadzony na długo przed transformacją ustrojową, bo jeszcze w 1983 r. Podatnikami w tym wypadku są osoby fizyczne. Stawka podatku jest różna w zależności od wartości przedmiotu spadku czy darowizny oraz stopnia pokrewieństwa pomiędzy spadkobiorcą a spadkodawcą (lub darczyńcą) i wynosi od 3% do 20%.

Przedmiotami opodatkowania są głównie spadki, darowizny, ale też np. nabycie własności z powodu zasiedzenia czy otrzymanie zgromadzonych oszczędności (na podstawie złożonej przez kogoś dyspozycji wkładem na wypadek śmierci).

Ciekawostka: Jeżeli spadkobierca i spadkodawca nie są obywatelami polskimi i nie posiadali oni miejsca stałego pobytu ani siedziby na terytorium Polski, to nabycie przez nich własności rzeczy ruchomych nie podlega opodatkowaniu.

Nie zawsze dziedziczymy w ten sam sposób i na tych samych warunkach. Ustawodawca wyróżnił tutaj trzy grupy podatkowe. Zaliczenie do danej grupy zależy np. od tego, kim był dla nas spadkodawca i jaki majątek pozostawił.

  1. Grupa 1: małżonek, zstępny, wstępny, pasierb, zięć, synowa, rodzeństwo, ojczym, macocha i teściowie. Stawka podatku wynosi 3%, 5% i 7%, w zależności od wartości nabytego majątku.
  2. Grupa 2: zstępni rodzeństwa, rodzeństwo rodziców, zstępni i małżonkowie pasierbów, rodzeństwo małżonków, małżonkowie rodzeństwa małżonków oraz małżonków innych zstępnych. Stawka podatku wynosi 7%, 9% i 12% od wartości nabytego majątku.
  3. Grupa 3: inni. Stawka podatku wynosi 12%, 16% i 20% od wartości nabytego majątku.

Obecnie jednak osoby z najbliższej rodziny spadkodawcy bardzo rzadko uiszczają podatek od spadku. Powodem jest jedna z bardzo ważnych zmian w prawie spadkowym i od darowizn, wprowadzona w 2006 r. Dzięki tej zmianie z podatku od nabycia własności rzeczy lub praw majątkowych mogą zostać zwolnieni: małżonek, zstępny, wstępny, pasierb, rodzeństwo, ojczym i macocha, jeżeli zgłoszą oni nabycie własności rzeczy lub praw majątkowych właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego w ciągu 6 miesięcy od dnia powstania obowiązku podatkowego.

Oznacza to, że jeśli dziedziczymy nieruchomość po naszych rodzicach, nie musimy płacić podatku spadkowego – o ile dopilnujemy terminów. Co ciekawe, jeśli wartość majątku nie przekracza kwoty 9 637 zł lub umowę nabycia zawarliśmy w formie aktu notarialnego (darowizna), w ogóle nie musimy jej zgłaszać do urzędu.

Podatek od spadków i darowizn
Funkcja podatkuFiskalna

Alokacyjna

Charakterystyka podatkuPodatek bezpośredni, majątkowy
Stawka podatkuOd 3% do 20%
Gdzie trafia?Budżet jednostki samorządu terytorialnego

Podatek od nieruchomości

Jest to danina lokalna, nakładana przez samorządy, z którą co roku mają do czynienia m.in. właściciele domów i mieszkań. Płacona jest bowiem od posiadanych gruntów, budynków lub ich części, również tych związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, oraz budowli (czyli czegoś, co nie jest ani budynkiem, ani elementem małej architektury, takim jak kapliczka, posąg, piaskownica czy ławka).

Podstawą obliczania podatku jest metraż gruntu i powierzchni użytkowej budynku. Prawo uściśla tutaj kilka kwestii: budynek musi być trwale związany z gruntem oraz mieć fundament i dach. Ponadto nie wszystkie części powierzchni użytkowej wyliczane są tak samo: w przypadku, gdy wysokość powierzchni mieszkalnej mieści się w przedziale 1,40-2,20 metra, to jest ona wliczana w 50%, nie zaś w całości do powierzchni użytkowej budynku, a jeżeli jest niższa – to w ogóle. Opodatkowaniu podlegają budynki mieszkalne, handlowo-usługowe, przemysłowe itp.

Wyjątki? Ustawodawca pozostawia ich całkiem sporo; zwolnione są budynki i grunty wpisane do rejestru zabytków, szkoły, instytuty badawcze, uczelnie, części parków narodowych i w rezerwatach przyrody, nieużytki, użytki ekologiczne, tereny zadrzewione itp. – ale tylko w części, która nie służy działalności gospodarczej. Natomiast podatek od nieruchomości nie jest stosowany w przypadku gruntów czy budynków leśnych, rybackich czy rolniczych (daniny z tych działów określają osobne ustawy). Warto również wspomnieć, że również sama gmina ma prawo udzielić zwolnień od podatków – częstym tego przejawem są specjalne strefy ekonomiczne.

Kto płaci podatek od nieruchomości? Przede wszystkim płatnikami są właściciele lub współwłaściciele gruntów i budynków, użytkownicy gruntów wieczystych (osoby fizyczne lub prawne) oraz samoistni posiadacze, ale już np. nie dzierżawcy.

Stawki podatku określane są przez daną gminę, choć ich maksymalną wysokość co roku wyznacza minister finansów. I tak, podatek od niektórych nieruchomości nie może wynieść więcej niż:

  1. Od gruntu:
    • 0,89 zł od 1 m2 powierzchni, jeśli na gruncie prowadzona jest działalność gospodarcza;
    • 0,47 zł od 1 m2 powierzchni dla pozostałych.
  2. Od budynków:
    • 0,75 zł od 1m2 powierzchni użytkowej dla budynków mieszkalnych;
    • 22,66 zł od 1 m2 dla budynków, w których prowadzona jest działalność gospodarcza;
  3. Budowle – maks. stawka podatku wynosi 2%.

Jak widać, podatek od gruntów czy budynków wykorzystywanych na cele gospodarcze jest znacznie wyższy niż danina, którą płacą za swoją nieruchomość płacą właściciele domów czy mieszkań.

Podatek od nieruchomości
Funkcja podatkuFiskalna
Charakterystyka podatkuPodatek bezpośredni, majątkowy
Stawka podatkuUstalane przez gminę, w zależności od rodzaju nieruchomości; stawki te nie mogą przekroczyć maksymalnych wysokości określanych przez ministerstwo finansów
Gdzie trafia?Budżet jednostki samorządu terytorialnego

Ciekawostka: Jeszcze do niedawna każda gmina w Polsce musiała pobierać podatek od nieruchomości również za budynki czy grunty, które należały… do tejże gminy, co oznaczało, że samorząd sam płacił sobie podatek. Od początku 2016 r. obowiązek ten został z gmin zdjęty, jeżeli nieruchomość wykorzystywana jest na gminne potrzeby lub grunt przebiega pod pasem drogi publicznej.

Podatek od czynności cywilnoprawnych

Podatek ten nakładany jest – jak sama jego nazwa wskazuje – na czynności cywilnoprawne, np. umowy sprzedaży, umowy pożyczki, umowy spółki czy ustanowienia hipoteki. Stawki tego podatku wynoszą od 0,5% do 2% w zależności od rodzaju czynności cywilnoprawnej, z którą mamy do czynienia. Dla przykładu, od umowy sprzedaży np. nieruchomości stawka podatku wynosi 2%, zaś od umowy spółki – 0,5%.

Czym różni się podatek od czynności cywilnoprawnych od podatku dochodowego, skoro w jednym i drugim przypadku opodatkowana jest np. sprzedaż nieruchomości? Różnica polega na tym, kto płaci konkretną daninę. Jeśli chodzi o podatek od czynności cywilnoprawnych, to przy umowie sprzedaży podatnikiem jest kupujący, przy umowie darowizny – obdarowany, osoba składająca oświadczenie woli o ustanowienie hipoteki itd. (z kolei podatek dochodowy będzie obowiązywał sprzedającego, o ile nie korzysta on z licznych zwolnień, ulg i odliczeń). Natomiast płatnikiem podatku jest notariusz.

Podatek od czynności cywilnoprawnych
Funkcja podatkuFiskalna
Charakterystyka podatkuPodatek bezpośredni
Stawka podatkuOd 0,5% do 2%
Gdzie trafia?Budżet jednostki samorządu terytorialnego

Podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki)

Podatek od dochodów kapitałowych wprowadzony został w 2002 r. przez ówczesnego ministra finansów Marka Belkę. Stawka tego obciążenia wynosi 19%. Z tą daniną zetknęli się wszyscy, którzy np. trzymają środki na oprocentowanym koncie czy na lokacie. Podatek od dochodów kapitałowych naliczany jest bowiem od przychodów kapitałowo-pieniężnych, takich jak odsetki od pożyczek, oszczędności na rachunkach bankowych, od papierów wartościowych itd.

Najczęściej jako zwykli obywatele tzw. podatku Belki nie płacimy bezpośrednio; robi to za nas płatnik, czyli np. bank naliczający odsetki, który przesyła należność do urzędu skarbowego.

Ciekawostka: swego czasu sposobem na uniknięcie tzw. podatku Belki było inwestowanie w lokaty jednodniowe. Przed 2012 r. przepisy nakazywały bowiem zaokrąglenie kwoty podatku do pełnej złotówki, przy czym jeżeli kwota ta była niższa niż 50 gr, zaokrąglało się w dół, a więc kwota podatku wynosiła 0 zł. Do pewnej kwoty można było więc w ogóle nie płacić tego obciążenia. Obecnie zaokrągla się do pełnych groszy, co sprawiło, że lokaty jednodniowe zdecydowanie straciły na atrakcyjności.

Dochodami kapitałowymi, które nie są objęte podatkiem Belki, są m.in. wpływy z IKE – pod warunkiem, że nie wycofamy środków przed wejściem w wiek emerytalny. Rozwiązanie to miało zachęcać Polaków do oszczędzania na emeryturę.

Podatek od dochodów kapitałowych
Funkcja podatkuFiskalna
Charakterystyka podatkuPodatek dochodowy
Stawka podatku19%
Gdzie trafia?Budżet państwa

Podatek od gier hazardowych

Zacznijmy od tego, co ustawodawca rozumie przez gry hazardowe. Są to: gry losowe (np. Lotto), gry na automatach i zakłady wzajemne. Stawka podatku zależy od rodzaju gry i wynosi od 10% do aż 50%. Dla przykładu, loterie fantowe i bingo fantowe obłożone są 10-procentową stawką (ale już bingo pieniężne – 25%), loterie pieniężne – 15%, turnieje pokera – 25% (ale już gra w pokera poza turniejem objęta jest 50-procentową stawką, podobnie jak pozostałe gry w karty, gry na automacie i gry w kości).

Podatnikiem podatku od gier hazardowych jest ten, kto prowadzi działalność związaną z grami hazardowymi i zakładami wzajemnymi (osoba fizyczna, osoba prawna oraz organizacja nieposiadająca osobowości prawnej).

Podatek od gier hazardowych
Funkcja podatkuRestrykcyjna

Fiskalna

Charakterystyka podatkuPodatek pośredni, konsumpcyjny
Stawka podatkuOd 10% do 50%
Gdzie trafia?Budżet państwa

Ciekawostka: jeżeli działalność podatnika ogranicza się do gier na automatach o niskich wygranych (do 60 zł), wówczas płaci on podatek w formie ryczałtu o wartości 2 000 zł od gier urządzanych na każdym automacie.

Nietypowe podatki na świecie

W artykule przyjrzeliśmy się rodzajom podatków w Polsce; generalnie można stwierdzić, że daniny obowiązujące w naszym kraju nie odbiegają znacząco od standardów, jakie panują w innych krajach zachodnich. I w innych państwach Wspólnoty wprowadzono VAT, podatki dochodowe, akcyzę i podatek od spadków i darowizn. Nawet tzw. podatek Belki nie jest naszym „rodzimym” pomysłem, lecz został zaczerpnięty z rozwiązań stosowanych u naszych sąsiadów.

Polska nie może się „pochwalić” nagminnym nakładaniem „dziwnych” podatków, szczególnie odkąd zniesiono u nas popiwek czy daninę od psów. Pod tym względem nasz kraj wypada bardzo wstrzemięźliwie.

Okazuje się jednak, że nietypowe podatki nie są niczym wyjątkowym w systemach innych państw. W niektórych obowiązuje np. akcyza na wodę mineralną. Inne kraje reperują swoje budżety podatkiem od cienia (kilka włoskich miast), deszczówki czy podatkiem od krowich gazów (Estonia; przyczyną opodatkowania jest uwalnianie przez stada krów dużej ilości gazów, które ponoć trują atmosferę).

W Austrii możemy zapłacić podatek od gipsu, jeśli będziemy mieli pecha i złamiemy kość w trakcie szaleństw na stoku narciarskim. W Walonii opodatkowane jest każde (!) spotkanie przy grillu. Grecy powinni uiszczać daninę od przydomowych basenów, a Węgrzy płacą podatek od niezdrowej, słodzonej żywności. Korea Południowa na fali ogromnej popularności, jaką cieszą się w tym kraju operacje plastyczne, wprowadziła podatek od każdej tego rodzaju operacji (dzięki czemu zapewniła sobie niemałe wpływy do budżetu, bo doświadczeni południowokoreańscy chirurdzy odwiedzani są także przez licznych pacjentów z innych krajów). W Chinach z kolei płaci się podatek od życia w nieformalnym związku (można to porównać do funkcjonującego niegdyś w naszym kraju „bykowego”).Nietypowe podatki na świecie.

Nie tylko w Polsce obowiązują różne stawki podatku VAT w zależności od rodzaju towaru czy usługi. W Niemczech do niedawna płaciło się inną cenę za spożycie popularnej kiełbaski w zależności od tego, czy klient zjadał swój posiłek na stojąco, czy też postanowił przysiąść przy barowym stoliku (jak nietrudno się domyślić, konsumpcja na siedząco opodatkowana była wyższą stawką).

Niekiedy dzięki „dziwnym” podatkom państwa usiłują nie tylko zapewnić sobie dodatkowe wpływy do budżetu, ale i zachęcić swoich obywateli do zmiany nieekologicznych, nieekonomicznych czy niekorzystnych z punktu widzenia społecznego zachowań (jak choćby w przypadku podatku od niezdrowej żywności czy daniny od drewnianych pałeczek obowiązującej w Chinach).

Efekty tych działań są różne, a najczęściej na wiadomość o tego rodzaju daninach uśmiechamy się pod nosem. Gorzej, gdy nietypowym podatkiem państwo usiłuje ukryć np. problemy gospodarcze. Taka sytuacja ma obecnie miejsce na Białorusi, gdzie wprowadzenie wysokiego podatku „od bezrobocia” dla osób, które w danym roku nie pracowały dłużej niż pół roku, wywołało wielotygodniowe protesty. Nałożenie tej daniny władze Białorusi tłumaczyły jako należną fiskusowi rekompensatę od bezrobotnych obywateli za to, że nie dokładali się oni do wydatków publicznych.

Czy w Polsce powinniśmy zbudować elektrownię atomową? Argumenty za i przeciw

Kwestia budowy elektrowni atomowej budzi nie mniejszy spór niż prawo do posiadania broni lub do aborcji. Czy jednak powody do obaw są słuszne? Czy grozi nam kolejna Fukushima? A może energia z atomu jest bezpieczniejsza i czystsza niż węglowa?

Energię elektryczną można produkować na wiele sposobów. Najpopularniejszym źródłem energii są paliwa kopalne – węgiel kamienny i brunatny, ropa naftowa i gaz ziemny. Coraz większą popularność zyskują jednak OZE – odnawialne źródła energii: energia wodna, wiatrowa czy geotermalna. Najbardziej kontrowersyjna od lat pozostaje jednak energia jądrowa.

Strukturę produkcji energii na świecie przedstawia wykres:

Strukturę produkcji energii na świecie w 2014 r.
Struktura produkcji energii na świecie w 2014 r. Źródło: Key world energy statistics, IEA, 2016 r.

W poniższym tekście pokażemy, jak wygląda atomowa mapa świata oraz pokrótce przedstawimy historię elektrowni jądrowych w Polsce. Następnie zaprezentujemy wybrane argumenty wysuwane przez zwolenników oraz przeciwników budowy elektrowni atomowej na terenie naszego kraju.

Rozwój elektrowni jądrowych i elektrownie jądrowe na świecie

Pierwsza elektrownia jądrowa (stosuje się też nazwę „elektrownia atomowa”) powstała dopiero w 1954 r. w Obnińsku (dawny ZSRR). W początkowych latach reaktory nie miały jednak na celu generowania energii, a produkcję materiałów rozszczepialnych do broni atomowej. Energetyka jądrowa zyskała na popularności dopiero 2-3 dekady później, głównie na skutek pierwszych pozytywnych doświadczeń z prawie bezawaryjną pracą reaktorów.

Po dwóch poważnych awariach – w Three Mile Island w 1979 r. i w Czarnobylu w 1986 r. – sporo krajów wycofało się, całkowicie lub częściowo, z energetyki atomowej, jednak w XXI w. nastąpiło odwrócenie tego trendu. Katastrofa w Fukushimie w 2011 r. ponownie przyniosła zwiększoną niechęć do tej formy pozyskiwania energii. Mimo to elektrownie atomowe odbudowały zaufanie znacznie szybciej niż po doświadczeniach z Czarnobyla.

W 2017 r. na świecie funkcjonowało ponad 430 reaktorów jądrowych, przede wszystkim w Azji, Europie i Ameryce Północnej. Tam też buduje się kolejne instalacje, choć energetyka atomowa zaczyna docierać również na biedniejsze kontynenty – Afrykę czy Amerykę Południową.

Liczba reaktorów na świecie w 2017 r.
Liczba reaktorów na świecie w 2017 r. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych IAEA|PRIS, 2017 r.

Aż 150 jednostek znajduje się w Europie – i to na prawie całym kontynencie. Pozbawione elektrowni są przede wszystkim kraje dawnej Jugosławii oraz Polska. Wszyscy nasi sąsiedzi (z wyjątkiem Białorusi, gdzie postępuje jednak budowa obiektu w Ostrowcu, i Litwy, gdzie elektrownia została zamknięta) posiadają już reaktory energetyczne. Stanowimy więc swoistą wyspę na atomowej mapie Europy.

Jak szacuje Komisja Europejska, elektrownie jądrowe odpowiadają za blisko 30% energii produkowanej w Unii Europejskiej. Niekwestionowanym liderem jest tu Francja z 21 czynnymi elektrowniami energetycznymi.

Moc i ilość czynnych reaktorów jądrowych.
Moc i ilość czynnych reaktorów jądrowych. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych IAEA|PRIS, 2017 r.

Krótka historia elektrowni jądrowej w Polsce

W Polsce nie ma obecnie elektrowni jądrowych, a jedynym działającym reaktorem jądrowym jest badawczy reaktor Maria w Świerku, zarządzany przez Instytut Energii Atomowej. W latach 80. XX wieku realizowano dwa projekty: Elektrowni Jądrowej Żarnowiec w miejscu dawnej wsi Kartoszyno oraz Elektrowni Jądrowej Warta w Klempiczu. Budowa obu, na skutek protestów mieszkańców i obaw po katastrofie reaktora w Czarnobylu, została ostatecznie wstrzymana w końcówce dekady.

Przez długi czas na tym polu panowała stagnacja, przerwana dopiero po wejściu Polski do Unii Europejskiej.

W styczniu 2005 r. przyjęty został dokument „Polityka energetyczna Polski do 2025 roku”, w którym uznano znaczenie elektrowni atomowych dla państwa:

ze względu na konieczność dywersyfikacji nośników energii pierwotnej oraz potrzebę ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, uzasadnione staje się wprowadzenie do krajowego systemu energetyki jądrowej.

Choć inwestycje miały dotyczyć okresu 2015-2025, wskazano na konieczność jak najszybszego uzyskania społecznej aprobaty dla budowy tego typu obiektów. Potwierdził to również dokument „Polityka energetyczna Polski do 2030 roku”:

w związku z przewidywanym rozwojem energetyki jądrowej, w 2020 r. w strukturze energii pierwotnej pojawi się energia jądrowa, której udział w całości energii  pierwotnej osiągnie w roku 2030 około 6,5%.

O potrzebie przynajmniej częściowego uniezależnienia polskiej energetyki od węgla mówił też w swoim exposé Jarosław Kaczyński:

Przyjdzie taki czas, w którym nasza, oparta głównie o węgiel brunatny, energetyka będzie już bardzo trudna do przyjęcia w Unii Europejskiej ze względu na ochronę środowiska. Czy nie powinniśmy już dzisiaj myśleć o energetyce atomowej? W Unii Europejskiej jest odpowiednia technologia, dysponują nią przede wszystkim Francuzi. Opada powoli histeria wokół tej energetyki i są wszelkie szanse, żebyśmy w tej sprawie nie byli ciągle z tyłu, byśmy nie byli tylko zawsze imitatorami.

W 2007 r. powstała z kolei komisja sejmowa ds. energetyki jądrowej, a dwa lata wcześniej Polskie Sieci Elektroenergetyczne S.A. wystąpiły z inicjatywą opracowania programu energetyki atomowej w kraju.

W 2011 r. wskazano trzy potencjalne lokalizacje elektrowni jądrowej w Polsce: Choczewo, Gąski i Krokową (Żarnowiec). Gąski zostały odrzucone w czerwcu 2016 r. jako miejsce najmniej przystosowane do inwestycji. Za realizację budowy ma odpowiadać założona w 2010 r. spółka celowa PGE EJ1.

W styczniowym wywiadzie dla RMF FM minister energii, Krzysztof Tchórzewski, przyznał, że projekt został zawieszony, ponieważ dotychczasowy tzw. mechanizm różnicowy nie spełniał oczekiwań inwestora. Dodał jednak, że w ciągu 10 lat w Polsce powstanie elektrownia jądrowa. Do tej pory projekt pochłonął już ponad 200 milionów złotych.

Argumenty przeciw budowie elektrowni w Polsce

Opinie na temat budowy elektrowni jądrowej w Polsce wciąż są podzielone. Poniżej przedstawiamy po pięć z najczęściej podejmowanych argumentów „za” i „przeciw”. Nie skupiamy się wyłącznie na kwestiach społecznych, ale patrzymy również na uwarunkowania ekonomiczne czy geopolityczne.

Wysoki koszt budowy

To jeden z najczęściej podejmowanych argumentów ekonomicznych. O ile można dyskutować z kosztami funkcjonowania elektrowni jądrowej, to nie ulega wątpliwości, że samo wybudowanie obiektu pochłania ogromne ilości środków finansowych. Szacuje się, że każdy megawat zainstalowanej mocy to wydatek ok. 4,5 miliona euro. Zgodnie z założeniami „Polityki energetycznej Polski do 2030 roku” w kraju miałyby funkcjonować trzy bloki jądrowe o sumarycznej mocy brutto 4800 MW, co przekłada się na koszt w wysokości ponad 21 miliardów euro. Dla porównania, budowa elektrowni węglowej bez urządzeń do usuwania CO2 generuje dwuipółkrotnie mniejsze wydatki.

Kompleksowość projektu

Drugim problemem jest wielkość samej inwestycji – elektrownie jądrowe to potężne budowle, wymagające sprawnej współpracy wielu podmiotów gospodarczych, a także państwa. Złożoność projektu sprawia, że znacznie łatwiej tu o opóźnienia w oddaniu do użytku czy nawet o fiasko całej budowy. Warto tu wspomnieć o fińskim reaktorze Olkiluoto 3 – pierwotnie jego rozruch miał odbyć się w 2009 r., obecnie data samej budowy przesunięta została (już po raz kolejny) na 2018 r., a więc 13 lat po jej rozpoczęciu. Koszty Olkiluoto 3 osiągnęły już poziom 8,5 miliarda euro, choć projektowana cena była trzykrotnie niższa.

Trzeba też mieć na uwadze, że nawet pojedynczy reaktor (ok. 1600 MW) znacznie przewyższa rozmiarami istniejące elektrownie w Polsce – obecnie największy funkcjonujący blok (Bełchatów II) ma dwukrotnie mniejszą moc. Budzi to obawy o stabilność infrastruktury elektroenergetycznej w wypadku nagłego odłączenia reaktora od sieci. Problemy może sprawiać również budowa odpowiedniej sieci przyłączeniowej.

Ryzyko polityczne

Częściowo wiąże się to z poprzednim punktem. Ponieważ budowa elektrowni jądrowej to ogromne przedsięwzięcie, bardzo prawdopodobne jest, że potrwa co najmniej 2-3 kadencje Sejmu. W polskich warunkach politycznych jest to wręcz równoznaczne ze zmianami opcji rządzącej, a co za tym idzie, potencjalnie ze zmianą nastawienia do energetyki atomowej. Możliwe jest więc, że plany budowy zostaną wstrzymane albo anulowane już w trakcie prowadzonych prac, a wydane środki – zmarnowane.

Często przywołuje się tu skrajny przykład austriackiej elektrowni Zwentendorf. Budynek stał już gotowy do użytku (jak piszą niektóre źródła, „wystarczyło tylko wcisnąć przycisk”), jednak w przeprowadzonym tuż przed jego uruchomieniem referendum Austriacy opowiedzieli się przeciwko energii jądrowej. Elektrownia nigdy nie została uruchomiona, a miesiąc po referendum w Austrii wprowadzono zakaz korzystania z energii atomowej.

Ograniczenia lokalizacyjne

Budowa elektrowni jądrowej musi być zrealizowana w ściśle określonym miejscu – na nieszczególnie gęsto zaludnionym terenie (głównie ze względu na procedury bezpieczeństwa, np. plany ewakuacyjne), najlepiej blisko dużego źródła wody dla celów chłodzenia, w dodatku z możliwością łatwego transportu elementów i wyprowadzenia dużej mocy. Choć wytypowano już kilka potencjalnych miejscowości (m.in. Choczewo i Krokową), decyzja o budowie zależy od wielu czynników. Niemożliwe jest np. wybudowanie reaktora na miejscu dawnej budowy w Żarnowcu – należałoby dodatkowo wykopać kanał doprowadzający wodę, co wiąże się z kolejnymi utrudnieniami i kosztami.

W ostatecznym rozrachunku może się więc okazać, że nie uda się znaleźć lokalizacji spełniającej wszystkie wymagane warunki.

Braki kadrowe

Prof. dr hab. Michael Waligórski z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN zwraca uwagę, że Polska nie ma odpowiednio wykształconych kadr do obsługi reaktora. Pracownicy z czasów budowy Żarnowca przechodzą na emeryturę, a od tamtej pory szkolenie w dziedzinie inżynierii jądrowej praktycznie zamarło. Reaktor Maria jest z kolei wyłącznie reaktorem doświadczalnym, w związku z tym jego załogę należałoby doszkolić przed ewentualnym zatrudnieniem.

Wyszkolenie nowej kadry, choć teoretycznie możliwe (studenci wykazują pewne zainteresowanie tą tematyką, pomoc zaoferowała także Francja), jest jednak czasochłonne, a do tego ryzykowne. Nie wiadomo, czy przyszli polscy inżynierowie jądrowi nie zdecydują się na emigrację zarobkową. Pracowników w reaktorach brakuje bowiem na całym świecie, a Polska nie jest w stanie konkurować płacami choćby ze wspomnianą Francją.

Argumenty za budową elektrowni w Polsce

Powszechność

Nie ulega wątpliwości, że, aby zachować konkurencyjność gospodarki, należy podążać za światowymi trendami. Elektrownie jądrowe nie są już całkowitą nowością. W 2017 r. funkcjonowało ponad 430 czynnych reaktorów jądrowych. Jak pokazuje mapa we wcześniejszym fragmencie tekstu, Polska stanowi jałową wyspę Europy, jeśli chodzi o tego typu infrastrukturę. Elektrownie atomowe działają nie tylko w krajach wysoko rozwiniętych (np. we Francji), ale także w znacznie bliższych nam gospodarczo Czechach czy Słowacji.

Energetyka jądrowa od dawna nie jest już więc technologią eksperymentalną – to rozwiązanie, które z powodzeniem funkcjonuje niemal w całej Europie. O ile za czasów planowanej budowy w Żarnowcu można było mówić o poważnym ryzyku, o tyle teraz elektrownia atomowa stała się typowym elementem infrastruktury elektroenergetycznej.

Dywersyfikacja

Ta kwestia została już podniesiona w polskich dokumentach strategicznych. Całkowite oparcie energetyki o paliwa kopalne (a w szczególności węgiel) jest nie dość, że drogie i nieefektywne, to szkodliwe dla środowiska. Na wydajne korzystanie z energii ekologicznej (wodnej czy wiatrowej) nie mamy z kolei warunków – choć w Polsce istnieją turbiny wiatrowe, to zapewniają one stosunkowo niewielki zasób energii.

Procentowy udział w krajowej produkcji energii elektrycznej poszczególnych grup wytwórczych w miesiącu.
Procentowy udział w krajowej produkcji energii elektrycznej poszczególnych grup wytwórczych w miesiącu. Źródło: dane PSE, marzec 2017 r.

Energetyka jądrowa wydaje się więc rozsądną alternatywą. Zapewnia energię czystszą niż węglowa, a jednocześnie zdecydowanie tańszą i łatwiej dostępną niż produkowana na farmach wiatrowych.

Bezpieczeństwo elektrowni

Jak już wspomnieliśmy wcześniej, elektrownie atomowe funkcjonują na całym świecie. Choć często podnosi się kwestię katastrofy w Czarnobylu i Fukushimie, należy pamiętać, że przepisy bezpieczeństwa w reaktorach są szczególnie restrykcyjne właśnie dlatego, by w przyszłości uniknąć podobnych wypadków. Przy nowoczesnych reaktorach EPR zwraca się uwagę m.in. na takie kwestie jak odporność na ataki terrorystyczne, uderzenia dużych obiektów (np. samolotów) czy trzęsienia ziemi. Same reaktory wyposażone są też w niezależne ciągi układów bezpieczeństwa czy generatory na wypadek nagłej utraty zasilania z sieci. Od czasu katastrofy w Czarnobylu poczyniono więc szereg działań mających na celu minimalizację ryzyka wypadku.

Obawy przed elektrowniami jądrowymi często porównuje się z obawami dotyczącymi lotów – choć transport lotniczy uważa się za o wiele bezpieczniejszy i wydajniejszy od drogowego, to wiadomości o zdarzających się czasem katastrofach samolotów mogą budzić irracjonalny strach. Spadek zaufania do linii lotniczych ma jednak miejsce głównie świeżo po takich wiadomościach i nie utrzymuje się zbyt długo.

Wzrost niezależności gospodarczej

Przejście na energię jądrową może w dużym stopniu uniezależnić nas od rosyjskich gazociągów. Obawy o „zakręcenie kurka” i rosnące ceny gazu (w ciągu ostatniego roku aż o ponad 60%) coraz częściej spędzają nam sen z oczu, zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację polityczną za naszą wschodnią granicą.

Oczywiście dalej będziemy zmuszeni do importu surowca (w tym wypadku uranu), jednak powinno odbywać się to na znacznie dogodniejszych warunkach. Transport uranu jest i tańszy, i wygodniejszy – z łatwością można zgromadzić zapasy na dłuższy okres, co jest niewykonalne w przypadku dostaw gazu. Ponieważ Polska wciąż nie dysponuje gazoportem, nie mamy też możliwości zakupu gazu z innych źródeł. Przy uranie nie ma tego problemu – na terenie Polski dokonywano już rozładowania dostawy m.in. do elektrowni czeskich.

Poparcie społeczne

Nie da się ukryć, że społeczeństwo wciąż obawia się reaktora atomowego, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że katastrofa w Czarnobylu miała miejsce stosunkowo niedaleko (zważywszy na skalę zagrożenia) polskiej granicy. Mimo to od dłuższego czasu rośnie poparcie dla uwzględnienia tego źródła w polskiej energetyce. Z badań przeprowadzonych w kwietniu 2014 r. na zlecenie Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych wynika, że już dwóch na trzech Polaków opowiada się za wykorzystaniem energii jądrowej w naszym kraju (z tego co piąty – zdecydowanie).

Badania Greenpeace z 2016 r. na zlecenie PGE pokazują jeszcze wyższe poparcie. Wśród mieszkańców trzech miejscowości, w których potencjalnie mogłaby stanąć elektrownia atomowa (Choczewa, Gniewina i Krokowej), za budową takiego obiektu było odpowiednio 71, 72 i 66% ankietowanych. Wyniki te od dłuższego czasu oscylują na podobnym poziomie. Zauważalny jest też wzrost poparcia społecznego w miarę zdobywania wiedzy na temat tego źródła energii.

Co prawda zdarzają się też i skrajnie przeciwne głosy – badanie CBOS „Polacy o przyszłości energetycznej kraju” z 2016 r. pokazało, że tylko 24% Polaków przychylnie patrzy na bezpieczeństwo paliwa jądrowego (co było najgorszym wynikiem w zestawieniu z węglem, ropą naftową, gazem ziemnym oraz odnawialnymi źródłami energii). Jednocześnie trzeba zauważyć, że energia atomowa została oceniona w tym badaniu jako najbardziej wydajna i druga najbardziej perspektywiczna (po OZE). Aż 53% respondentów opowiedziało się również za uruchomieniem produkcji energii w elektrowniach jądrowych w perspektywie najbliższych 14 lat (tj. do 2030 r.).

Średnia ocena poszczególnych źródeł energii według czterech kryteriów.
Średnia ocena poszczególnych źródeł energii według czterech kryteriów. Źródło: Badanie CBOS „Polacy o przyszłości energetycznej kraju”, 2016 r.

Podsumowanie

Na pytanie, czy Polska powinna wybudować elektrownię jądrową, nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. I zwolennicy, i przeciwnicy tego rozwiązania mają solidne argumenty.

Z pewnością energia atomowa zyskuje coraz większą popularność nie tylko ze względu na wydajność, ale też wyższą czystość w stosunku do paliw kopalnych. Z drugiej strony koszt budowy nawet pojedynczego reaktora jest poważnym obciążeniem dla budżetu, a możliwe opóźnienia w realizacji jeszcze bardziej odstraszają potencjalnych inwestorów. W polskich warunkach problemem jest także stosunkowo chwiejna scena polityczna i brak gwarancji kontynuacji prowadzonych działań w wypadku zmiany partii rządzącej. Jednocześnie dywersyfikacja źródeł energii mogłaby zmniejszyć naszą zależność od rosyjskich dostaw gazu, co niewątpliwie byłoby poważnym krokiem naprzód.

Długoterminowe skutki ewentualnej budowy elektrowni jądrowej trudno przewidzieć. Faktem jest, że ku tej formie pozyskiwania energii (choć także ku źródłom odnawialnym) zwraca się właściwie cały cywilizowany świat, a polskie strategie energetyczne od dłuższego czasu wspominają o potrzebie uwzględnienia energii atomowej w infrastrukturze elektroenergetycznej. Choć czasem zdarzają się katastrofy, nawet 7, najwyższego stopnia w skali INES (do tej pory mieliśmy takie dwie: w Czarnobylu i w Fukushimie), to zdecydowana większość elektrowni działa bez zarzutu. Opinii społecznej – nawet jeśli momentami zbyt emocjonalnej – nie można jednak lekceważyć.

  • Czy w Polsce powinniśmy zbudować elektrownię atomową?
  • Jakie argumenty wysuwane przez zwolenników/przeciwników są dla Was najbardziej przekonujące?

Smart city: jak inteligentne miasta poprawiają życie mieszkańców

Przedrostek „smart” nie jest nam obcy – w końcu wielu z nas korzysta już ze smartfonów. W ostatnich latach zauważyć można przeniesienie koncepcji inteligentnych urządzeń do skali makro – „smart” są już nie tylko samochody i budynki, ale wręcz całe miasta. O tych ostatnich opowiemy w poniższym tekście.

Czym jest smart city?

Często podkreśla się, że nie istnieje jednoznaczna definicja, zgodnie z którą miasto można określić jako „smart”. Samo to pojęcie jest bowiem stosunkowo nowe – o inteligentnych miastach zaczęto mówić dopiero w XXI w.

Jedną z definicji proponuje Robert Horbaty. Inteligentnym miastem nazywa on takie, które oferuje mieszkańcom maksymalną jakość życia przy jednoczesnym minimalnym wykorzystaniu zasobów dzięki odpowiedniej kombinacji systemów infrastrukturalnych (np. transportu czy przesyłu energii).

Jennifer Belissent wskazuje z kolei, że inteligentne miasto wykorzystuje informację i technologie komunikacyjne, by uczynić kluczowe usługi i elementy infrastruktury miejskiej (administrację, edukację, bezpieczeństwo publiczne, transport itd.) bardziej wydajnymi.

Choć oba podejścia skrajnie różnią się od siebie (Horbaty prezentuje definicję korporacyjną, Belissent – antropocentryczną), już na tym etapie można zauważyć, że pewne elementy są wspólne.

Warto również zwrócić uwagę na akademicką, uważaną za jedną z pełniejszych, definicję smart city przytaczaną przez Uniwersytet Techniczny w Wiedniu:

[miasto] uzyskujące dobre wyniki teraz i w przyszłości (…), stworzone dzięki inteligentnemu połączeniu zasobów i działań decyzyjnych, niezależnych i zaangażowanych obywateli.

Często mówi się też, że koncepcja smart city zmierza w kierunku miasta zrównoważonego (sustainable city), a więc takiego, w którym oszczędność zasobów dotyczy nie tylko środowiska, ale też aspektów ekonomicznych, społecznych i przestrzennych.

Problemów nastręcza również polskie tłumaczenie terminu „smart city”. Choć przyjęło się (i tej wersji będziemy używać w naszym tekście) nazywać je „inteligentnym miastem”, część badaczy zwraca uwagę na możliwą dwojaką interpretację tego przekładu: „smart city” oraz „intelligent city”. Być może bardziej odpowiednie byłoby więc nazywanie takiego miasta „sprytnym” lub „bystrym”.

Przyczyny rozwoju koncepcji

Od dłuższego czasu obserwujemy coraz szybszy wzrost liczby ludności. W ciągu ostatnich 50 lat na Ziemi przybyło ponad 4 miliardy osób. Jednocześnie wciąż mamy do czynienia z postępującą urbanizacją. Już teraz w mieście żyje co drugi mieszkaniec globu, a ONZ ocenia, że do 2030 r. liczba ta powiększy się do 5 miliardów. Dwie dekady później w miastach ma znajdować się już 64% ludności krajów rozwijających się i aż 86% ludności krajów rozwiniętych.

Prognoza odsetka ludności zamieszkujących tereny zurbanizowane w latach 2015-2050.
Prognoza odsetka ludności zamieszkujących tereny zurbanizowane w latach 2015-2050. Źródło: opracowanie własne na podstawie United Nations, World Urbanization Prospects: The 2014 Revision, Percentage of Population at Mid-Year Residing in Urban Areas by Major Area, Region and Country, 1950-2050.

Nie mniej istotne, choć często pomijane, są postępujące zmiany klimatyczne. Ziemia od dłuższego czasu boryka się z narastającym wykorzystaniem zasobów naturalnych i globalnym ociepleniem. Wyraźnie widać to w tendencjach miast do ograniczania emisji dwutlenku węgla (dążeniach do osiągnięcia tzw. neutralności węglowej), zmniejszaniu zużycia wody czy przestawianiu sektora energetycznego na mniej szkodliwe źródła odnawialne. Można tu wspomnieć np. o Rejkiawiku, który wymieniany jest na liście miast z najmniejszą emisją CO2 do atmosfery, m.in. dzięki zasilaniu miejskich autobusów wodorem; cała energia elektryczna (w tym ogrzewanie) w mieście pochodzi ze źródeł geotermalnych.

Pozostaje też kwestia niestabilności światowego systemu gospodarczego. Kryzysy finansowe ostatniego ćwierćwiecza są tego najlepszym przykładem. Widać też postępujące rozwarstwienie społeczne i ekonomiczne, a współczesne trendy polityki socjalnej coraz częściej uważa się za niewydolne. Konieczne jest więc podejmowanie innych działań, by zmniejszyć te dysproporcje, a przynajmniej dać biedniejszej części społeczeństwa faktyczne narzędzia ku temu, np. walcząc z wykluczeniem cyfrowym lub promując ideę kształcenia przez całe życie (lifelong training).

Wyróżnić więc można cztery główne przesłanki ku tworzeniu inteligentnych miast:

Przesłanki tworzenia smart city.
Przesłanki tworzenia smart city. Źródło: opracowanie własne.

Wymiary

Jak wspomnieliśmy wcześniej, pomimo braku jednoznacznej definicji inteligentnego miasta można wyróżnić sześć głównych obszarów, które składają się na ideę „smart”.

Wymiary smart city.
Wymiary smart city. Źródło: opracowanie własne na podstawie European Smart Cities (www.smart-cities.eu).

W zależności od przyjętych priorytetów rozwojowych nacisk może być położony na różne elementy przedstawionego wyżej zestawienia. Miasta amerykańskie skupiają się na przede wszystkim na specyficznym planowaniu przestrzennym, zakładającym wzrost miasta w jego centrum, a jednocześnie ograniczającym nadmierną koncentrację zabudowy i ludzi. W Australii kluczową rolę pełnią media cyfrowe, przemysły kreatywne i inicjatywy kulturalne, w Europie natomiast dużą uwagę przywiązuje się do wykorzystania technologii informacyjnych i komunikacyjnych (ICT) w gospodarce energetycznej oraz transportowej.

Korzyści i zagrożenia inteligentnych miast

Nie ulega wątpliwości, że szeroko pojęty postęp techniczny przynajmniej na ogólnym poziomie sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Inteligentne miasta z pewnością wpisują się w ten trend. Promowanie innowacyjności i przedsiębiorczości pozwala na stworzenie nowych miejsc pracy oraz gospodarek konkurencyjnych w skali globu. Lepiej zorganizowana infrastruktura generuje niższe koszty (zarówno jawne, jak i ukryte – np. skraca czas dojazdu do i z pracy), a troska o kwalifikacje mieszkańców pomaga im znaleźć zatrudnienie za godziwą pensję.

Istnieje jednak – oczywiście – i druga strona medalu. Ponieważ ogromną rolę w ewolucji inteligentnego miasta odgrywają technologie ICT, budzi to uzasadnione obawy o zagrożenie prywatności. Monitoring natężenia ruchu pozwala co prawda rozładować zatory na najczęściej uczęszczanych trasach, ale jednocześnie umożliwia śledzenie nawet pojedynczego pojazdu. W erze cyfrowego szpiegostwa ciężko uciec od choćby skojarzeń z Orwellowskim Wielkim Bratem.

Drugim często podejmowanym problemem jest potencjalna niestabilność i wrażliwość inteligentnego miasta na cyberataki. Przy tak wysokim stopniu uzależnienia od technologii wystarczy nieprawidłowość w jednym sektorze (np. przejęcie kontroli nad inteligentną sygnalizacją świetlną), by zdezorganizować działanie całego systemu. Wysoka elastyczność nowoczesnych rozwiązań działa tu jak miecz obosieczny.

Podstawowe korzyści i zagrożenia wynikające z wcielania w życie rozwiązań smart city przedstawia poniższa tabela:

KorzyściZagrożenia
Optymalizacja kosztówMożliwość wykluczenia niektórych grup społecznych (np. nisko uposażonych, starszych, niepełnosprawnych)
Zwiększenie bezpieczeństwaZagrożenie prywatności (ochrona danych osobowych)
Zwiększenie komfortu życiaPotencjalna możliwość wykorzystania danych przez nieuprawnione osoby/podmioty (np. hakerów, inne państwa)
Rozwój biznesu
Zrównoważony rozwój

Przykłady działań z zakresu smart city

Wydawać by się mogło, że inteligentnymi miastami mogą być tylko duże skupiska ludności w najbardziej rozwiniętych krajach świata. To przecież tam poprawa jakości życia mieszkańców jest z pozoru najbardziej efektywna i pożądana ekonomicznie. Wszyscy zresztą wiemy, że innowacje (a ideę smart city z pewnością należy traktować w kategoriach innowacji) znacznie łatwiej i szybciej przyjmują się w dużych ośrodkach, a dopiero później następuje ich dyfuzja.

Poniżej przedstawiamy sześć miejscowości (a w zasadzie pięć miejscowości i jeden region administracyjny będący w całości obszarem miejskim) różniących się rozmiarem, liczbą ludności, położeniem geograficznym i poziomem rozwoju kraju. W ten sposób chcemy pokazać, że inteligentne miasta mogą powstawać na całym świecie i w zasadzie w każdych warunkach.

Do każdego wymiaru dopasujemy również przykład z krajowego podwórka.

Usprawnienie komunikacji w Medellin

Medellin to ponad dwumilionowe, drugie co do wielkości miasto Kolumbii, kraju o PKB per capita dwukrotnie niższym niż Polska. Jeszcze do połowy ubiegłej dekady znany był przede wszystkim jako jedna z narkotykowych stolic świata oraz najniebezpieczniejsze miasto globu. W ostatnich latach, by poprawić komfort życia mieszkańców, zajął się usprawnianiem miejskiego systemu komunikacyjnego. Naprawiać z pewnością było co – Medellin jest czternaście razy bardziej zatłoczony od Warszawy (odpowiednio 6925 i 509 os./km kw.), a szybki przyrost nie tylko ludności, ale także liczby samochodów na drogach sprawia, że podróż przez miasto jest katorgą.

W 2010 r. rozpoczęto więc pracę nad inteligentnym systemem komunikacyjnym (SIMM), mającym odciążyć ulice, a w konsekwencji m.in. poprawić bezpieczeństwo na drogach oraz zmniejszyć emisję zanieczyszczeń i zużycie paliwa.

Medellin w 2011 r.
Medellin w 2011 r.

Podstawą programu SIMM jest oczywiście umiejętne wykorzystanie technologii. Na terenie miasta zamontowano 40 obracających się kamer, kontrolujących takie kwestie jak przekraczanie prędkości przez kierowców, jazdę na czerwonym świetle czy po chodnikach. Dziennie w ten sposób obserwuje się ponad milion różnych pojazdów, a dane wykorzystuje się m.in. do oceny przepustowości ruchu czy poziomu wiedzy uczestników o zasadach panujących na drogach.

Ponieważ Medellin dodatkowo stawia na zapobieganie wypadkom oraz edukację kierowców, liczba wykroczeń w monitorowanych miejscach spadła aż o 80 procent. Władze miasta szacują, że system kamer pozwala na wykrycie ok. 5 000 potencjalnych naruszeń prawa dziennie. Znacząco skrócił się też średni czas dotarcia do wypadków – w okresie 2010-2013 z 20 minut i 39 sekund do 18 minut i 10 sekund, a więc aż o 12 procent. W mieście, w którym dziennie notuje się ponad 200 stłuczek, to wyraźna poprawa.

Kamery to nie wszystko – równie istotne jest informowanie kierowców o sytuacji na drogach. Do tego służą 22 elektroniczne tablice zamontowane w miejscach o szczególnie dużym natężeniu ruchu. Można z nich odczytać m.in.:

  • początek i koniec ograniczeń w poruszaniu się pojazdów,
  • informacje o wypadkach i zamkniętych drogach,
  • informacje o korkach,
  • komunikaty edukacyjne dla kierowców.

Dzięki informacjom dostarczanym w czasie rzeczywistym ułatwione jest podejmowanie decyzji np. o objeździe szczególnie zatłoczonego fragmentu drogi.

Wpływ na odciążenie ruchu ma również udoskonalony system sygnalizacji świetlnej. 120 jednostek (kamer i oprogramowania) monitoruje 21 skrzyżowań, dostarczając danych o natężeniu komunikacyjnym na drogach, średniej prędkości, liczbie pojazdów czy średniej odległości między poszczególnymi ich typami. W kolejnych latach planowane jest dodanie kolejnych 300 jednostek w celu dalszego usprawnienia systemu.

Ważne jest, że Medellin aktywnie promuje działania zmierzające w kierunku stworzenia inteligentnego miasta. Spośród blisko 280 tysięcy wizyt na stronie SIMM aż co siódma była efektem reklam na portalach społecznościowych – Facebooku czy Twitterze. Dzięki temu informacje o działaniu systemu są łatwo dostępne w wyszukiwarkach internetowych.

Polski przykład: Centralny System Zarządzania Komunikacją Miejską dla aglomeracji szczecińskiej. Wdrożenie systemu miało na celu usprawnienie ruchu, zredukowanie opóźnień w ruchu komunikacji miejskiej i zwiększenie atrakcyjności transportu publicznego dla podróżujących. W ramach realizacji systemu wprowadzony został system zarządzania flotą pojazdów komunikacji publicznej oraz pojazdami technicznymi, uruchomiono monitoring wizyjny wewnątrz i na zewnątrz pojazdów komunikacji miejskiej, a także wdrożono bilet elektroniczny i dynamiczną informację pasażerską na przystankach komunikacji miejskiej. Dodatkowo, aby umożliwić optymalizację zarządzania transportem publicznym, wprowadzono system zliczania potoków pasażerskich.

Ekologiczne miasto na pustyni

Zjednoczone Emiraty Arabskie kojarzą się głównie z wydobyciem ropy naftowej i skrajnie suchym klimatem. To jednak właśnie tu w 2006 r. powstał projekt Masdaru – pierwszego w pełni ekologicznego miasta, budowanego z inicjatywy emira Abu Zabi. Docelowo na 6 kilometrach kwadratowych zamieszkać ma 50 tysięcy ludzi, a znaleźć miejsce pracy – 40 tysięcy.

Ponieważ jednym z głównych problemów ZEA jest brak wód powierzchniowych, a co za tym idzie poważne niedobory wody w kraju, Masdar szczególną uwagę przywiązuje do możliwie efektywnego wykorzystania skąpych zasobów tego surowca. Z tego względu w mieście nie ma tradycyjnych kranów – wykorzystywane są za to czujniki ruchu, podobnie jak w wielu łazienkach publicznych. Pozwala to na oszczędność zużycia wody na poziomie nawet 55 procent. Aż 80 procent wykorzystywanej w Masdarze wody poddawane jest recyklingowi, a tzw. szara woda – woda ściekowa wolna od fekaliów (a więc np. wykorzystywana do kąpieli czy mycia naczyń) – po oczyszczeniu służy m.in. do nawadniania pól uprawnych.

Troskę o efektywne i ekologiczne wykorzystanie posiadanych surowców widać też w innych dziedzinach życia. Architektura Masdaru w dużej mierze oparta jest na drewnie palmowym pozyskiwanym z drzew, które nie dają już owoców. Za zaopatrzenie miasta w energię odpowiada z kolei zajmująca aż 22 hektary instalacja składająca się z blisko 90 tysięcy kolektorów słonecznych. Również tutaj działają czujniki ruchu, ograniczające wykorzystanie energii o 51 procent.

Warto też wspomnieć o innym poważnym problemie Emiratów – wysokich, dochodzących nawet do 50 stopni Celsjusza temperaturach. Choć Masdar zlokalizowany jest na pustyni, dzięki specyficznej strukturze infrastrukturalnej (m.in. ciasnej, rzucającej dużo cienia zabudowie) oraz 45-metrowej wieży wiatrowej temperatura wewnątrz miasta jest o 15-20 stopni niższa od temperatury otoczenia.

Pierwotnie Masdar miał być całkowicie neutralny węglowo. W 2016 r. zarządcy przyznali jednak, że cel ten jest niemożliwy do zrealizowania nawet po ukończeniu budowy infrastruktury. Dużą falę krytyki zebrał też stosowany w Masdarze system pozyskiwania energii z kolektorów słonecznych. Słusznie zwraca się uwagę, że modelu tego nie da się zastosować w innych krajach, ponieważ mało które miejsce na Ziemi ma równie duże nasłonecznienie. Warto jednak zdawać sobie sprawę, że Masdar jest przykładem właśnie umiejętnego wykorzystania warunków naturalnych. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w innych rejonach świata budować ekologiczne miasta w oparciu np. o energię geotermalną lub wodną, tak jak czyni to Islandia.

Polski przykład: System zdalnego monitorowania pomiaru zużytej wody w Środzie Wielkopolskiej. W ramach projektu u jednej piątej odbiorców zainstalowano nowoczesne wodomierze wyposażone w nakładkę pozwalającą na precyzyjny odczyt parametrów pracy oraz rejestrowanie wszelkich zdarzeń związanych z poborem wody, a także wysyłanie tych informacji poprzez sieć komórkową do centralnego serwera w celu analizy i wystawiania rachunków. W ten sposób wyeliminowana została konieczność indywidualnego odczytu stanu wodomierzy, a także ograniczono straty wody (m.in. poprzez szybsze wykrywanie awarii).

Otwarte bazy danych w Helsinkach

Finlandia zasłynęła ze społeczeństwa informacyjnego, na którym oparła swój dobrobyt. Nie będzie więc wielkim zdziwieniem, że również w stolicy kraju, Helsinkach, dużą rolę w budowaniu inteligentnego miasta pełni system zarządzania, a konkretniej – otwarte bazy danych.

Już w tej chwili w otwartym dostępie znajdują się setki zbiorów, które do woli można przetwarzać. Wspomnieć warto choćby o interaktywnej mapie miasta, na której znajdują się szczegółowe informacje o organizowanych imprezach, dostępnej infrastrukturze (w tym np. przystosowaniu budynków do potrzeb osób niepełnosprawnych) czy usługach komunalnych.

Oczywiście długie tradycje społeczeństwa informacyjnego w znacznym stopniu ułatwiły Helsinkom wdrożenie takich rozwiązań. To jednak tylko kolejny przykład na to, jak istotne jest określenie silnych stron oraz umiejętne ich wykorzystanie. Można jednak zauważyć, że za tak solidnymi podstawami funkcjonowania poszły też konkretne działania, które tylko wzmocniły pozycję miasta i ułatwiły wdrożenie usprawnień.

Po pierwsze, wszystkie przetwarzane przez miasto dane powinny być z definicji w otwartych bazach, dostępne online i możliwe do bezpłatnego wykorzystania.

Po drugie, Helsinki zatrudniły zespół programistów, którego celem jest usprawnienie przesyłu informacji (m.in. przez testowanie nowych rozwiązań) i „otwarcia” baz danych, ale także stworzenie sieci powiązań między miastem a zewnętrznymi społecznościami mieszkańców lub innowatorów.

Po trzecie, miasto uruchomiło program „Helsinki kochają programistów”. W jego ramach co tydzień odbywają się otwarte spotkania dotyczące gromadzonych baz danych. Każdy zainteresowany może swobodnie dzielić się sugestiami, uwagami i wątpliwościami odnośnie do wdrażanych i już istniejących rozwiązań.

Po czwarte, już wewnętrzne regulacje Helsinek jasno określają, że wszystkie zakupione rozwiązania technologiczne muszą być oparte o otwarty dostęp, o ile nie ma przeciw temu wyraźnych przeciwwskazań. W ten sposób dyfuzja innowacji jest o wiele szybsza i łatwiejsza, ponieważ umożliwia efektywniejszą adaptację do zmieniających się potrzeb społeczeństwa.

Taka polityka miasta nie tylko zapewnia mieszkańcom sprawny dostęp do wiedzy, ale również sprzyja transparentności. O pozytywnym wpływie tej ostatniej na lokalne inicjatywy czy nastroje inwestorów nie trzeba przekonywać. Helsinki angażują się także w promowanie otwartych baz danych na poziomie ogólnokrajowym.

Polski przykład: E-administracja w Poznaniu. W Poznaniu drogą elektroniczną można zrealizować m.in. kwestie dotyczące rejestracji samochodu, podatku od nieruchomości, rezerwacji wizyty w urzędzie, unikając w ten sposób stania w kolejkach. Miejskie serwisy umożliwiają też np. zgłoszenie interwencji straży miejskiej czy wyszukanie grobu na poznańskich cmentarzach.

Cyberport: klaster technologiczny Hongkongu

Hongkong spośród prezentowanych przykładów wyróżnia jego specyficzny status – od 1997 r., a więc od ponownego przejścia pod administrację Chin, region ten traktowany jest jako jeden duży obszar miejski. Nie istnieją tu więc wyodrębnione administracyjnie miasta, jak miało to miejsce pod jurysdykcją brytyjską. Choć oficjalnie jest to specjalny region administracyjny, Chiny pozostawiły mu dużą autonomię m.in. w kwestiach gospodarczych.

Właśnie gospodarka jest obszarem, w którym najbardziej widać dążenia Hongkongu do stworzenia inteligentnego miasta. Dzieje się tak za sprawą Cyberportu – klastra technologicznego skupiającego innowacyjnych przedsiębiorców. Na terenie blisko 100 tys. metrów kwadratowych przestrzeń biurową znajduje ponad 800 podmiotów, w tym tacy giganci światowego rynku jak Microsoft czy IBM.

Filary Cyberportu w Hong Kongu
Filary Cyberportu w Hong Kongu. Źródło: Hong Kong Cyberport.

Funkcjonowanie Cyberportu opiera się na trzech filarach, :

  • Youth (Młodzi) – inspiracja i wychowanie przyszłych pokoleń w duchu innowacyjności,
  • Entrepreneurs (Przedsiębiorcy) – pielęgnowanie ducha przedsiębiorczości poprzez wsparcie i zaopatrzenie w zasoby,
  • Partners (Partnerzy) – wspieranie rozwoju lokalnych firm poprzez wykorzystanie możliwości biznesowych na całym świecie dzięki globalnym sieciom i partnerstwom strategicznym.

Dużą zaletą programu są też relatywnie niskie ceny. Koszt wynajęcia metra kwadratowego powierzchni biurowej to zaledwie około 30 dolarów miesięcznie. W ten sposób dostęp do bazy technologicznej Cyberportu mają nie tylko duzi gracze, ale również firmy, które dopiero wchodzą na rynek.

Ale działania Cyberportu sięgają znacznie głębiej. Parokrotnie w ciągu roku łowi się talenty przedsiębiorcze spośród studentów. Najbardziej perspektywiczni mogą liczyć nie tylko na wsparcie finansowe swoich start-upów, ale także na mentoring czy zwolnienie z opłat za wynajęcie przestrzeni biurowej w Cyberporcie. Szacuje się, że z takiej formy pomocy regularnie korzysta około 30 małych firm.

Hongkong umiejętnie korzysta z danej mu autonomii. Na powierzchni 1 100 kilometrów kwadratowych stworzył raj dla firm z sektora IT, co byłoby trudne do osiągnięcia na warunkach chińskiej gospodarki. Wsparcie również dla małych, dopiero powstających podmiotów przekłada się nie tylko na bogactwo regionu, ale też na jakość życia mieszkańców, którzy otrzymują szansę rozwoju swoich firm.

Polski przykład: Pomorski Park Naukowo – Technologiczny w Gdyni to największy, pod względem powierzchni, kompleks laboratoryjno-badawczy w Polsce. Mogą z niego korzystać studenci, absolwenci uczelni, naukowcy czy doświadczeni przedsiębiorcy chcący realizować pomysły oparte na wiedzy i wysokich technologiach, rozwoju innowacyjności, przedsiębiorczości i kreatywności oraz aktywizacji lokalnej społeczności. Swoje siedziby mają tam firmy działające w branży biotechnologicznej i ochrony środowiska, informatycznej, elektronicznej i telekomunikacyjnej, inżynieryjnej, innowacji społecznych oraz nowoczesnego wzornictwa. Znaczenie Parku dla miasta i regionu porównywane jest z budową polskiego portu w Gdyni w latach 20. XX wieku.

ICT w służbie zdrowiu Japończyków

Do tej pory opisywaliśmy relatywnie duże skupiska ludności – przynajmniej w odniesieniu do populacji danego kraju. Na tym tle zdecydowanie wyróżnia się Kashiwanoha – japońska miejscowość zamieszkiwana przez zaledwie 3 tysiące osób.

W 2013 r. w Kashiwanoha uruchomiono projekt mający na celu poprawę jakości zdrowia mieszkańców. Nacisk położono nie tyle na skuteczne leczenie, co na profilaktykę. Ma to pozytywne długoterminowe skutki nie tylko dla ludności, ale i dla gospodarki – mniej chorujących oznacza spadek wydatków budżetowych na cele socjalne.

W realizacji programu znów pomocne okazały się technologie ICT. Japonia słynie z nowinek technicznych, nic dziwnego więc, że to właśnie elektronika odgrywa dużą rolę w oczekiwanej poprawie jakości życia. Uczestnicy projektu mogą przez całą dobę monitorować swój stan zdrowia za pośrednictwem komputerów lub smartfonów – i to nie tylko na poziomie podstawowym (m.in. obserwując zużycie kalorii i ilość tkanki tłuszczowej), ale również z uwzględnieniem takich wskaźników jak czas snu czy aktywność fizyczna. W ten sposób można uzyskać dane o przyczynach ewentualnego pogorszenia zdrowia.

Podstawą programu „Kashiwa-no-ha Smart Health Project” są przypominające zegarek urządzenia rejestrujące rytm życia i przypisujące konkretną aktywność do ośmiu kategorii: sen, odpoczynek, praca biurowa, lekka praca, regularna praca, spacer, bieg i urządzenie nieaktywne. Na tej podstawie tworzony jest następnie całodobowy obraz aktywności użytkownika.

Oczywiście sam monitoring nie przyniesie żadnego rezultatu, jeżeli nie wiemy, jak odczytywać obraz. Gromadzone dane są więc przesyłane do ogólnej bazy, z której następnie otrzymujemy kompleksową analizę naszej sytuacji zdrowotnej. Uczestnicy mogą też korzystać z pomocy specjalistów, m.in. dietetyków i pielęgniarek, co dodatkowo sprzyja skuteczności programu.

Co istotne, biorący udział w projekcie mogą swobodnie wymieniać się poradami i sugestiami na temat zdrowia. W ten sposób pomaga się nie tylko sobie, ale też innym – np. dostarczając wskazówek o efektywnych wzorcach snu. Dzięki utworzeniu bazy danych ułatwione jest również m.in. znajdowanie sparingpartnerów czy towarzyszy do biegania w najbliższej okolicy. Tworzy się więc cała „zdrowa społeczność”.

Polski przykład: System przywoławczy w Uniwersyteckim Centrum Okulistyki i Onkologii w Katowicach pozwala na błyskawiczną, dwukierunkową komunikację personelu z pacjentami oraz rejestrację wszystkich zgłoszeń w centralnej bazie. System pozwolił na poprawę efektywności pracy personelu, który może bardzo szybko ustalić powód wezwania przez pacjenta, bez konieczności udawania się do odpowiedniej sali. Wezwania z przyłóżkowego systemu przywoławczego są kierowane bezpośrednio na bezprzewodowe telefony, co gwarantuje większą mobilność personelu medycznego. Nowe rozwiązanie to również większa kontrola kierownictwa nad wezwaniami od pacjentów – możliwość zapisów zdarzeń i generowania raportów.

Walka Barcelony z wykluczeniem cyfrowym

Hiszpania uchodzi za jeden z biedniejszych krajów „starej” Unii Europejskiej. Dużym problemem jest tam wysoka, bo przekraczająca 20 procent, stopa bezrobocia. Szczególnie istotne jest więc zwrócenie uwagi na ten aspekt życia. Nawet najnowocześniejsze miasto nie będzie bowiem przyciągać, jeśli jego mieszkańców nie stać na opłacenie rachunków.

Barcelona, drugie co do wielkości miasto Hiszpanii, realizuje program z zakresu kapitału ludzkiego, będący realizacją idei kształcenia przez całe życie. Dzięki temu możliwe jest przynajmniej częściowe ograniczenie zjawiska wykluczenia społecznego, a w szczególności wykluczenia cyfrowego, zwłaszcza u osób starszych. To z kolei ułatwia znalezienie zatrudnienia w coraz bardziej zinformatyzowanym świecie.

Od 1997 r. w mieście funkcjonuje projekt Cibernarium, będący elementem szkoleniowo-technologicznym programu Barcelona Activa. W jego ramach zarówno mieszkańcy, jak i przedsiębiorstwa mogą korzystać ze szkoleń z zakresu poruszania się i działania w środowisku internetowym. W 2012 r. Cibernarium zostało wyróżnione nagrodą E-inclusion Award (przyznawaną za osiągnięcia w dziedzinie walki z wykluczeniem cyfrowym) przez Komisję Europejską.

Ważne jest, że projekt skierowano do możliwie szerokiej grupy beneficjentów. Na szkolenia może zapisać się każdy, kto ukończył 16 rok życia, niezależnie od wykształcenia czy sytuacji zawodowej. Grupy szkoleniowe liczą do 20 osób (po dwie na stanowisko pracy) oraz prowadzone są na kilku poziomach zaawansowania, co umożliwia niemal indywidualne podejście do uczestników. W ten sposób każdy może dopasować cykl rozwoju do własnych wymagań i oczekiwań. Same szkolenia z kolei podlegają cyklicznej ewaluacji, a co trzy miesiące możliwa jest ich modyfikacja celem zaspokojenia zmieniających się potrzeb beneficjentów.

Projekt Cibernarium spotkał się z szerokim odzewem społeczności. W latach 1999-2014 wzięło w nim udział ponad 500 tysięcy osób (1/3 populacji Barcelony). Jak oceniają autorzy publikacji Trendy Plus, podobny program jest możliwy do realizacji również w polskich warunkach. Rekomendowany jest jednak miastom z odpowiednim zapleczem nie tylko infrastrukturalnym (sale z dostępem do sprzętu komputerowego i szybkiego łącza internetowego), ale też kapitałowym (kompetentna kadra szkoleniowa, np. praktycy z lokalnych uczelni wyższych).

Polski przykład: Opolska eSzkoła szkołą ku przyszłości to projekt informatyzacji placówek oświatowych, łączący 112 jednostek w ramach jednej bezpiecznej platformy sieci teleinformatycznej. Dotyczył przeniesienie struktur organizacyjnych placówek edukacyjnych na platformę elektroniczną i uzupełnienie ich o takie elementy, jak: skrzynki pocztowe, fora dyskusyjne, dzienniki lekcyjne dostępne dla rodziców czy możliwość współdzielenia i wymiany materiałów na poziomie całej platformy. Do korzyści z projektu można zaliczyć m.in. dostęp online do materiałów dydaktycznych, ułatwiony kontakt z nauczycielami dla rodziców i uczniów, możliwość otrzymywania za pośrednictwem sms lub e-mail informacji o postępie nauki swoich dzieci, lepszą organizację pracy nauczycieli i efektywniejsze zarządzanie szkołą.

Podsumowanie

Tworzenie i rozwój inteligentnych miast jest ściśle związany z otaczającą nas rzeczywistością. Gwałtowny postęp techniczny, postępująca globalizacja i coraz większa świadomość rzadkości wielu zasobów naturalnych skłaniają planistów do poszukiwania bardziej efektywnych rozwiązań. Skorzystać na tym mogą wszyscy: podnosi się jakość życia mieszkańców, przyspiesza wzrost gospodarczy, wzrasta bezpieczeństwo, konkurencyjność, a także poziom partycypacji społecznej w działaniach miast lub gmin.

Przedstawione przykłady pokazują, że inteligentne miasta mogą powstawać na całej Ziemi – od światowej stolicy przestępczości w Kolumbii, przez pustynię Półwyspu Arabskiego, po wysoko rozwinięte Finlandię i Japonię. Choć polskim miastom wciąż daleko do bycia „smart”, również w naszym kraju można dostrzec tego typu inicjatywy. Kluczem jest zdefiniowanie mocnych i słabych stron oraz wykorzystanie tych pierwszych w celu ograniczenia negatywnych skutków tych drugich.

Czym jest dług publiczny? Czy powinniśmy się go obawiać?

217 bilionów dolarów – tyle, według Instytutu Finansów Międzynarodowych, wyniósł globalny dług publiczny na koniec trzeciego kwartału 2016 r. To 325% produktu światowego brutto. Czy oznacza to jednak, że podążamy ku globalnej katastrofie? Na to i inne pytania dotyczące długu publicznego odpowiemy w naszym artykule.

Dług publiczny a deficyt

Niektórzy stosują oba pojęcia zamiennie, jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że dług publiczny i deficyt budżetowy nie mają wiele wspólnego.

Deficyt budżetowy (zwany też dziurą budżetową), jak wynika już z samej nazwy, to różnica między wpływami a wydatkami w danym roku budżetowym, a konkretnie: ujemna wartość tej różnicy. Kiedy wpływy przewyższają wydatki, mówimy o nadwyżce budżetowej. Pojęciem nieco szerszym jest deficyt (bądź nadwyżka) finansów publicznych, obejmujący dodatkowo m.in. deficyty samorządów.

Dług publiczny z kolei to suma zobowiązań sektora finansów publicznych, a więc m.in. dług rządu, jednostek samorządu terytorialnego i funduszy pozabudżetowych, np. Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z wyłączeniem wzajemnych zobowiązań między jednostkami tego sektora (a więc np. długu rządu wobec FUS). W szczególności na dług publiczny składają się m.in. zaciągnięte kredyty i pożyczki oraz znajdujące się w obrocie obligacje rządowe i komunalne.

Ponieważ budżet państwa musi być zbilansowany, istniejący deficyt należy w jakiś sposób pokryć. Jedną z metod jest właśnie zaciągnięcie długu publicznego, np. poprzez emisję obligacji skarbowych. Deficyt można też finansować innymi sposobami, np. przez wykorzystanie nadwyżki z lat ubiegłych, dodruk pieniędzy lub prywatyzację. Przyjęło się jednak, że to właśnie dług publiczny jest najmniej inwazyjny i najprostszy w realizacji.

W sporym uproszczeniu możemy więc przyjąć, że dług publiczny w dużej mierze odpowiada kumulowanemu przez lata deficytowi sektora finansów publicznych. Stąd też wynika wyraźna rozbieżność między wielkością obu tych wartości – o ile deficyt budżetowy najczęściej wynosi zaledwie parę procent PKB, o tyle dług publiczny – kilkadziesiąt.

Schematyczne przedstawienie deficytu i nadwyżki budżetowej oraz długu publicznego.
Schematyczne przedstawienie deficytu i nadwyżki budżetowej oraz długu publicznego. Źródło: opracowanie własne.

Czy można nie mieć długu publicznego?

Odpowiedź na to pytanie jest niejednoznaczna. Sam dług publiczny można bowiem mierzyć na wiele sposobów i przy uwzględnieniu wielu czynników, w związku z tym dostaniemy też różne wyniki. Na pewno prawdziwe jest twierdzenie, że zadłużona jest zdecydowana większość światowych gospodarek. Czasem jednak wymienia się kilka państw, które rzekomo miałyby nie mieć długu publicznego, m.in. Palau, Makao czy Brytyjskie Wyspy Dziewicze.

Znacznie rozsądniejszym rozwiązaniem jest oparcie się na danych statystycznych, np. portalu Trading Economics. Wszystkie wymienione tam kraje, co do jednego, mają dług publiczny. Dane pochodzą w większości z grudnia 2015 lub 2016 r., a sam dług publiczny mierzy się tu jako procent PKB.

Jest to miara dużo bardziej wymierna niż wartości bezwzględne – wiadomo bowiem, że kraj rozmiarów San Marino będzie miał mniejszy dług publiczny niż Stany Zjednoczone lub Chiny. Relacja do PKB (bądź całkowitego, bądź per capita) jest więc bardziej czytelna. Poniżej przedstawiamy przykładowe pozycje z listy Trading Economics:

  1. Japonia – 250,4% PKB (2016)
  2. Grecja – 176,9% (2015)
  3. Liban – 139,0% (2015)
  4. Strefa euro – 90,7% (2015)
  5. Unia Europejska – 85,2% (2015)
  6. Polska – 51,3% (2015)
  7. Gwinea Równikowa – 6,4% (2015)
  8. Arabia Saudyjska – 5,9% (2015)
  9. Brunei – 2,8% (2015)
  1. PKB – produkt krajowy brutto – to zagregowana wartość wszystkich wytworzonych dóbr i usług finalnych na terenie kraju w danym okresie (najczęściej roku kalendarzowego)
  2. W zależności od zastosowanej metodologii możemy spotkać się z różnymi wartościami długu publicznego w źródłach. Dla przykładu: według publikowanej przez CIA listy The World Factbook dług publiczny Polski wyniósł zaledwie 44,7% PKB, według Eurostatu – 51,1%, a według danych Forum Obywatelskiego Rozwoju – 54,8%.

Trzeba też zwrócić uwagę, że dług publiczny nie jest jedynym możliwym do zaciągnięcia. Jeśli więc założyć przez chwilę, że Palau czy Makao faktycznie są wyjątkami na światowej arenie, warto zastanowić się nad przyczynami tego zjawiska oraz alternatywnymi metodami finansowania deficytu budżetowego. Czy dodruk pieniędzy lub gwałtowne ograniczenie wydatków publicznych rzeczywiście jest lepszym rozwiązaniem niż emisja obligacji?

Jak dług publiczny przekłada się na ekonomię kraju?

Okazuje się, że wielkość długu publicznego nie ma bezpośredniego i jednoznacznego przełożenia ani na poziom życia mieszkańców, ani na poziom rozwoju kraju. Wystarczy zresztą spojrzeć choćby na listę Trading Economics. Wśród krajów o wysokim zadłużeniu (powyżej 90% PKB) mamy zarówno Francję, Japonię i Stany Zjednoczone, jak i Bhutan, Republikę Zielonego Przylądka czy Jordanię. Na drugim krańcu (poniżej 35% PKB) – Szwajcarię, Norwegię, Luksemburg i Nową Zelandię, ale także Bangladesz, Liberię i Kambodżę. Dług publiczny Polski porównywalny jest z kolei z długiem takich państw jak Kenia i Słowacja; Polska znajduje się też między Finlandią a Szwecją, a więc krajami znanymi z wysokich wydatków publicznych. Widać więc wyraźnie, że obok siebie w rankingu stoją najpotężniejsze gospodarki globu i kraje trzeciego świata.

Dług publiczny jako % PKB na świecie.
Dług publiczny jako % PKB na świecie. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych tradingeconomics.

W literaturze czasem dowodzi się, że odpowiednio wysoki poziom długu publicznego może poskutkować spowolnieniem wzrostu gospodarczego w kraju. Publikacja Europejskiego Banku Centralnego „The Impact of High and Growing Government Debt on Economic Growth” z 2010 r., badająca empirycznie tempo wzrostu PKB per capita w 12 krajach strefy euro od 1970 r., sugeruje, że wykres długu publicznego w stosunku do tempa wzrostu PKB per capita przyjmuje kształt odwróconej litery U z ekstremum w okolicach 90-100%. Oznacza to, że powyżej tego poziomu mamy do czynienia z gwałtownym spadkiem tempa wzrostu gospodarczego. Pierwsze oznaki negatywnego wpływu długu publicznego można jednak zacząć obserwować już na poziomie 70-80% PKB.

Wykres tempa wzrostu PKB per capita w stosunku do długu publicznego (model podstawowy).
Wykres tempa wzrostu PKB per capita w stosunku do długu publicznego (model podstawowy). Źródło: The Impact of High and Growing Government Debt on Economic Growth, 2010 r, str. 33

Wiążących wyników, które pozwoliłyby z całą stanowczością stwierdzić, jaki wpływ na ekonomię ma dług publiczny, jednak brak. Publikacja EBC odnosi się tylko do wycinka rzeczywistości, w dodatku mocno naznaczonego kryzysem finansowym z początku obecnego stulecia. Inne źródła (np. raport „Growth in a Time of Debt”) wskazują, że wartości krytyczne długu publicznego są inne w krajach rozwiniętych, a inne – w rozwijających się. Międzynarodowy Fundusz Walutowy doszedł z kolei do wniosku, że liczy się nie tyle poziom zadłużenia, co jego tempo w relacji ze wzrostem gospodarczym. Nawet mocno zadłużone kraje mogą notować szybki wzrost gospodarczy, jeśli tendencja długu publicznego jest malejąca.

Warto jednak zwrócić uwagę na dwa wnioski, które często przewijają się w literaturze:

  • nie da się jednoznacznie określić kierunku przyczynowości między poziomem długu publicznego a tempem wzrostu gospodarczego: nie wiadomo, czy to wysoki dług hamuje wzrost, czy może niski wzrost indukuje narastający dług;
  • ważniejsze od samego poziomu długu może być jego tempo i kierunek zmian oraz struktura wydatków budżetowych.

Czy Polska jest w stanie spłacić dług publiczny?

Na to pytanie odpowiedź jest prosta: nie. Takiej samej odpowiedzi moglibyśmy jednak udzielić również w przypadku niemal każdego innego kraju. Być może jednak należałoby tę odpowiedź rozbudować: nie, jeżeli chcemy zachować funkcjonującą gospodarkę.

W teorii bowiem spłata długu publicznego jest jak najbardziej możliwa, choć wymagająca czasu. Wystarczy tylko (albo aż) zredukować wydatki budżetowe, wstrzymać emisję papierów dłużnych, a nadwyżkę z budżetu przeznaczyć na wykup tych znajdujących się już w obrocie. Naturalnie prędzej czy później (i raczej to pierwsze) spowoduje to gwałtowne wyhamowanie rozwoju gospodarczego, drastyczny spadek poziomu życia, niepokoje społeczne i w efekcie doprowadzi kraj do ruiny.

Obrazowo można to przyrównać do podróży samochodem po nierównym terenie. Zdjęcie nogi z gazu (zmniejszenie długu publicznego) pozwoli na jazdę tylko wtedy, gdy droga przed nami nie będzie zbyt mocno nachylona pod górę (recesja koniunkturalna). Całkowicie hamując (osiągając zerowy dług publiczny) możemy jechać tylko po równi pochyłej (ożywienie koniunkturalne). Naturalnie zbyt duża prędkość (nadmierny dług publiczny) może skutkować wypadkiem drogowym.

Oczywiście nie każdy kraj będzie miał równie wielki problem. Możemy sobie wyobrazić, że długu publicznego pozbywa się np. Wallis i Futuna, gdzie – według danych publikowanych przez CIA – wynosi on niecałe 6% PKB. Mówimy jednak o terytorium zamieszkałym przez zaledwie 15 tysięcy osób, w dodatku zależnym od Francji. Trudno więc porównywać go z Polską.

Czy dług publiczny jest niekorzystny?

Dużo rozsądniejszym pytaniem byłoby jednak nie czy Polska (albo dowolny inny kraj) może spłacić swój publiczny, ale czy powinna to robić. Analiza światowych danych pokazuje, że nie. Skoro wszystkie (a przynajmniej prawie wszystkie) kraje świata są zadłużone, sugeruje to, że dług publiczny jest zjawiskiem jak najbardziej naturalnym.

Obrazowo państwo można porównać do przedsiębiorstwa. Istnieją firmy większe i mniejsze, lepiej lub gorzej funkcjonujące, ale – niezależnie od rozmiarów czy kondycji – każda z nich posiada pewną pulę zobowiązań. Obligacje korporacyjne, kredyty inwestycyjne, odroczone terminy płatności – to wszystko dotyczy zarówno sektora MSP, jak i liderów rynku. Czy jednak sam fakt istnienia niespłaconego kredytu kupieckiego w corocznym sprawozdaniu finansowym sprawia, że dane przedsiębiorstwo nie funkcjonuje prawidłowo?

Analogicznie jest w przypadku gospodarki krajowej. Emisja obligacji i zadłużenie się u obywateli generuje dodatkowy dochód do budżetu, który można wykorzystać do stymulowania wzrostu i rozwoju gospodarczego, np. poprzez inwestycje. Całkowite pozbycie się długu publicznego w średnim czy długim okresie mogłoby skutkować stagnacją, a nawet regresją gospodarczą, podobnie jak całkowite wyeliminowanie zobowiązań z budżetu przedsiębiorstwa może mieć negatywny wpływ na jego kondycję finansową czy możliwości rozwoju.

Nie oznacza to jednak, że można zadłużać się w nieskończoność. Jak już wspomnieliśmy wcześniej, przyjmuje się, że dług publiczny pełni funkcję stymulacyjną tylko do pewnej wysokości, po przekroczeniu której staje się obciążeniem i hamulcem gospodarki. Z tego względu ważna jest nie tylko kontrola stanu zadłużenia państwa, ale i istnienie programów naprawczych.

Maksymalny poziom długu publicznego w Polsce określony jest w art. 216 Konstytucji RP: Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto.

Art. 86 ustawy z dnia 27 sierpnia 2009 r. o finansach publicznych określa dodatkowo progi ostrożnościowe, wiążące się z koniecznością podjęcia konkretnych kroków przez rząd:

  • jeżeli dług publiczny przekroczy 55% PKB, w projekcie budżetu na kolejny rok m.in. nie przewiduje się istnienia deficytu budżetowego państwa lub uchwala się budżet zapewniający spadek relacji długu publicznego do PKB w stosunku do roku bieżącego, wyklucza się możliwość udzielania nowych pożyczek i kredytów, ogranicza się wysokość wydatków JST, a Rada Ministrów przedstawia Sejmowi program sanacyjny, mający na celu obniżenie relacji długu publicznego do PKB;
  • jeżeli dług publiczny przekroczy 60% PKB, dodatkowo m.in. wydatki JST nie mogą przekroczyć ich dochodów, jednostki sektora finansów publicznych nie mogą udzielać nowych poręczeń, a Rada Ministrów musi w ciągu miesiąca przedstawić program sanacyjny obniżający dług publiczny do poziomu poniżej 60% PKB.
Dług publiczny w Polsce jako % PKB w latach 1996-2016.
Dług publiczny w Polsce jako % PKB w latach 1996-2016. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych tradingeconomics.

W jakich warunkach dług publiczny może doprowadzić do zapaści kraju?

Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów ruiny kraju spowodowanej nieumiejętną obsługą długu publicznego jest Federacja Rosyjska. Krótko po rozpadzie ZSRR nowo powstały kraj musiał zmierzyć się nie tylko z nowym, rynkowym modelem gospodarki, ale też z odziedziczonymi po poprzednim ustroju problemami, w tym również tymi natury ekonomicznej. Dość powiedzieć, że rok 1992 przyniósł wzrost cen aż o ponad 2500%. Choć rok później inflacja spadła do „zaledwie” 1000%, wciąż była to wartość wręcz niewyobrażalna.

Jeśli dodać do tego gwałtownie kurczącą się gospodarkę (rok 1991, zakończony rozpadem ZSRR, przyniósł 17-procentowy spadek PKB), deficyt budżetowy sięgający 10% PKB i utrzymywany sztywny kurs walutowy w stosunku do dolara amerykańskiego na poziomie ok. 5 RUB/USD, widać wyraźnie, że konieczne było dofinansowanie skarbca poprzez zadłużenie się u obywateli. W maju 1993 rząd rosyjski wypuścił pierwszą transzę tzw. obligacji GKO (ros. Государственное Краткосрочное Обязательство – państwowe obligacje krótkoterminowe), a dwa lata później – OFZ (ros. Облигации Федерального Займа – obligacje pożyczki federalnej).

Podstawowym problemem Federacji Rosyjskiej była jednak niezdolność do spłaty tych zobowiązań. W zamian oferowano więc nowe obligacje, oprocentowane odpowiednio wyżej, by zachęcić wierzycieli do dalszego finansowania budżetu. Efekty takiej polityki można łatwo przewidzieć. Przez pięć lat funkcjonowania GKO-OFZ miesięczne przychody netto ze sprzedaży obligacji nigdy nie przekroczyły poziomu 5 miliardów rubli, a od połowy 1995 r. ich efektywność budżetowa (stosunek przychodów netto do sprzedaży brutto) oscylowała w granicach zera z tendencją malejącą. Warto też zwrócić uwagę na łączną wartość obligacji znajdujących się w obiegu na zakończenie roku, a więc akumulowany dług publiczny: 11 miliardów rubli w 1994 r., 77 – w 1995, 237 – w 1996, 385 – w 1997 i 387 – w 1998. To daje 35-krotny wzrost zadłużenia w ciągu zaledwie 4,5 roku.

Efektywność budżetowa obligacji GKO
Efektywność budżetowa obligacji GKO. Źródło: W. Tichomirow, The Political Economy of Post-Soviet Russia, s. 59.

A co stało się po 5 latach? W 1998 r. Rosję objął kryzys finansowy, będący następstwem kryzysu azjatyckiego. W marcu urzędujący prezydent Borys Jelcyn zwolnił premiera Wiktora Czernomyrdina wraz z całym gabinetem, a na jego miejsce powołał Siergieja Kirijenkę. Na przestrzeni ledwie trzech miesięcy – od maja do sierpnia – oprocentowanie obligacji GKO wzrosło z 40 do 145%. Aby utrzymać kurs walutowy, rosyjski bank centralny musiał pożyczać rubla od banków komercyjnych po astronomicznym oprocentowaniu, bo wynoszącym nawet 150% w skali roku. 13 sierpnia 1998 r. rosyjska giełda została całkowicie zamknięta na 35 minut wskutek gwałtownego spadku cen akcji. 17 sierpnia gospodarka Federacji Rosyjskiej sięgnęła dna.

Rząd zdewaluował rubla, ogłosił niewypłacalność kraju oraz 90-dniowe moratorium na spłatę zadłużenia zagranicznego. GKO-OFZ miały zostać przekształcone w nowe instrumenty finansowe. Dwa tygodnie później kurs rubla został uwolniony i już 21 września wynosił ok. 21 RUB/USD.  W krótkim czasie inflacja wzrosła do 84%, wiele rosyjskich banków przestało istnieć, a PKB skurczył się do poziomu 60% w stosunku do 1991 r. Gabinet Kirijenki wytrzymał zaledwie pół roku zanim został rozwiązany. 31 grudnia 1999 r. z funkcji prezydenta ustąpił Borys Jelcyn, którego poparcie wśród obywateli spadło do poziomu 2%.

Podsumowanie

Dług publiczny, o ile jest kontrolowany, w znacznej mierze może napędzać wzrost i rozwój gospodarczy kraju. Dodatkowo daje obywatelom możliwość bezpiecznego lokowania pieniędzy na warunkach nierzadko konkurencyjnych wobec banków komercyjnych, a rządowi – dodatkowe środki na inwestycje, które nieraz przynoszą zwielokrotnione zyski.

Przykładem jest choćby organizacja Euro 2012 w Warszawie (za raportem Deloitte): koszt całkowity imprezy wyniósł 90,32 mln zł, wpływy pieniężne netto 541 mln + 7,6 mln od organizatorów + 1,3 mln pozostałych wpływów (łącznie ok. 550 mln zł) + 450 mln ekwiwalentu reklamowego + niemierzalne efekty wizerunkowe (pozytywna ocena imprezy, wysoki odsetek deklaracji powrotu do Warszawy w ciągu kolejnych trzech lat itd.).

Naturalnie trzeba mieć na uwadze, że to wyłącznie rozważania modelowe. Na faktyczną efektywność działań państwa (w tym wydatków publicznych) ma wpływ wiele czynników. Przykład Rosji dobitnie pokazuje, że w pewnych warunkach generowanie długu publicznego (tu: przez emisję obligacji rządowych) nie wspiera gospodarki, a ciągnie ją na dno.

Brak jest jednoznacznych dowodów na negatywny wpływ długu publicznego na gospodarkę. Ocenia się, że krytyczny poziom długu wynosi ok. 80-90% PKB, jednak wartości te mogą ulegać zmianie w zależności od stopnia rozwoju kraju, wielkości sektora publicznego czy panującej koniunktury. Warto też zwrócić uwagę na takie czynniki jak tempo wzrostu długu czy struktura wydatków rządowych. Relatywnie niskie zadłużenie jest jednak uważane za stymulujące gospodarkę.

Polski dług publiczny w 2015 r. według Trading Economics wyniósł 51,3% PKB, co stawia nas między Szwecją i Danią a Finlandią i Holandią. Do pierwszego progu ostrożnościowego zostaje więc ok. 4 punktów procentowych, co jest wynikiem wciąż bezpiecznym, ale wymagającym dokładnego monitoringu. Średnia unijna za rok 2015 to 85,2%, a więc poziom stanowiący pewne niebezpieczeństwo dla gospodarki.

Platforma Obywatelska. Postulaty i działania największej partii opozycyjnej

Platforma Obywatelska (PO) to partia, która najdłużej ze wszystkich ugrupowań w III RP pozostawała u władzy. Ośmioletni okres rządów w koalicji z Polskim Stronnictwem Ludowym (PSL) daje nam olbrzymie pole do analizy nie tylko jej postulatów, ale także realnych działań.

Stowarzyszenie Platforma Obywatelska powstało w 2001 roku z inicjatywy Macieja Płażyńskiego, Andrzeja Olechowskiego i Donalda Tuska. Rok później Platformę zarejestrowano jako partię polityczną. PO stanowiła dominującą siłę na polskiej scenie politycznej w latach 2007-2015. Donald Tusk jest najdłużej urzędującym szefem rządu w historii wolnej Polski. W 2014 roku funkcję Prezesa Rady Ministrów objęła Ewa Kopacz, wcześniejsza minister zdrowia w rządzie Tuska, a także Marszałek Sejmu.

PO przejęła władzę po wyborach parlamentarnych w 2007 roku. Wybory te zostały przeprowadzone po wcześniejszym przyjęciu uchwały o skróceniu kadencji Sejmu. Zwycięstwo w 2011 roku pozwoliło Platformie objąć ster władzy na kolejne 4 lata. W 2010 roku kandydat z ramienia PO – Bronisław Komorowski – wygrał wybory prezydenckie, co oznaczało przejęcie przez ludzi związanych z ugrupowaniem pełni władzy wykonawczej w Polsce na kolejne 5 lat.

Obecnie PO stanowi największą partię opozycyjną, najgłośniej krytykując posunięcia obecnej władzy.

Przyjrzyjmy się postulatom partii oraz jej poczynaniom na scenie politycznej. Pod lupę weźmiemy m.in. programy wyborcze z 2007, 2011 i 2015 roku, deklaracje najważniejszych przedstawicieli ugrupowania oraz, co najważniejsze, konkretne działania.

Światopogląd, kwestie obyczajowe

Solidarność i wolność jednostki

Na swojej stronie internetowej PO przedstawia się jako partia, której działalność oparta jest na zasadzie społecznej solidarności:

[…] warunkiem dobrobytu nas, żyjących tu i teraz, jak i naszych dzieci, dziś bardziej ufnie spoglądających w przyszłość, jest więcej, a nie mniej społecznej solidarności. Nie ma dobrobytu bez solidarności.

Do wyborów w 2007 roku Platforma przystępowała pod hasłem „By żyło się lepiej. Wszystkim!”. W programie nie brakuje licznych nawiązań do solidarności – zarówno przez małe „s” (jako idei jednoczącej społeczeństwo), jak i „Solidarności” (jako ruchu społecznego). PO często akcentowała potrzebę prowadzenia polityki w oparciu o kompromis, zgodę i wzajemny szacunek. W wymiarze społecznym miało to oznaczać zerwanie z wewnętrznymi podziałami i tym, co sami politycy określają czasem mianem „wojny polsko-polskiej”.

W wizji PO podstawowym zadaniem państwa wobec jednostki jest zagwarantowanie bezpieczeństwa i wolności – nie tylko w kwestii swobody działania, ale także w wymiarze światopoglądowym:

Naszym celem jest redukcja zagrożeń bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego przy wzroście poczucia bezpieczeństwa obywateli, bez nadmiernego ograniczania ich swobód i wolności.

Kompromis aborcyjny, tak dla in vitro, nie dla eutanazji

Szacunek ugrupowania dla osobistych poglądów na kwestie obyczajowe potwierdza fragment programu z 2015 roku:

Nie pozwolimy na to, by państwo narzucało komukolwiek jeden światopogląd, będziemy bronić społecznego kompromisu w takich sprawach, jak in vitro i aborcja.

PO opowiada się za utrzymaniem tzw. kompromisu aborcyjnego, a więc możliwości wykonania legalnej aborcji w trzech wyjątkowych przypadkach. W 2007 roku większość posłów ugrupowania zagłosowała przeciwko poprawce do konstytucji gwarantującej ochronę życia ludzkiego od poczęcia. W 2016 roku PO jednoznacznie skrytykowała obywatelski projekt ustawy wprowadzający znaczne zaostrzenie przepisów dotyczących aborcji (w praktyce jego przyjęcie oznaczałoby całkowity zakaz przerywania ciąży).

W 2013 roku ruszył rządowy program dofinansowania zabiegów in vitro, który w ciągu trzech lat miał objąć 15 tysięcy par. Partia nie tylko nie potępia zapłodnienia pozaustrojowego, ale wręcz dołożyła starań, by ułatwić dostęp do tego zabiegu. Były minister zdrowia Bartosz Arłukowicz nazwał in vitro „normalną, nowoczesną metodą leczenia”.

PO zdecydowanie sprzeciwia się natomiast eutanazji („prawo powinno ochraniać życie ludzkie, tak jak to czyni obowiązujące dziś w Polsce ustawodawstwo, zakazując również eutanazji […]”).

Podziały w kwestii związków partnerskich, nie dla małżeństw homoseksualnych

W 2013 roku Sejm głosował nad trzema projektami regulującymi kwestie związków partnerskich. Jeden z projektów zgłosili sami posłowie Platformy (pozostałe: Ruch Palikota i SLD). Projekt PO wprowadzał możliwość zawarcia związku przed notariuszem, co miało skutkować powstaniem wspólnoty majątkowej. Dawał też prawo do uzyskania informacji medycznej o partnerze i decydowaniu o pochówku. Nie zakładał on natomiast możliwości adopcji dzieci przez homoseksualne pary. Projekt odrzucono nie tylko głosami posłów PiS-u, Solidarnej Polski i koalicyjnego PSL-u – swój sprzeciw wyraziło także 46 posłów PO (głównie z tzw. konserwatywnego skrzydła, którego nieformalnym liderem był wówczas Jarosław Gowin).

Uregulowanie kwestii związków partnerskich zapowiadał zarówno rząd Donalda Tuska, jak i Ewy Kopacz. Wszelkie inicjatywy kończyły się jednak niepowodzeniem z powodu podziałów ideologicznych wewnątrz partii lub sprzeciwu koalicjanta. Stosunek ugrupowania do związków partnerskich można zatem określić jako niejednoznaczny.

Członkowie PO nigdy nie postulowali legalizacji małżeństw homoseksualnych. Grzegorz Schetyna, obecny szef PO, mówił niegdyś:

Jestem typowym wyborcą PO: konserwatywnym liberałem. Jestem […] przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych, bo za tym szedłby postulat adopcji przez takie pary dzieci, a na to nigdy nie mógłbym się zgodzić.

Partia sprzeciwia się także jednoznacznemu promowaniu tradycyjnego modelu rodziny wielodzietnej, jeśli odbywa się to kosztem dyskryminacji rodzin niepełnych (monorodzicielskich) lub z jednym dzieckiem. Przykład? Choć Platforma nie krytykowała samej idei rządowego programu „500 plus”, to jej członkowie mieli wątpliwości co do sposobu dystrybucji środków i wykluczenia części rodzin. Zwracali uwagę m.in. na fakt, że z pomocy często nie mogą skorzystać chociażby samotne matki i – przede wszystkim – rodziny z jednym dzieckiem.

Wsparcie rodzin

Platforma w swoim programie z 2015 roku wymienia działania podjęte w celu poprawy bytu polskich rodzin:

Polityka prorodzinna była priorytetem ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej. Wprowadziliśmy roczny urlop rodzicielski – jeden z najdłuższych urlopów w Europie. […] Podwyższyliśmy ulgi na dzieci, zwiększyliśmy liczbę żłobków i przedszkoli. […] Od dwóch lat wprowadzamy darmowe podręczniki. […] Wprowadziliśmy też Kartę Dużej Rodziny, z której już dziś korzysta ponad milion rodzin.

Pomimo tych posunięć partia zadeklarowała kolejne, m.in. podniesienie wysokości zasiłków rodzicielskich oraz uruchomienie programu „Mieszkanie dostępne”, w ramach którego w ciągu 10 lat miało powstać 30 tys. nowych mieszkań.

Klęczeć przed Bogiem, nie przed księdzem

W deklaracji ideowej PO odnajdujemy dowód na przywiązanie członków partii do chrześcijańskich wartości:

Fundamentem Cywilizacji Zachodu jest Dekalog. Wierzymy wspólnie w trwałą wartość norm w nim zawartych. Nie chcemy, by Państwo przypisywało sobie rolę strażnika Dekalogu. Ale Państwo nie może pozwalać, by jedni – łamiąc zawarte w nim zasady – pozbawiali w ten sposób godności i praw innych […].

Przykładem na przywiązanie członków PO do nauki Kościoła jest przytoczenie w programie słów św. Jana Pawła II, w których wolny rynek określa on jako „najbardziej skuteczne narzędzie wykorzystywania zasobów i zaspokajania potrzeb”.

Czym innym jest dla partii stosunek do samej instytucji Kościoła. Pomimo uznania istotnego wkładu chrześcijaństwa w cywilizacyjny rozwój Europy Platforma opowiada się za rozdziałem państwa od Kościoła. W programie z 2015 roku partia zadeklarowała zaprzestanie finansowania kościołów i związków wyznaniowych z budżetu państwa („Chcemy Polski, w której Kościoły nie są finansowane przez państwo, ale bezpośrednio przez wiernych”).

Przed wyborami w 2011 roku Donald Tusk wypowiedział słowa, które najlepiej oddają stosunek ugrupowania do hierarchów kościelnych:

[…] nie będziemy klęczeli przed księdzem. Do klęczenia jest kościół. Przed Bogiem, a nie przed księdzem.

Nowoczesny patriotyzm

PO propaguje tzw. nowoczesny model patriotyzmu. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi partia opublikowała spot, w którym ówczesna premier Ewa Kopacz mówi:

Podziwiam młody, nowoczesny, polski patriotyzm. Młodych ludzi, którzy kochają swój kraj nie przez łzy i cierpienie, ale przez dumę z tego, co udało się osiągnąć. […] Polski patriotyzm to wiara w to, że nowoczesny, otwarty na Europę kraj zapewni każdemu wolność osobistych wyborów i szansę na dobrobyt.

Choć w retoryce członków ugrupowania pojawiają się czasem nawiązania do historii i tożsamości narodowej, to zazwyczaj kreują oni wizerunek partii jako „patrzącej w przyszłość”.

Platforma sprzeciwia się wizji „Polski dla Polaków”, nacjonalizmowi i ksenofobii. Deklaruje otwartość na przybyszów z innych regionów Europy i świata.

Polska, której chcemy, to jest Polska bez nietolerancji, bez ksenofobii i bez nacjonalizmu. Kraj przyjazny dla wszystkich ludzi, którzy chcą tutaj budować swoje szczęście, również dla tysięcy Ukraińców, którzy swoją ciężką pracą wspierają polska gospodarkę i rynek pracy

– mówił niedawno poseł PO Michał Szczerba.

W 2015 roku rząd zagłosował za unijnym porozumieniem dotyczącym rozmieszczenia 120 tysięcy uchodźców w krajach UE, zgodnie z którym do Polski miało trafić w sumie 7 tysięcy osób (w porozumieniu była mowa o ok. 5 tysiącach, wcześniej rząd zadeklarował przyjęcie 2 tysięcy). Polska delegacja stawiała jednak warunki: przyjęcie tylko tych, którzy rzeczywiście uciekali przed wojną, a nie imigrantów ekonomicznych, uszczelnienie zewnętrznych granic UE oraz pełna kontrola polskich służb nad procesem przyjmowania uchodźców.

Gospodarka, podatki, biurokracja

Koncepcja systemu podatkowego

W 2007 roku Platforma przedstawiła wizję „Polski zdrowych finansów i niskich podatków”. W jej ramach wyróżniono następujące postulaty:

  1. maksymalne uproszczenie podatków i zwiększenie jednoznaczności przepisów podatkowych,
  2. wprowadzenie podatku liniowego,
  3. wprowadzenie w miejsce PIT i CIT podatku „od dochodów osobistych” i „od działalności gospodarczej”, z równą dla obu stawką opodatkowania (15%),
  4. likwidacja zwolnień podatkowych – powszechność opodatkowania na jednolitych zasadach,
  5. przyjęcie zasady „dochód opodatkowany jest tylko raz” (w praktyce miałoby to oznaczać m.in. likwidację podatku od spadków),
  6. obniżenie pozapłacowych kosztów pracy.

Jeszcze za rządów SLD partia promowała hasło „3×15”. Oznaczało ono propozycję opodatkowania stawką 15% nie tylko dochodów, ale także ustalenia na tym poziomie podstawowej stawki VAT.

Po wygranych wyborach Donald Tusk deklarował chęć spełnienia obietnic wyborczych w dziedzinie polityki fiskalnej. Oto fragment exposé z 2007 roku:

Naczelną zasadą polityki finansowej mojego rządu będzie […] stopniowe obniżanie podatków i innych danin publicznych.

Polityka fiskalna w praktyce

W raporcie podsumowującym pierwsze 500 dni rządów koalicji PO-PSL zwracano uwagę na fakt, że w wyniku podjętych działań w kieszeni podatników w latach 2008 i 2009 pozostało 35 miliardów złotych.

W programie z 2011 roku zaznaczono, że pomimo kryzysu podtrzymano decyzję o obniżeniu podstawowej stawki PIT z 19 do 18%, a 40-procentowej do 32%.

[…] zlikwidowaliśmy ponad 30% sankcji za nieprawidłowe wypełnienie deklaracji podatkowej […]. Zlikwidowaliśmy abonament radiowo-telewizyjny dla emerytów i osób bezrobotnych

– czytamy w programie.

Oprócz tego przyjęto rozwiązania przewidujące likwidację kilkunastu opłat skarbowych – chodzi m.in. o opłaty za sporządzenie aktu małżeństwa czy wydanie duplikatu książeczki wojskowej.

Rząd pochwalił się także zmianami w VAT – nie miały one jednak takiego kształtu, jaki zapowiadano przed wyborami. Zamiast obniżenia stawki skrócono podstawowy termin zwrotu podatku VAT ze 180 do 60 dni. W okresie rządów PO-PSL dwukrotnie zmieniła się wysokość składki rentowej. W 2008 obniżono ją z 10% do 6%, zaś w 2012 podniesiono do 8%.

Nie zrealizowano natomiast (nie tylko w początkowym okresie po objęciu władzy, ale przez całe 8 lat) zapowiedzi zawartych w programie z 2007 roku. Podstawową stawkę VAT, zamiast obniżyć, podniesiono w 2011 roku z 22 do 23%. Choć jednocześnie zapowiadano powrót do poprzednich stawek w roku 2014, nigdy to nie nastąpiło. Inicjatywa „3×15” nie doczekała się realizacji (media sugerowały, że odstąpienie od tego postulatu było warunkiem zawarcia umowy koalicyjnej z PSL).

Zielona wyspa, inwestycje w infrastrukturę

Po wybuchu kryzysu ekonomicznego Polska była jednym z nielicznych krajów Europy, którym udało się utrzymać dodatnie tempo wzrostu gospodarczego. Gdy większość krajów zmagała się z mniejszym lub większym spowolnieniem objawiającym się spadkiem PKB, rząd chwalił się, że jesteśmy „zieloną wyspą” na mapie Starego Kontynentu.

Kryzys nie powstrzymał rządu przed inwestycjami w infrastrukturę. Przy okazji podsumowania 3 lat koalicji PO-PSL Donald Tusk mówił:

Symbolem awansu cywilizacyjnego są drogi. Dzisiaj jesteśmy poza wszelką konkurencją w Europie, budujemy najwięcej dróg ze wszystkich państw europejskich. To są autostrady, drogi ekspresowe i najmniejsze drogi lokalne. Zakładaliśmy, że wyremontujemy 6 tys. dróg lokalnych, a będzie ich o 2 tys. więcej.

Jedno z haseł Platformy przed wyborami brzmiało „Polska w budowie”. Rozwój infrastruktury w dużej mierze napędzała organizacja EURO 2012. Oprócz dróg budowano i remontowano dworce kolejowe (nie tylko miast-gospodarzy turnieju), a w ciągu pięciu lat w ramach programu „Orlik 2012” powstało 2,5 tysiąca nowoczesnych boisk, tzw. orlików.

Nie wszystko poszło jednak po myśli rządu. Wielu inwestycji nie udało się ukończyć w zaplanowanym terminie. Wątpliwości krytyków budził także ich koszt – budowa samego Stadionu Narodowego kosztowała blisko 2 miliardy złotych, a o nowych drogach często mówiono, że są „najdroższe w Europie”.

Biurokracja i kontrole skarbowe

W 2011 roku Platforma zapowiedziała:

W dalszym ciągu będziemy konsekwentnie upraszczać przepisy dotyczące płacenia podatków.

Z analizy raportów PwC Paying Taxes – do których w swoim programie odnosi się sama Platforma – wynika, że w okresie rządów PO-PSL stopniowo malała liczba godzin potrzebnych do załatwienia formalności podatkowych. Jeszcze w 2007 roku przeciętny polski przedsiębiorca poświęcał na kontakt ze skarbówką aż 418 godzin rocznie. W 2015 roku liczba ta była już znacznie mniejsza i wynosiła 271 godzin.

Liczba godzin w ciągu roku potrzebnych do załatwienia formalności podatkowych w latach 2005-2015. Na czerwono wyróżniono lata rządów PO-PSL.
Liczba godzin w ciągu roku potrzebnych do załatwienia formalności podatkowych w latach 2005-2015. Na czerwono wyróżniono lata rządów PO-PSL. Źródło: opracowanie własne na podstawie raportów PwC Paying Taxes.

W latach 2007-2015 znacząco poprawiła się pozycja Polski w Indeksie Wolności Gospodarczej. Po kilkuletnim okresie, gdy zaliczano nas do grona krajów „mostly unfree” (o „przeważnie niskim stopniu wolności”), w 2008 roku znów osiągnęliśmy wskaźnik powyżej 60% (kategoria „umiarkowanie wolny”). W 2015 roku nasz wskaźnik wyniósł już 68,6%, co było najlepszym wynikiem w dotychczasowej historii.

W tym samym roku Ministerstwo Finansów informowało, że zmniejszenie ilości kontroli skarbowych szło w parze ze zwiększoną ich skutecznością:

W 2013 r. na blisko 100 tys. kontroli podatkowych 1/3 była trafna pod kątem ograniczania unikania opodatkowania (z uszczupleniem powyżej 1.000 zł; skuteczność ponad 29 proc.). Rok później przeprowadzono 77,5 tys. kontroli podatkowych, z czego 33,5 tys. to kontrole trafne (to już ponad 43 proc. skuteczności).

Resort zaznaczył też, że zmniejszenie stopnia ingerencji wobec uczciwych podatników jest dla niego priorytetem.

Od liberała do socjaldemokraty

W 2007 roku Platforma przyciągnęła do siebie wielu wyborców, którzy oczekiwali wolnościowych reform w dziedzinie gospodarki. W okresie funkcjonowania w opozycji partia akcentowała potrzebę liberalnych gospodarczo zmian. Ich wprowadzenie ugrupowanie postulowało zresztą od samego początku. Jako potwierdzenie niech posłuży fakt, że w wyborach parlamentarnych w 2001 roku z list PO do Sejmu wystartowali działacze konserwatywno-liberalnego UPR-u.

Przed wyborami w 2007 roku Donald Tusk krytykował prezesa PiS-u, Jarosława Kaczyńskiego, za „umacnianie socjalizmu”:

Walka z korupcją musi dotyczyć powodów, dla których jest korupcja. (…) Wie pan, kiedy daje się łapówki? Kiedy urzędnik i przepis uniemożliwia wykonanie jakiejkolwiek ludzkiej czynności. (…) Korupcja jest wtedy, gdy jest przerośnięte państwo, kiedy jest socjalizm, a pan ten socjalizm umacnia.

Po objęciu władzy w Platformie nastąpił zwrot. Pomimo akcentowanego wcześniej ideału „państwa minimum” liczba urzędników rosła (tylko przez 6 lat w samej administracji rządowej zatrudnienie znalazło 30 tysięcy osób). Rosła także produkcja prawa. W 2008 roku weszło w życie niecałe 14 tysięcy stron nowych aktów prawnych, a w 2015 – ponad dwa razy więcej.

Drogę od „liberała do socjaldemokraty” przeszedł sam Donald Tusk, o czym wspomniał w wywiadzie dla „Polityki” w 2013 roku („[…] im dłużej jest się premierem, tym bardziej staje się w jakimś sensie socjaldemokratą”). W innej wypowiedzi dodał:

Przeszedłem długą drogę do dojrzałości. Zdążyłem się przekonać, że […] ludzie bez własnej winy nie mają niekiedy szans na przeżycie. Państwo musi takim ludziom pomagać. […] Co tu pomoże liberalizm w wydaniu szkoły chicagowskiej! Trzeba znaleźć pieniądze, nałożyć na kogoś podatek i płacić tym ludziom za to, że są ze swoim dzieckiem, że dają dobro większe niż PKB. I tylko w tym sensie człowiek staje się socjaldemokratą, ale nie ma to nic wspólnego z ideologią, tylko z wypełnianiem zwyczajnej ludzkiej powinności.

Aparat państwa – wzrost liczby urzędników

Urzędników przybywało nie tylko w strukturach rządowych – choć trzeba dodać, że tendencję wzrostową zapoczątkowały poprzednie gabinety, a Platforma jedynie ją utrzymała. Pierwszy od lat spadek liczby zatrudnionych w administracji nastąpił w 2011 roku, jednak w ciągu kolejnych trzech lat powróciła ona do poziomu z roku 2010.

Liczba osób zatrudnionych w administracji publicznej. Na czerwono zaznaczono okres rządów PO-PSL.
Liczba osób zatrudnionych w administracji publicznej. Na czerwono zaznaczono okres rządów PO-PSL. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych GUS.

Model władzy, ustrój, relacje z UE

Republikańska wizja państwa

Przyjęta w momencie powstania stowarzyszenia deklaracja ideowa nie pozostawia wątpliwości co do priorytetowej roli „państwa według PO”:

Platforma Obywatelska chce przywrócić blask tradycyjnym wartościom republikańskim. Ideałowi Państwa jako dobra wspólnego i skutecznego strażnika sprawiedliwości oraz bezpieczeństwa.

Ugrupowanie postulowało „Polskę silną, opartą na własności i sprawiedliwości”. Propozycje wymieniane w tym kontekście to m.in. upowszechnienie własności wśród obywateli i wprowadzenie planu prywatyzacyjnego. W programie zaznaczono, że alternatywą dla własności państwowej może być zwiększenie uprawnień regulacyjnych państwa – przy czym miałoby to dotyczyć tylko obszarów strategicznych dla infrastruktury i bezpieczeństwa energetycznego.

Głos społeczeństwa

Platforma Obywatelska, na co wskazuje sama nazwa, powstała jako partia mająca za zadanie reprezentować obywateli.

Platforma Obywatelska chce być miejscem spotkania i wspólnej aktywności dla uczestników zaprzyjaźnionych stowarzyszeń i organizacji  […]. [D]latego chcemy, by władze Platformy były w rękach tych, których Polacy obdarzyli zaufaniem i mandatem wyborczym

– napisano w deklaracji ideowej.

Dowodem na otwartość na głos społeczeństwa była przeprowadzona w 2004 roku akcja „4xTAK”. W jej ramach zebrano ponad 700 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie zmian ustrojowych i ordynacji wyborczej:

  1. ograniczenia o połowę liczby posłów,
  2. likwidacji Senatu,
  3. zniesienia immunitetu parlamentarnego,
  4. wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych.

Kartony z podpisami obywateli zostały wniesione do Sejmu, ale referendum się nie odbyło. Dopiero po 10 latach Andrzej Olechowski, jeden z liderów Platformy w tamtym okresie, przyznał, że akcję zorganizowano głównie jako „ćwiczenia skierowane do aktywistów partyjnych, żeby nie kisili się w domach, tylko wyszli na miasto i coś robili”.

Niejednoznaczny stosunek do JOW-ów, odrzucanie obywatelskich projektów

O ile rezygnacja z trzech pierwszych postulatów szczególnie Platformie nie zaszkodziła, o tyle porzucenie pomysłu wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu odbiło się jej liderom głośną czkawką. Choć JOW-y od 2011 roku obowiązują już w wyborach do Senatu, to zwolennikom zmian w ordynacji to nie wystarcza. W 2012 roku Paweł Kukiz wystartował z inicjatywą zmieleni.pl, w której wypominał Platformie „zmielone” podpisy obywateli.

Kukiz dopiął swego dopiero w 2015 roku – po pierwszej turze wyborów prezydenckich, gdy okazało się, że otrzymał ponad 20% głosów, referendum w sprawie JOW-ów zapowiedział urzędujący prezydent Bronisław Komorowski. Do pytania o JOW-y dorzucono też kwestie finansowania partii z budżetu i interpretacji prawa podatkowego na korzyść podatnika (w przypadku jakichkolwiek wątpliwości).

Oficjalnie liderzy Platformy deklarowali poparcie dla JOW-ów; nieoficjalnie – wielu członków partii liczyło na niską frekwencję, by wynik referendum nie był wiążący (o instytucji referendum w Polsce pisaliśmy tutaj).

Posłom PO zarzucano odrzucanie obywatelskich projektów ustaw już na etapie pierwszego czytania. Tak było chociażby w przypadku projektu dotyczącego sześciolatków w szkołach czy Lasów Państwowych. Szczególnie te dwa projekty spotkały się z szerokim poparciem społecznym, a ich autorzy bez trudu zebrali wymaganą liczbę podpisów.

Służba zdrowia

Przed objęciem rządów Platforma miała plan na reformę służby zdrowia. Proponowała m.in. podział Narodowego Funduszu Zdrowia na kilka konkurujących ze sobą funduszy publicznych oraz wprowadzenie systemu ubezpieczeń dodatkowych (szerszy zakres usług opieki zdrowotnej w zamian za wyższą składkę ubezpieczenia).

W programie z 2015 roku zapowiedziano zwiększenie dostępności do podstawowej i specjalistycznej opieki zdrowotnej (utożsamianej przede wszystkim ze skróceniem czasu oczekiwania na wykonanie świadczeń) oraz wzmocnienie ochrony praw pacjentów. Przypomniano też, że „w 2014 wydatki Narodowego Funduszu Zdrowia na świadczenia zdrowotne były aż o 26 miliardów złotych większe niż w 2007 roku”.

Największym wyzwaniem kolejnych ministrów zdrowia (Ewy Kopacz, Bartosza Arłukowicza i, przez niespełna pół roku, prof. Mariana Zembali) było skrócenie kolejek do lekarzy. Odpowiedzią na ten problem miały być przyjęte przez Sejm w 2014 roku pakiety: kolejkowy i onkologiczny.

Dzięki tym zmianom wszyscy pacjenci zyskają łatwy dostęp do wiarygodnych i aktualnych informacji, które placówki mają najkrótsze terminy oczekiwania na dane świadczenie. […] Pacjenci onkologiczni zyskają dodatkowo specjalną szybką ścieżkę diagnostyczną i terapeutyczną […]

– zapewniało Ministerstwo Zdrowia.

Mimo to, jak wykazała kontrola NIK, przeznaczone przez NFZ środki nie przełożyły się na dostępność świadczeń. Poprawy nie odczuli także ci pacjenci, którzy potrzebowali opieki onkologicznej.

Będąc w opozycji posłowie Platformy szczególnie głośno krytykowali rządową propozycję ustawy o tzw. sieci szpitali, obawiając się m.in. likwidacji wielu oddziałów.

Szkoła według PO

Już w 2007 roku PO postulowała stworzenie „takiego modelu edukacji, by sprostał zadaniom cywilizacyjnym i potrzebom zmieniającej się gospodarki”.

Najistotniejszym posunięciem rządu Platformy w dziedzinie edukacji była reforma, której założeniem było rozpoczęcie nauki polskich dzieci w wieku sześciu lat. Rząd argumentował zmianę uwarunkowaniami demograficznymi i rozwiązaniami przyjętymi w innych krajach Europy. Pomimo sprzeciwu społecznego (wyrażonego m.in. podpisami pod wnioskiem o referendum) Platforma reformę przyjęła. Cofnął ją dopiero rząd Beaty Szydło.

W 2014 roku Donald Tusk zapowiedział wprowadzenie do szkół darmowego podręcznika, opracowanego przez podległy resortowi oświaty Ośrodek Rozwoju Edukacji. Początkowo mieli go otrzymać pierwszoklasiści, a dopiero później uczniowie klas drugich i trzecich. Rząd chciał w ten sposób zmniejszyć obciążenia finansowe rodziców, dla których szkolna wyprawka stanowiła spory wydatek (średnio ok. 800 złotych). Pomimo zmiany na scenie politycznej idea darmowego podręcznika jest żywa do dziś, choć została nieco zmodyfikowana (obecny rząd zapowiedział, że szkoły zyskają prawo wyboru podręcznika z oferty komercyjnej).

Minister edukacji w rządach Donalda Tuska i Ewy Kopacz, Joanna Kluzik-Rostkowska, zasłynęła wycofaniem ze sklepików szkolnych niezdrowej żywności. Symbolem tego posunięcia stała się „zakazana drożdżówka”. Rząd musiał wybrać między zmianą nawyków żywieniowych dzieci a interesem szkolnych sklepikarzy, którzy skutki zakazu odczuli nie mniej niż sami uczniowie. Nie nastąpił za to zapowiadany przez premier Kopacz podczas exposé powrót gabinetów stomatologicznych do szkół.

Polityka zagraniczna i obronna

Za politykę zagraniczną rządu odpowiadał w latach 2007-2014 Radosław Sikorski, a w gabinecie Ewy Kopacz – Grzegorz Schetyna. Priorytetem obu ministrów (szczególnie Sikorskiego) była ścisła współpraca ze Stanami Zjednoczonymi, głównie w ramach Paktu Północnoatlantyckiego. W 2010 roku w Sejmie Sikorski zadeklarował dążenie do umacniania pozycji Polski jako „mocnego ogniwa NATO”.

Nie mniej istotne były dla rządu stosunki z sąsiadami – Niemcami i Rosją. Jak zaznaczył Sikorski w tym samym wystąpieniu:

Poprawiliśmy stosunki z Rosją i Niemcami. Dziś Polacy nie boją się już Niemców. Niemcy są największym partnerem gospodarczym Polski, krajem, z którym łączą nas bliskie stosunki polityczne i kulturalne.

Choć stosunki z Rosją zmieniły się po wybuchu konfliktu na Ukrainie, to przez większą część okresu rządów PO-PSL opozycja z PiS-u krytykowała władzę za rzekomą „prorosyjskość” (które to oskarżenia wzmagała kwestia katastrofy smoleńskiej). Jeszcze w 2010 roku Sikorski opowiadał się za wejściem Rosji w struktury NATO.

Pod wpływem polityki Władimira Putina Polska wpisała się w ogólnoświatowy trend zwiększania wydatków na obronność. Jednym z ostatnich posunięć Bronisława Komorowskiego jako prezydenta było podpisanie ustawy zwiększającej budżet MON-u z 1,95% do 2% PKB (co stanowi zresztą wymóg NATO).

W 2009 roku przyjęto nowelizację ustawy, która definitywnie zniosła obowiązek odbycia służby wojskowej. Za rządów PO nastąpiło zatem pełne uzawodowienie armii.

Euroentuzjazm

Platforma jest ugrupowaniem jednoznacznie proeuropejskim. W deklaracji ideowej czytamy:

Platformę Obywatelską zrodziło także nasze wspólne marzenie o zjednoczonej Europie. Obecność Polski w procesie budowania Unii Europejskiej traktujemy jako postulat wynikający z dogłębnego zrozumienia polskiego interesu narodowego we współczesnym świecie i racji stanu naszego Państwa.

PO od początku opowiadała się za zwiększoną integracją Polski z UE, nie tylko w wymiarze społecznym i politycznym, ale także ekonomicznym. Dowodem jest deklarowana chęć przystąpienia Polski do strefy euro.

Rząd doceniał korzyści wynikające z obecności w UE – często podkreślał, że Polska należy do grupy największych beneficjentów unijnych funduszy. Obecnie Platforma krytykuje rząd PiS za domniemane odcinanie się od problemów Wspólnoty. Ugrupowanie sugeruje nawet, że PiS chciałby wręcz Polskę z Unii wyprowadzić.

Liderzy Unii Europejskiej w szczególny sposób docenili euroentuzjazm partii rządzącej, wyznaczając jej lidera, Donalda Tuska, jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Tusk zrezygnował dla tej funkcji z fotela premiera, a niedawno został wybrany na drugą kadencję.

Wnioski

W ciągu kilkunastu lat istnienia Platformy Obywatelskiej ugrupowanie ewoluowało, głównie w obszarze poglądów gospodarczych. Ideę państwa minimalnego, którą początkowo bardzo mocno akcentowano, w dużej mierze porzucono na rzecz wizji państwa opiekuńczego.

Partia, w przeciwieństwie do omawianego ostatnio Prawa i Sprawiedliwości, tradycyjnie łączyła osoby o rożnych poglądach – szczególnie tych na kwestie obyczajowe, czego przykładem było wykształcenie się w ramach parlamentarnego klubu PO tzw. skrzydła konserwatywnego. Z jednej strony jest to dowód na otwartość ugrupowania, z drugiej – powód częstego „dwugłosu” w kluczowych momentach i wewnątrzpartyjnych konfliktów.

Platforma bezsprzecznie stanowi istotną cześć najnowszej historii Polski. Nie sposób nie zauważyć politycznej skuteczności, która pozwoliła partii na tak długie sprawowanie władzy i odnoszenie zwycięstw w kolejnych wyborach – także za sprawą jej lidera, Donalda Tuska.

Chiny na drodze od imitacji do innowacji

Chińszczyzna, chiński szajs, bubel z Chin – niełatwo pozbyć się etykietki tandeciarstwa. Czy jednak chińskie towary faktycznie wciąż są dla świata tym, czym dla Polski w latach 90. było „barachło” z dawnych republik radzieckich?

Wpływ chińskiej (czy, w nieco szerszym ujęciu, azjatyckiej) produkcji na światowe rynki jest niezaprzeczalny. Z jednej strony wciąż pokutuje przekonanie, że tzw. chińszczyzna jest synonimem towaru tandetnego, niskiej jakości, często wręcz nieudolnie imitującego wielkie marki (jak telewizory Panasonix czy bluzy Adidos), z drugiej – chyba każdy z nas ma w domu przynajmniej jeden produkt „made in China”.

Ostatnie lata pokazują jednak, że Państwo Środka coraz bardziej liczy się na arenie międzynarodowej. Postzimnowojenna supremacja Stanów Zjednoczonych powoli staje się pieśnią przeszłości, rośnie za to rola bloku państw BRICS (grupy pięciu głównych gospodarek rozwijających się; przed 2010 r. BRIC), którego Chiny są integralną częścią.

Za jedną z ważniejszych przyczyn takiego stanu rzeczy uważa się odwrócenie chińskiej gospodarki od wtórnych, nierzadko nielegalnie pozyskiwanych rozwiązań technologicznych na rzecz innowacyjności i produktów z sektora high-end. Mało kto wie, że Chiny nie są pionierem na tym polu. Parę dekad wcześniej szlaki przetarło im inne azjatyckie państwo, które obecnie utożsamiane jest z technologicznym centrum świata. Być może za kilka lat czeka to również Chińczyków.

„Odwrócona” triada Schumpetera

W jednym z naszych wcześniejszych tekstów wspominaliśmy o triadzie Schumpetera (inwencja → innowacja → imitacja) jako punkcie wyjścia do teorii twórczej destrukcji. Okazuje się jednak, że proces ten może mieć również kolejność odwrotną: imitacja zachodnich rozwiązań może prowadzić do wytworzenia innowacji na rynku lokalnym, a w konsekwencji przyczynić się do powstania nowego pomysłu – inwencji. Taką właśnie ścieżkę, nazywaną „odwróconą” triadą Schumpetera, przyjęły Chiny.

Można to łatwo zaobserwować na przykładzie szybkiej kolei. Ten środek transportu był kluczowy dla państwa, którego rozpiętość to blisko 5 000 km (w linii prostej między skrajnymi punktami wschodnim i zachodnim). Ponieważ w 1993 r. średnia prędkość chińskiej kolei wynosiła 48 km/h, podróż z jednego końca kraju na drugi trwała ponad cztery doby. Przez dwie dekady czas ten uległ aż czterokrotnemu skróceniu.

Z punktu widzenia triady Schumpetera pierwszym etapem chińskiej ścieżki rozwoju kolei była konferencja rządu z 1 kwietnia 2004 r., na której ustalono następującą strategię: transfer zaawansowanej technologii z Zachodu, wspólną produkcję z przedsiębiorstwami zagranicznymi, a w efekcie stworzenie krajowej marki. Zamiast importować gotowe wyroby, Chiny ograniczyły nabyty tabor do kilku sztuk (wzorca), natomiast masowo sprowadzały części, które następnie montowano w krajowych zakładach. Niosło to ze sobą dwa bardzo istotne skutki:

  • Po pierwsze, nacisk położono na proces produkcyjny. Pracownicy mieli możliwość (czy wręcz obowiązek) praktycznego kształcenia, co następnie wpływało na usprawnienie docelowej produkcji pod chińską marką.
  • Po drugie, korzystanie z półproduktów ułatwiało innowacyjność. Znacznie łatwiej bowiem wprowadzać innowacje, mając do dyspozycji wszystkie elementy składowe maszyny (i, co wynika z pierwszego punktu, praktyczną wiedzę na ich temat), a nie wyłącznie gotowy towar, będący „czarną skrzynką”.

Było to o tyle ważne, że – równocześnie z montowaniem pociągów – sprowadzane części były masowo kopiowane w chińskich zakładach (a więc Chińczycy robili to, na czym zbudowali dotychczasową potęgę – tworzyli imitacje sprawdzonych, zachodnich rozwiązań). Stąd już tylko krok do stworzenia sieci własnych fabryk, produkujących już całkowicie chińskie podzespoły.

Chińskie pociągi (czy może wręcz: chińskie wersje zagranicznych pociągów) były nawet lepsze od pierwowzorów. Dla przykładu: jedną z bardziej rozpoznawalnych par współpracujących ze sobą podmiotów było Kawasaki i China Southern Car. W ciągu zaledwie siedmiu lat CSC, bazując na importowanych pociągach Kawasaki, stworzyło własne maszyny, osiągające już nie 200 (jak wzorzec), ale 250 km/h. W późniejszych latach, już dzięki własnym wysiłkom, a nie kopiowaniu gotowych rozwiązań, prędkości te dochodziły nawet do 350 km/h.

Punktem wyjścia stało się więc kopiowanie zewnętrznych rozwiązań technologicznych (imitacja). Z importowanych elementów, na podstawie zagranicznych składów, tworzono następnie chińskie szybkie pociągi (innowacja). Dostosowanie ich do lokalnych warunków i udoskonalanie wymagało z kolei własnej wynalazczości (inwencji). W ten sposób tworzy nam się „odwrócona” triada Schumpetera.

Charakterystyka i przykłady innowacji

Mimo tego, o czym pisaliśmy na początku tekstu, nie da się zaprzeczyć, że Chiny mają bardzo bogatą tradycję (sięgającą co najmniej czasów dynastii Zhou, tj. XI-III w. p.n.e.), jeśli chodzi o wynalazczość. To z tego kraju pochodzą przecież tzw. Cztery Wielkie Wynalazki – druk, kompas, papier i proch. Jedwab był tajemnicą strzeżoną – pod groźbą śmierci – przez ponad dwa tysiące lat. Chińska porcelana do tej pory uchodzi za towar luksusowy. Chińczycy wynaleźli również m.in. klamrę do paska, kuszę, amalgamat stomatologiczny, dougong (element architektoniczny typowy dla świątyń), kamień pisarski czy gry: domino, go, tangram, mahjong (z kolei chińczyk, wbrew pozorom, nie wywodzi się z Chin, a z Indii).

To jednak wszystko czasy antyczne. Współczesne Chiny nie mogą co prawda pochwalić się aż tak przełomowymi wynalazkami, jednak niewątpliwie szereg z nich bądź już nam służy, bądź stwarza poważne szanse wykorzystania w najbliższym czasie:

  • e-papierosy,
  • dron pasażerski (Ehang 184, pierwszy na świecie, został zaprezentowany w ubiegłym roku),
  • nieinwazyjny test prenatalny wykrywający zespół Downa (wynaleziony co prawda w Hongkongu, ale przez chińskich naukowców),
  • aerożel węglowy (wynaleziony w 2013 r. stał się najlżejszą substancją świata; aerożele takie mogą być stosowane np. przy budowie statków kosmicznych lub kolektorów słonecznych).

Innowacja przez komercjalizację

Charakterystyczny jest też sposób, w jaki nowe produkty trafiają do odbiorcy. W Chinach mamy bowiem do czynienia z rzadko spotykanym na Zachodzie zjawiskiem innowacji przez komercjalizację. Oznacza to, że konsument otrzymuje już pierwszą, niemal prototypową wersję danego produktu. Wytwórca, na podstawie informacji zwrotnej, dokonuje następnie niezbędnych poprawek i ulepszeń, wypuszcza kolejną wersję, a proces powtarza się, dopóki zarówno założenia producenta, jak i oczekiwania konsumenta nie będą spełnione. Ta metoda pozwala na ustalenie preferencji konsumentów „w locie” i skupienie się wyłącznie na tych funkcjach produktu, które są najbardziej pożądane. Jednocześnie nie spowalnia to samego procesu produkcji. Badania McKinseya wykazały, że średni czas potrzebny do wprowadzenia ostatecznej wersji produktu na rynek chiński i rynki Zachodu jest bardzo podobny.

Wydatki na inwestycje i B+R

Przez ostatnie ćwierćwiecze Chiny przebyły bardzo długą drogę, jeśli chodzi o sektor badań i rozwoju. Wydawać by się mogło, że kraj utożsamiany z masową produkcją i tanią siłą roboczą skupi się głównie na korzyściach skali. Według danych OECD chińskie wydatki na badania i rozwój mierzone udziałem w PKB przegoniły już średnią unijną i coraz bardziej zbliżają się do średniej OECD. W 1991 r. było to ledwie 0,725% PKB, w 2015 r. – 2,067%. Warto zestawić to również z polskimi danymi – 0,723% w 1991 r. i tylko 1,004% w 2015 r.

Wydatki na B+R w latach 1990-2015 w krajach OECD, UE, Chinach i Polsce.
Wydatki na B+R w latach 1990-2015 w krajach OECD, UE, Chinach i Polsce. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych OECD.

Jeszcze bardziej imponująco wygląda to w liczbach bezwzględnych: w 1991 r. chińskie wydatki na B+R wynosiły niecałe 13,5 mld dolarów, w 2015 r. – już blisko 377 mld. To wzrost o prawie 2 700%! O ile więc poziom wydatków w Chinach można uznać za co najmniej zadowalający, o tyle znacznie gorzej jest w kwestii kadr naukowych. OECD szacuje, że na 1000 pracowników w Chinach przypada zaledwie 2 badaczy. Dla porównania: średnie OECD i unijna oscylują w granicach 8, a odsetek w Polsce – 5 badaczy na 1 000 pracowników.

Liczba naukowców na 1000 zatrudnionych.
Liczba naukowców na 1 000 zatrudnionych. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych OECD.

Liczba wydanych w Chinach patentów

Rodzi to też inne implikacje: zaledwie co dziesiąty chiński wykładowca ma stopień doktora (wśród pracowników B+R jeszcze mniej, bo ledwie co dwudziesty piąty). Mimo to w 2011 r. chiński urząd patentowy otrzymał więcej zgłoszeń niż amerykański, a w rankingu Royal Society Chiny zajęły drugie miejsce na świecie (za USA) jeśli chodzi o liczbę publikacji naukowych. Według raportu WIPO (Światowej Organizacji Własności Intelektualnej) w 2014 r. w Chinach zgłoszono aż 928 tysięcy patentów – jedną trzecią wszystkich zgłoszeń na świecie. Rok później liczba ta przekroczyła – po raz pierwszy na świecie – milion.

Nie są to tylko puste liczby – nowelizacja prawa patentowego z 2008 r. przyniosła wyraźne obostrzenia w tej kwestii, znacznie ograniczając możliwość zgłaszania tzw. patentów śmieciowych oraz hijackingu patentów. Wcześniej bowiem częstą praktyką było m.in. patentowanie wzornictwa, nawet rozumianego jako proste zestawienie kolorów w dwóch wymiarach. Dwoma oddzielnymi patentami mogły więc być np. śruba z żółtą gwiazdą namalowaną na łbie i ta sama śruba z czerwonym kółkiem. Za przyrostem ilościowym podąża więc również zmiana jakościowa – Chiny nie tylko kreują więcej nowości, ale są to też faktyczne innowacje, a nie wyłącznie kosmetyczne poprawki.

Strategie rozwoju chińskiej gospodarki

Dążenia Chin do statusu najbardziej innowacyjnej gospodarki świata mają też odzwierciedlenie w strategiach rządowych. W 2015 r. w życie wszedł trzynasty plan pięcioletni, którego kluczową częścią jest dokument „Made in China 2025”.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na inną ważną rzecz. Choć nominalnie Chiny są państwem socjalistycznym (republiką ludową), w praktyce uważa się je za kraj kapitalistyczny lub wręcz kapitalistyczno-nacjonalistyczny. Wynika to ze specyficznego pojmowania kapitalizmu i socjalizmu w Chinach. Z tego względu obok siebie mogą funkcjonować wolnorynkowe przedsiębiorstwa prywatne i będące reliktem gospodarki planowanej „pięciolatki”. Nie zmienia to faktu, że za rozwój gospodarczy Chin odpowiada w dużej mierze partia rządząca, a nie oddolne działania inwestorów prywatnych.

Made in China 2025

Strategia „Made in China 2025” zakłada oparcie chińskiej gospodarki na innowacjach oraz nacisk na wysoką jakość produktów (quality over quantity). W jej ramach wyróżniono 10 kluczowych sektorów:

  1. Zaawansowane technologie informacyjne (IT).
  2. Automatyka i robotyka.
  3. Sprzęt lotniczy i kosmiczny.
  4. Sprzęt i technologie morskie.
  5. Nowoczesny przemysł kolejowy.
  6. Pojazdy elektryczne (tzw. NEV-y).
  7. Urządzenia elektroenergetyczne.
  8. Urządzenia rolnicze.
  9. Nowe materiały.
  10. Biofarmacja i zaawansowane produkty medyczne.

Chiński rynek niewątpliwie jest bardzo atrakcyjny dla zagranicznych inwestorów. Żyje tu niemal co szósty mieszkaniec globu, a krajowe podmioty wciąż nie osiągnęły poziomu technologicznego pozwalającego zaspokoić gospodarcze oczekiwania Komunistycznej Partii Chin. Istniejącą lukę mogą więc bez problemu zapełnić przedsiębiorstwa spoza Państwa Środka, głównie z Europy i Stanów Zjednoczonych.

„Made in China 2025” ma jednak nie dopuścić do takiej sytuacji. Chiny – podobnie jak swojego czasu Japonia – stawiają bardzo mocno na politykę interwencjonistyczną. Zachodnie podmioty stopniowo mają być wypierane przez krajowe, co powinno umocnić pozycję tych ostatnich i dać podwaliny pod ekspansję za granicę. Warto wspomnieć choćby to, że w 2025 r. udział krajowych materiałów podstawowych ma wynosić już 70%. Chiny chcą to osiągnąć z jednej strony przez potężne dotacje i subwencje dla lokalnych działań (ich wartość liczy się w dziesiątkach miliardów euro, podczas gdy w Niemczech – kraju o PKB ledwie 2,5-krotnie niższym – wyniosły one tylko 200 milionów), z drugiej – przez stawianie wielu barier inwestorom z zewnątrz, m.in. wykluczeniu ich ze schematów subwencyjnych czy zamykaniu niektórych rynków. Zupełnie inaczej wygląda sprawa chińskich udziałów za granicą: Partia aktywnie wspiera zakup kluczowych technologii z Zachodu, wykorzystując otwartość rynków europejskich.

Można nie zgadzać się co do etyczności chińskiej polityki gospodarczej, ale z pewnością trzeba przyznać, że strategia „Made in China 2025” może przynieść znaczący wzrost konkurencyjności przedsiębiorstw z tego kraju. Już teraz Chiny uważane są za największą gospodarkę świata (wg PKB PPP). Jeśli za wzrostem gospodarczym (o niesamowitej skali – PKB w latach 1990-2015 wzrósł o blisko 1700%!) podąży również rozwój, indukowany innowacjami, Państwo Środka może w niedługim czasie stać się faktyczną potęgą.

Chińscy pracownicy, w przeciwieństwie do północnokoreańskich, nie narzekają na warunki pracy. Od czasów Mao Zedonga wiele poprawiło się w tej kwestii. Obecnie nie mamy już do czynienia np. z masowym łamaniem przepisów BHP i przymusową pracą za grosze.

Strategic Emerging Industries (SEI)

Niezależnie od „Made in China 2025” w Chinach od dłuższego czasu nacisk kładzie się na tzw. SEI – Strategic Emerging Industries (strategiczne wschodzące gałęzie przemysłu). W lutym 2017 r. chiński rząd ogłosił kolejny ich katalog. Wyróżniono w nim dziewięć pozycji, uszeregowanych według rangi znaczenia dla gospodarki:

  1. Technologie informacyjne (IT) nowej generacji.
  2. Produkcja sprzętu high-end.
  3. Nowe materiały.
  4. Biotechnologia.
  5. Pojazdy elektryczne (tzw. NEV-y).
  6. Energia alternatywna.
  7. Technologie środowiskowe i energooszczędne.
  8. Innowacje cyfrowe.
  9. Usługi powiązane (w tym badania, standaryzacja, usługi finansowe).

Choć oba dokumenty funkcjonują niezależnie od siebie, już na tym etapie widać, że część branż występuje i na liście SEI, i w kluczowych sektorach „Made in China 2025”.

Porównanie strategii rozwoju Chin - Made in China 2025 i SEI.
Porównanie strategii rozwoju Chin – Made in China 2025 i SEI. Źródło: opracowanie własne.

Oczywiście nie kończy się na samym katalogu. Chiński rząd aktywnie wspiera sektor SEI, upatrując w nim nadzieję na jeszcze szybszy rozwój kraju. Rada Państwa decyzją z października 2010 r. ustaliła, że SEI mają odpowiadać za 8% PKB w 2015 (taki też wynik ogłosiła Rada w grudniu 2016 r.) i aż 15% PKB w 2020 r. Wdrażanie programu SEI odbywa się metodą top-bottom, tzn. ogólne wytyczne na szczeblu krajowym doprecyzowane są następnie na szczeblu lokalnym przez odpowiednie podmioty. Skutkuje to tym, że regiony rozwijają się w różnym tempie, rzadko spójnym z celem ogólnym. Różnic jest jednak znacznie więcej. Lokalne rządy traktują listę SEI wyłącznie jako sugestię, a nie twardy nakaz. Raport US-China Business Council z 2013 r. pokazuje m.in., że liczba branż uznanych jako SEI wahała się od 6 (prowincje Syczuan i Szantung) aż do 10 (prowincje Jiangxi i Jiangsu), podczas gdy rządowa lista z tamtego okresu wyszczególniała 7 pozycji.

Wszystko to ma się odbywać w atmosferze zachęty do zakładania działalności właśnie w tym sektorze. Krajowa Komisja Rozwoju i Reform wydała w 2011 r. zalecenia, zgodnie z którymi przedsiębiorstwa prywatne powinny mieć m.in. równy dostęp do finansowania rządowego w ramach projektów SEI, a bariery wejścia w strategicznych branżach miałyby zostać zniesione. Ważne jest jednak, że termin „przedsiębiorstwa prywatne” w tym kontekście nie uwzględnia inwestycji zagranicznych. Rząd ponownie więc, tak jak w przypadku strategii „Made in China 2025”, traktuje podmioty obce i krajowe na zupełnie innych warunkach. Oficjalne stanowisko jest jednak zgoła inne. W publicznych wypowiedziach wysokich urzędników państwowych roi się od zapewnień, że zagraniczni inwestorzy działający w sektorze SEI będą traktowani tak samo jak lokalne firmy. Poprzednie doświadczenia pokazują jednak, że brak transparentności przy wdrażaniu polityki, wymogi lokalizacyjne czy określone kryteria kwalifikacji do wsparcia rządowego skutkują dyskryminacją podmiotów zagranicznych.

Co więc z zagranicznymi firmami? Z raportu US-China Business Council z marca 2013 r. wynika, że mają one przeciętny dostęp do finansowania w ramach programów SEI (takiej odpowiedzi udzieliło aż 57% ankietowanych przedsiębiorstw). Wcześniejsza ankieta USCBC pokazała też, że zainteresowanie dotacją zgłosiło tylko 8 z 23 objętych badaniem podmiotów. Zaledwie co drugi z nich widział w tym jednak wyłącznie dodatkowe, a nie kluczowe źródło finansowania.

Podsumowanie

Chiny przez ostatnie kilkadziesiąt lat przeszły poważną rewolucję nie tylko polityczną, ale również ekonomiczną. Od tzw. wielkiego skoku naprzód Mao Zedonga, przez reformy Deng Xiaopinga, Państwo Środka doszło do strategii „Made in China 2025” i statusu jednej z największych (o ile nie największej) gospodarek świata. Od rozpadających się trampków i niepasujących do siebie podróbek LEGO – do pierwszego na świecie pasażerskiego drona. Rolę Chin na światowej arenie zauważają i wielcy, i mali gracze: ponoć „Chiny” były najczęściej powtarzanym słowem w kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa, a w zeszłym roku Polska – jako pierwszy kraj europejski – wyemitowała obligacje rządowe w renminbi.

Duża w tym zasługa przesunięcia środka ciężkości z kopiowania zachodnich rozwiązań ku nowej fali chińskich innowacji. Wszystko odbywa się pod przewodnictwem Rady Państwa, choć rozumianym już nie w kategoriach nakazowych, a jako zachęta do prowadzenia działalności w kluczowych sektorach. Do pełnego sukcesu wciąż długa droga: gwałtowny wzrost wydatków rządowych na sferę B+R tylko częściowo rekompensuje niedobory kadry naukowej i badawczej oraz generalnie niski poziom technologiczny wielu krajowych przedsiębiorstw.

Chiny mają jednak doskonały wzorzec w sąsiedztwie. Na niemal identycznym modelu – masowej, tandetnej, nisko kosztowej produkcji dóbr kopiowanych z Zachodu oraz „odwróconej” triadzie Schumpetera – gospodarczą potęgę w przemyśle wysokiej technologii zbudowała przecież Japonia. Za dziesięć czy dwadzieścia lat również chińskie produkty mogą przestać być kojarzone z niską jakością, podobnie jak miało to miejsce w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Codzienność za kratami. Warunki bytowe w polskich zakładach karnych

O więzieniu często myślimy jako o miejscu, w którym przestępcy cierpią za wyrządzone zło. Choć jest w tym sporo prawdy, to więźniowie mają również swoje prawa. Przekonajmy się, jak wyglądają warunki bytowe i życie w polskim więzieniu.

Fakty i liczby

W ciągu ostatniej dekady liczba osadzonych w polskich zakładach karnych dochodziła nawet do 90 tysięcy. Od kilku lat obserwujemy jednak wyraźną tendencję zniżkową – możemy oszacować, że obecnie mamy w Polsce około 70 tysięcy więźniów. Co ciekawe, kobiety stanowią zaledwie niewielki odsetek (aktualnie ok. 4%) osadzonych – ich liczba od lat nie przekracza 3 tysięcy.

Liczba osadzonych w polskich zakładach karnych w latach 2005-2015.
Liczba osadzonych w polskich zakładach karnych w latach 2005-2015. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Służby Więziennej.

W naszym kraju funkcjonuje 87 zakładów karnych oraz 37 podlegających im oddziałów zewnętrznych. Do egzekwowania kary pozbawienia wolności może służyć również 67 aresztów śledczych, jednak to właśnie w zakładach karnych przebywa znaczna część skazanych.

Zdecydowana większość zakładów karnych ma pojemność mniejszą niż 1 000 miejsc. Tylko 16 ze 124 placówek (więzień i oddziałów zewnętrznych) może przyjąć większą liczbę więźniów. Aktualnie największą pojemność ma ZK Czarne (1 434 miejsca).

Suma miejsc w tzw. oddziałach mieszkalnych w Polsce wyniosła w 2015 roku nieco ponad 80 tysięcy, co w chwili obecnej pozwala na uniknięcie problemu przeludnienia. Warto jednak przypomnieć, że jeszcze 10 lat temu sytuacja była wręcz dramatyczna – na 75 tysięcy miejsc przypadało momentami blisko 90 tysięcy skazanych, co oznaczało zaludnienie na poziomie przekraczającym 120%. Dopiero pod koniec 2007 roku rozpoczęto proces stopniowego zwiększania liczby miejsc w zakładach karnych. Obecnie wydaje się, że problem przeludnienia udało się rozwiązać, w czym duży udział miał również systematyczny spadek liczby osadzonych.

Typy zakładów karnych

Więzienie więzieniu nierówne – Kodeks karny wykonawczy (kkw) wyróżnia kilka typów zakładów karnych. Podstawowym sposobem klasyfikacji jest podział na zakłady typu zamkniętego, półotwartego i otwartego.

Zakład karny typu zamkniętego charakteryzuje się największym stopniem izolacji więźniów od świata zewnętrznego. Art. 90 kkw stanowi, że skazani na pobyt w takim więzieniu mogą pracować poza terenem zakładu jedynie „w pełnym systemie konwojowania”. Wszelkie zajęcia kulturalno-oświatowe muszą się odbywać na terenie instytucji, a „ruch skazanych po terenie zakładu karnego odbywa się w sposób zorganizowany i pod nadzorem”. Osadzony w zakładzie zamkniętym ma prawo do dwóch widzeń w miesiącu, także pod nadzorem służby więziennej. Kolejnym ograniczeniem jest kontrola korespondencji i rozmów telefonicznych.

Zasady funkcjonowania w zakładzie karnym typu półotwartego określa art. 91. Osadzony może uzyskać pozwolenie na uczestnictwo w zajęciach kulturalno-oświatowych i sportowych poza terenem zakładu. Istnieje także możliwość uzyskania przepustki (nie częściej niż raz na dwa miesiące w wymiarze nieprzekraczającym 14 dni w roku). Osadzonym w zakładzie półotwartym przysługują trzy widzenia w miesiącu.

W zakładzie karnym typu otwartego, zgodnie z art. 92 kkw, więźniowie przebywają w otwartych przez całą dobę celach. Mogą pracować poza terenem zakładu i to bez nadzoru konwojenta, a także korzystać z nieograniczonej liczby widzeń, które (podobnie jak korespondencja czy rozmowy telefoniczne) nie podlegają kontroli więziennej administracji.

O skierowaniu skazanego do konkretnego typu zakładu karnego decydują działające w zakładach komisje penitencjarne. Pod uwagę bierze się różne czynniki: płeć, wiek, umyślność lub nieumyślność czynu, wysokość kary, stan zdrowia, a także stopień demoralizacji i społecznego zagrożenia. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, czy dla skazanego jest to pierwsza, czy kolejna kara pozbawienia wolności.

Zakłady penitencjarne dzielimy też ze względu na cechy, które łączą więźniów w nich osadzonych. Wyróżniamy (stosunkowo najłagodniejsze) więzienia dla młodocianych oraz zakłady karne dla odbywających karę po raz pierwszy. Znacznie ostrzejszy rygor panuje w więzieniach dla recydywistów lub dla więźniów uznanych za szczególnie niebezpiecznych. Oddzielną kategorię stanowią zakłady karne dla odbywających karę aresztu wojskowego.

Co z kobietami? Zgodnie z kkw „kobiety odbywają karę pozbawienia wolności odrębnie od mężczyzn”. Jeśli w danym zakładzie karnym przebywają kobiety, to tylko i wyłącznie na osobnym oddziale. Zakładów karnych w całości przeznaczonych tylko dla kobiet jest w Polsce zaledwie kilka.

Prawa więźniów

Sama różnorodność typów zakładów karnych wskazuje na to, że warunki przetrzymywania polskich więźniów są niezwykle zróżnicowane.

Niezmienny jest natomiast katalog fundamentalnych praw osadzonych.

Katalog ten, umieszczony w artykule 102 kkw, ma zagwarantować respektowanie wobec więźniów praw obywatelskich i praw człowieka.

Obowiązki więźniów

Art. 116 precyzuje także obowiązki osadzonego. Od więźnia wymaga się przede wszystkim „przestrzegania przepisów określających zasady i tryb wykonywania kary, ustalonego w zakładzie karnym porządku oraz wykonywania poleceń przełożonych i innych osób uprawnionych”. Oznacza to m.in. konieczność przestrzegania higieny osobistej, utrzymywania porządku, poddawanie się badaniom, leczeniu i rehabilitacji, wykonywanie pracy na zewnątrz lub w obrębie zakładu karnego (o ile więźnia nie zwolniono z tego obowiązku) oraz dbałość o mienie zakładu.

Mając świadomość fundamentalnych praw oraz obowiązków osadzonych, możemy przejść do realiów. Jaka wygląda praktyka postępowania z więźniami?

Warunki w celi

Maria Niełaczna, autorka publikacji „Zmiany za murami? Stosowanie standardów postępowania z więźniami w Polsce” wyznaczyła na podstawie analizy prawa krajowego i międzynarodowego minimalne standardy dotyczące warunków w więziennych celach:

  1. 3m² powierzchni w celi przypadające na jednego więźnia,
  2. dostęp do ciepłej wody oraz kącik sanitarny (zapewniający poszanowanie intymności),
  3. odpowiednia temperatura, wentylacja oraz dostęp do światła,
  4. przyzwoity stan sprzętów w celi oraz czystość.

Zdaniem Stowarzyszenia Interwencji Prawnej (przy współpracy z którym powstało opracowanie Niełacznej) zapewnienie minimalnych standardów jest niezbędne do uszanowania godności człowieka:

Uważamy, że można podjąć dyskusję na temat ograniczeń praw i wolności więźniów – ich zakresu, metod, przyczyn i skutków, które zwiększają dolegliwość kary. Jednak dyskusja wokół ludzkich warunków bytowych oraz tych, które definiują reżim wykonywania kary […] nie może zmierzać do akceptacji tych warunków, które nie spełniają minimalnych standardów postępowania z więźniami. Tolerowanie takich warunków jest jednoznaczne z lekceważeniem absolutnego zakazu nieludzkiego traktowania osób pozbawionych wolności. Może ono również świadczyć o niewydolności naszego państwa w obszarze tak ważnym jak wymiar sprawiedliwości.

Standardowa cela

Więzienne cele są zazwyczaj kilkuosobowe, rzadziej jednoosobowe, a w sporadycznych przypadkach – kilkunastoosobowe. Minimalna powierzchnia 3m² na osadzonego jest gwarantowana prawnie, a niedostosowanie zakładu karnego do tego warunku może skutkować nawet wytoczeniem sprawy przeciwko państwu polskiemu.

W celi znajduje się kącik sanitarny z umywalką i ubikacją, rzadziej z prysznicem. Gorąca woda jest dostępna, ale nie 24 godziny na dobę. Zwykle włącza się ją na kilkadziesiąt minut, by po posiłkach osadzeni mogli umyć naczynia. Ciepły prysznic więźniowie biorą najczęściej we wspólnej łaźni i to tylko raz w tygodniu. O ile kącik sanitarny w celi to standard, o tyle z zapewnieniem więźniom intymności bywa różnie. Osadzeni skarżą się czasem, że ubikacja nie jest w żaden sposób oddzielona od reszty celi. Jedna z takich skarg zakończyła się przyznaniem więźniowi z Wrocławia tysiąca złotych odszkodowania, choć swoje straty moralne wycenił na… 90 tysięcy złotych.

Polscy więźniowie piszą rocznie kilkadziesiąt tysięcy skarg dotyczących warunków w zakładach karnych (aż 37 tysięcy w 2015 roku). Skarg jest coraz więcej i to pomimo malejącej liczby osadzonych. Jak wynika z materiału reportera TVN24, Leszka Dawidowicza, więźniowie nieraz uciekają się do szantażu – straszą pracowników Służby Więziennej napisaniem skargi, by wymusić na administracji wydanie pozytywnej dla nich decyzji.

Więźniowie mogą przechowywać w celach rzeczy osobiste takie jak bielizna, żywność, papierosy, środki higieny, fotografie, przedmioty kultu religijnego czy książki. Posiadanie innych przedmiotów jest obwarowane przepisami bezpieczeństwa. Dozwolone jest także posiadanie przedmiotów podnoszących estetykę pomieszczeń. Więźniom zazwyczaj pozwala się na obecność w celi sprzętu rtv: radioodbiornika, telewizora, a nawet komputera.

Telewizor czy radio pozwalają mu nie zapomnieć o tej rzeczywistości i pomagają w odnalezieniu się, gdy do niej wraca. Jest to szczególnie ważne w sytuacji więźniów skazanych na kary długoterminowe

– mówi portalowi NaSygnale.pl kpt. Tomasz Wacławek z Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej Kraków.

Szczególne warunki dla „enek”

To oczywiście nieco uśredniony obraz warunków panujących w więziennych celach. Inaczej wyglądają pomieszczenia, w których mieszkają osadzeni o statusie „N” (tzw. enki), czyli więźniowie „niebezpieczni”.

W Polsce funkcjonuje kilkanaście oddziałów przeznaczonych dla najgroźniejszych przestępców. Otrzymują oni jednoosobowe cele, co stanowi udogodnienie jedynie z pozoru. Dla części osadzonych samotność i maksymalnie ograniczony kontakt z drugim człowiekiem jest nie do zniesienia.

Cela „enki” jest skrupulatnie zabezpieczona i monitorowana całą dobę. Wszystkie meble (łóżko, szafka, stolik) są na stałe przytwierdzone do ścian i podłogi. Osadzony otrzymuje koc, szczoteczkę do zębów, miskę, kubek oraz czerwony kombinezon, który świadczy o nadanym mu statusie; radio lub telewizor – tylko w drodze wyjątku (w zamian za dobre sprawowanie i za zgodą dyrektora zakładu).

Luksusowe więzienie

Na znacznie lepsze warunki bytowe mogą liczyć osadzeni w najnowocześniejszych polskich więzieniach. Stosunkowo niedawno wyremontowany zakład karny w Piotrkowie Trybunalskim cieszy się wśród więźniów opinią „hotelu”. Dwu- lub trzyosobowe cele są skromne, ale mimo to widać różnicę w standardzie w porównaniu z tym z innych zakładów karnych. W kąciku sanitarnym znajduje się – oprócz ubikacji i umywalki – także prysznic.

Tym, co czyni zakład karny w Piotrkowie Trybunalskim wyjątkowym w skali kraju, nie jest samo wyposażenie cel, ale cała infrastruktura kompleksu. Więźniowie mają do dyspozycji nie tylko nowoczesną salę komputerową i bibliotekę, ale także halę sportową, boisko na świeżym powietrzu oraz dwie świetlice. Jedna z nich pełni funkcję „sali telewizyjnej”, a w drugiej udostępnia się stoły do ping-ponga i gry w popularne „piłkarzyki”.

Więzienna dieta

Więziennemu jedzeniu (wbrew dość powszechnej opinii) daleko do jakości dań z restauracji. Nie oznacza to jednak, że w kwestii posiłków wydawanych więźniom nie obowiązują pewne standardy.

Na „szamę”, jak często określają więzienne jedzenie sami osadzeni, wydaje się dziennie 4,00 zł na jednego więźnia. Wyjątki: na wyżywienie nieletnich przeznacza się o 40 gr więcej, a na chorych, którym lekarz zalecił specjalną dietę – 5,35 zł. Najwięcej kosztuje dzienne wyżywienie osoby cierpiącej na cukrzycę (5,70 zł) i diety indywidualne, wynikające np. z wyznania (5,80 zł). Kwoty te są nawet dwa razy niższe niż w przypadku kosztów wyżywienia pacjentów szpitali.

Wartość energetyczna posiłków serwowanych więźniom w ciągu dnia nie może być niższa niż 2600 kcal. Dla nieletnich norma jest o 200 kcal wyższa. Dodatkowe 1000 kcal przysługuje osadzonym wykonującym ciężkie prace fizyczne.

Ilość dostarczanych kalorii to nie jedyny wymóg, jaki musi spełniać więzienne jedzenie. Konieczne jest uwzględnienie w diecie innych składników odżywczych, m.in. witamin, węglowodanów, tłuszczów i białka. Oprócz tego należy uwzględnić wymagania związane z wyznawaną przez osadzonego religią.

Jak mógłby wyglądać przykładowy dzienny jadłospis w więzieniu?

  1. Śniadanie: zupa mleczna, kilka kromek chleba, margaryna, kawałek wędliny (np. salceson lub mielonka), kawa
  2. Obiad: zupa jarzynowa, gulasz, ziemniaki (ewentualnie ryż lub kasza), surówka
  3. Kolacja: pieczywo, margaryna, kiełbasa, herbata

Poza posiłkami więźniowie mogą spożywać produkty zakupione w więziennej kantynie. Zakupów w sklepiku można dokonać zazwyczaj tylko kilka razy w miesiącu.

Praca w więzieniu

Jak wynika z danych Służby Więziennej, w 2015 roku pracę zarobkową podejmowało ok. 10 tys. z 75 tys. osadzonych. Kolejnych kilkanaście tysięcy pracowało nieodpłatnie. Oznacza to, że ok. 65% więźniów nie wykonywało żadnej pracy (z wyjątkiem obowiązkowych prac porządkowych w obrębie zakładu). Dla porównania, w Niemczech i na Węgrzech nie pracuje zaledwie kilkunastu na stu osadzonych.

Niski poziom zatrudnienia wśród więźniów stał się dla rządu argumentem do wprowadzenia zmian w przepisach, niemal jednogłośnie przyjętych przez parlamentarzystów ze wszystkich ugrupowań.

Praca powinna stanowić istotny element odbywania kary pozbawienia wolności, ponieważ wpływa pozytywnie tak na skazanych, jak i na porządek w jednostkach penitencjarnych

– argumentowało Ministerstwo Sprawiedliwości.

Istotnym powodem przyjęcia nowelizacji był także wysoki koszt utrzymania więźniów. Z raportu Rady Europy wynika, że w przeliczeniu na jednego osadzonego wynosi on 20 euro dziennie, co w skali miesiąca daje sumę około 3000 złotych. Utrzymanie wszystkich więźniów w Polsce kosztuje rocznie ponad 2,5 miliarda złotych.

Stowarzyszenie Interwencji Prawnej twierdzi, że więźniowie powinni mieć możliwość podjęcia takiej pracy, „na którą jest popyt w społeczeństwie wolnościowym”. Ma to ułatwić ponowne wejście na rynek pracy po odbyciu kary.

Głównym czynnikiem, który wpływa na możliwość podjęcia zatrudnienia, są względy bezpieczeństwa. Teoretycznie nawet osadzeni w zakładach zamkniętych (o ile nie mają statusu „N”) mogą pracować poza terenem więzienia, oczywiście pod kontrolą Służby Więziennej. W praktyce często stwarza się warunki do tego, by osadzeni pracowali zarobkowo w obrębie zakładu karnego. Przy niektórych więzieniach działają przedsiębiorstwa państwowe. Zgodnie ze wspomnianą nowelizacją do 2023 roku przy zakładach karnych ma powstać 40 nowych hal produkcyjnych.

Zakłady karne nawiązują także współpracę z prywatnymi firmami „z zewnątrz”. Zainteresowanie zatrudnianiem więźniów przez takie firmy spadło jednak po 2010 roku. Wtedy to Trybunał Konstytucyjny orzekł, że ustalona wysokość płacy minimalnej dotyczy także osadzonych (wcześniej pracodawcy mogli wypłacać więźniom jedynie połowę minimalnego wynagrodzenia).

Od momentu wejścia w życie nowelizacji 45% pensji otrzymywanej przez osadzonego trafia na Fundusz Aktywizacji Zawodowej Skazanych oraz Rozwoju Przywięziennych Zakładów Pracy. Są to środki, które mają wspomóc finansowanie budowy nowych hal produkcyjnych oraz pokryć koszty ulg dla tych przedsiębiorców, którzy decydują się na zatrudnienie więźniów. 7% wynagrodzenia zasila Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej. Pensja podlega obowiązkowym potrąceniom na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, pobierana jest także zaliczka na podatek dochodowy od osób fizycznych. Zajęcia komornicze mogą wynieść maksymalnie 40% wynagrodzenia netto. To, co zostanie, nie trafia bezpośrednio do więźniów, a do specjalnego depozytu.

Jeżeli skazany zatrudniony jest w firmie zewnętrznej to generalnie zarabia minimalne wynagrodzenie krajowe, po odliczeniu wszystkich kosztów wynikających z przepisów, zostaje mu na rękę ok. 700 złotych. Jeżeli dodatkowo osadzony posiada zadłużenie alimentacyjne, komornicze lub inne należności to dostaje na rękę ok. 300 złotych

– twierdzi mjr Bartłomiej Turbiarz z zespołu prasowego SW.

Część więźniów wykonuje pracę nieodpłatną, co z jednej strony ma stanowić element resocjalizacji, a z drugiej – jest dla więźnia pożądanym urozmaiceniem czasu spędzonego w zakładzie karnym. Więźniowie są kierowani do pracy na rzecz lokalnej społeczności lub samorządów. Nieodpłatne prace więzień może wykonywać w wymiarze nieprzekraczającym 90 godzin miesięcznie.

Edukacja

Istotnym elementem resocjalizacji są także kursy i szkolenia przyuczające do zawodu, których celem jest wyposażenie więźniów w umiejętności przydatne po wyjściu na wolność.

Osadzeni mają możliwość zdobyć umiejętności teoretyczne i praktyczne m.in. w takich zawodach jak: brukarz, glazurnik, ogrodnik, tynkarz, malarz/tapeciarz, operator wózków widłowych, asystent osoby niepełnosprawnej.

– wylicza Służba Więzienna na stronie internetowej.

W niektórych zakładach karnych funkcjonują również szkoły działające w ramach publicznego systemu oświaty:

Nauczyciele podlegają tym samym przepisom i wymogom co ich koledzy w szkołach zewnętrznych. Wyposażenie przywięziennych placówek edukacyjnych spełnia wymagania do prowadzenia i realizacji procesu dydaktycznego, a wysokie osiągnięcia absolwentów, potwierdzone przez egzaminy zewnętrzne, potwierdzają ogromny wysiłek jaki w tych specyficznych warunkach pokonuje osadzony oraz nauczyciel, aby sprostać wymogom egzaminacyjnym.

Choć dotyczy to niewielkiej ich liczby, więźniowie mają również możliwość uzyskania wyższego wykształcenia. Kilka lat temu Katolicki Uniwersytet Lubelski podjął współpracę z miejscowym zakładem karnym, w wyniku której kilkunastu więźniów obroniło w ubiegłym roku pracę licencjacką na kierunku „praca socjalna” (specjalność: streetworking).

Kontakt ze światem zewnętrznym

Choć umieszczenie więźnia w zakładzie karnym generalnie stanowi próbę pewnego odizolowania go od reszty społeczeństwa, to niektóre formy kontaktu z osobami z zewnątrz są dopuszczalne.

Widzenia

Jedną z takich form są widzenia. Zwykle odbywają się one w sali widzeń pod nadzorem funkcjonariusza Służby Więziennej. Maksymalna liczba widzeń w miesiącu zależy głównie od typu zakładu karnego (o czym już pisaliśmy przy opisie konkretnych typów).

W przypadku niegroźnych więźniów, których odwiedza rodzina, często zezwala się na widzenie w osobnym pomieszczeniu – dotyczy to w szczególności sytuacji, gdy na spotkanie z osadzonym przychodzą dzieci. Sposobem na nagradzanie więźniów za dobre sprawowanie – o ile pozwalają na to względy bezpieczeństwa – może być udzielenie zgody na widzenie poza terenem zakładu karnego na czas nieprzekraczający 30 godzin.

Znacznie mniej intymny charakter mają widzenia przez tzw. pleksę. W ten sposób odbywają się spotkania z osobami tymczasowo aresztowanymi lub niebezpiecznymi. Komunikacja odwiedzającego z więźniem odbywa się przy pomocy słuchawek. Dodatkowym środkiem bezpieczeństwa jest oddzielająca ich szyba.

Przepustki

Osadzeni (z wyjątkiem tych, którzy odbywają karę w zakładach zamkniętych) mogą się ubiegać o przyznanie przepustki.

Jak już wspomnieliśmy, więźniowi z zakładu półotwartego można udzielić przepustki nie częściej niż raz na dwa miesiące na okres nieprzekraczający 14 dni w ciągu roku. Osadzony w zakładzie otwartym może poza nim spędzić 28 dni w ciągu roku, a przepustkę otrzymuje najwyżej raz w miesiącu.

By ubiegać się o przepustkę należy odbyć co najmniej połowę tej części kary, po której skazany mógłby zostać warunkowo przedterminowo zwolniony. Warunkiem otrzymania przepustki jest też uzasadnione przypuszczenie, że więzień poza zakładem karnym zastosuje się do zasad porządku prawnego.

Osadzonemu zwykle udziela się przepustki na określonych zasadach. Najczęściej dotyczą one nakazu pobytu w określonym miejscu lub regularnego zgłaszania się do jednostki Policji.

Czas „wolny”

Choć określenie to może się wydawać nie na miejscu, pozbawieni wolności również mają do dyspozycji czas „wolny”. Więźniowie organizują go sobie zgodnie z własnymi upodobaniami, oczywiście w ramach regulaminu zakładu karnego. Co prawda nikt nie odbiera więźniom możliwości biernego wypoczynku, ale wielu z nich chętnie korzysta z dostępnych form urozmaicenia czasu spędzonego za kratami.

To nawet nie chodzi o przypodobanie się klawiszom. Po prostu trzeba coś robić, żeby nie zwariować. Ile można leżeć, myśleć, rozpamiętywać i liczyć upływające godziny? A godziny w więzieniu są znacznie dłuższe niż w normalnym życiu

– stwierdził jeden z byłych więźniów w rozmowie z WP.

Książka, muzyka, film

Statystyczny więzień czyta prawdopodobnie więcej książek niż przeciętny człowiek na wolności. Jak wynika z badań czytelnictwa przeprowadzonych w 2014 roku przez TNS, 4 na 10 więźniów czyta książki codziennie.

W zakładach karnych funkcjonują także pracownie plastyczne, w których osadzeni mogą rozwijać (a zazwyczaj dopiero odkryć) swoje artystyczne zdolności. Stworzone przez nich dzieła często trafiają na charytatywne kiermasze.

Więźniowie muzycznie utalentowani często i chętnie zakładają więzienne kapele. Leszek Możdżer, muzyk jazzowy, zadeklarował kilka miesięcy temu chęć przekazania instrumentów muzycznych dla zakładów penitencjarnych okręgu gdańskiego. Sam wystąpił również w kilku pomorskich więzieniach, a jego koncerty cieszyły się sporym zainteresowaniem osadzonych.

W więziennych świetlicach organizuje się też projekcje filmów. Dla przykładu: w zakładzie karnym w Wojkowicach przeprowadzono niegdyś program resocjalizacyjny o nazwie „Wideoteka wolnego człowieka”. Jak twierdzą organizatorzy, pozytywny odbiór ze strony więźniów całkowicie ich zaskoczył.

Spacery

Stałym elementem dnia w więzieniu jest spacer. Na tzw. spacerniaku więźniowie spędzają co najmniej godzinę dziennie. Aby zminimalizować ryzyko konfliktów, na spacery osadzeni wychodzą w niewielkich grupach. Najniebezpieczniejsi przestępcy po spacerniaku przechadzają się pojedynczo.

Przy opracowywaniu planu spacerów bierze się pod uwagę względy bezpieczeństwa i resocjalizacji. Więcej komplikacji powoduje organizowanie spacerów dla tymczasowo aresztowanych, gdzie zachodzi konieczność izolowania od siebie wspólników dla dobra postępowania karnego

– wyjaśnia kpt. Wacławek.

Sport

Poza spacerami więźniom zazwyczaj zapewnia się możliwość uprawiania nieco bardziej wymagających form aktywności fizycznej. W zakładach karnych funkcjonują najczęściej siłownie; te nieco nowocześniejsze oferują też boiska do gier zespołowych.

Rozrywka poza murami

Osadzonym z zakładów typu otwartego i półotwartego od czasu do czasu organizuje się rozrywki poza terenem więzienia. Zwykle dotyczy to wycieczek do teatru lub na zajęcia sportowe (tym bardziej, jeśli zakład karny nie posiada własnego boiska).

Poza murami osadzeni mogą nie tylko poznawać wytwory kultury, ale także je współtworzyć. W ubiegłym roku w Teatrze Polskim w Poznaniu odbył się, już po raz trzeci, Ogólnopolski Konkurs Teatrów Więziennych. To nie tylko pomysł na urozmaicenie czasu więźniów – tego typu wydarzenia mają także istotny cel z punktu widzenia reszty społeczeństwa:

Chcemy pokazać społeczności, że skazani to nie są tylko osoby zamknięte w izolacji więziennej, ale także takie, które potrafią dać coś od siebie na zewnątrz. Nie tylko siedzą, jak to się mówi kolokwialnie, i nic nie robią, ale także wychodzą i chcą pokazać swoje prawdziwe ja. Pracują, tworzą sztukę poza murami

– tłumaczyła porucznik Anna Michalik.

Opieka medyczna

Osadzonym – niezależnie od statusu i typu zakładu karnego – zapewnia się zarówno podstawową opieką medyczną, jak i leczenie specjalistyczne. Jeśli nie ma możliwości leczenia więźnia na terenie zakładu karnego, jest on konwojowany do szpitala.

Ze względów bezpieczeństwa osadzeni są przyjmowani bez kolejki nie tylko w przypadku zwykłej wizyty u więziennego lekarza, ale także przy okazji leczenia poza terenem zakładu karnego.

W polskich zakładach karnych pracują też więzienni psychologowie.

W zakładzie karnym psycholog nastawiony jest na pomoc wychowawcom i pracownikom oddziału penitencjarnego. Stara się w sposób efektywny wpłynąć na psychikę osadzonych, żeby się zresocjalizowali. Żeby wychodząc z zakładu karnego, umieli sobie znaleźć miejsce w społeczeństwie

– mówi Janusz Myrna, psycholog więzienny w rozmowie z portalem Niedziela.

Podkultura więzienna

Wielu więźniów, zwłaszcza tych skazanych na dłuższy pobyt w zakładzie karnym, po pewnym czasie staje się częścią specyficznej, więziennej podkultury. Charakteryzuje się ona m.in. hierarchią w grupie, wrogością wobec funkcjonariuszy oraz solidarnością grupową.

Dr Tomasz Dolata terminem „podkultura więzienna” określa „wszelkie, normy, wartości i wzory determinujące postępowanie wszystkich osób uczestniczących w procesach społecznych tworzących się w obrębie zakładu karnego”.

Język podkultury więziennej określamy mianem „grypsery”. W dziedzinie nauki o języku stanowi ona przykład gwary – i to jednej z najbogatszych (biorąc pod uwagę zakres słownictwa). Grypsera jest zresztą stosowana przez szeroko pojęte środowisko przestępcze, nie tylko przez więźniów.

„Grypsujący” („git-ludzie”) to ta grupa więźniów, która poddała się systemowi wewnętrznej hierarchii: krótko mówiąc – jest częścią podkultury. Pozostali, „niegrypsujący”, są narażeni nie tylko na wykluczenie, ale wręcz na przemoc. „Grypsującymi” nie mogą być tzw. cwele oraz ci, o których wiadomo, że współpracowali z organami ścigania.

Podział na „grypsujących” i „niegrypsujących” stanowi częste źródło konfliktów, a w ich łagodzeniu nie pomaga nieufność (zwłaszcza tych pierwszych) wobec funkcjonariuszy Służby Więziennej. Wiele wskazuje jednak na to, że podział powoli zanika (a przynajmniej jest mniej „ostry”). Na blogu jednego z więźniów („W troki – przemyślenia więźnia”) czytamy:

Dzisiaj dość często zdarza się, że grypsujący nie wstawiają się za sobą i na wiele rzeczy przymykają oko. Większość obostrzeń z zamierzchłych lat odeszła do lamusa. Frajerzy często jedzą przy blacie z grypsującymi, grają razem w karty czy play station. I w sumie nikt już nie patrzy na to krzywo. Jeżeli ktoś był zawsze w porządku, nie donosił, nie siedzi za dzieci czy za majty, to grypsera nie robi mu kłopotów po drugiej stronie. Myślę, że za parę lat grypsowanie będzie tylko w zakładach dla małolatów. Ci to mają na tym punkcie konkretnego bzika. [pis. oryg.]

Z perspektywy więźnia

Pomimo wszelkich udogodnień i wielu możliwości spędzania czasu, kształcenia i pracy nie sposób przejść obojętnie obok wyznań więźniów. Dla nich pobyt w więzieniu to przede wszystkim rutyna, monotonia i samotność. To one zdają się być największymi wrogami osadzonych i zarazem najgorszą karą.

Człowiek nie ma co z sobą zrobić. Dzień, dwa, trzy, tydzień… później staje się to dokuczliwe. Człowiek musi się czymś zająć, wtedy czas szybciej ucieka

– opowiada Onetowi Darek, odsiadujący wyrok 15 lat pozbawienia wolności.

Wielu więźniów zwraca też uwagę na fakt zaniku więzi rodzinnych:

Brakuje mi wnuczki, żeby przy niej być, żeby z nią się pobawić […] Są chłopaki, których zostawiły żony. […] Każdemu brakuje widzeń, rozmowy

– mówi w rozmowie z WP Błażej.

Dodaje także:

Po głowie mi chodziło samobójstwo. […] Człowiek od razu wszystko traci. Jest coś takiego, że rodzina już jest napiętnowana. Moim dzieciom i żonie nie dają spokoju. Gdyby teraz coś takiego miało się stać, to wolałbym do końca życia być bez nóg i jeździć na wózku, ale być w domu.

W kwestii resocjalizacji wciąż pozostaje wiele do zrobienia. Osadzeni przyznają czasem, że z ich punktu widzenia jest ona jedynie fikcją – a należy pamiętać, że ten problem dotyczy także nas. Im resocjalizacja jest skuteczniejsza, tym mniejsza szansa, że więzień powróci na przestępczą drogę po wyjściu na wolność.

Wnioski

Choć trudno o całkowicie jednoznaczny obraz warunków bytowych panujących w więzieniach, to pewne normy postępowania z osadzonymi są uniwersalne.

Różnice wynikają głównie z kwestii bezpieczeństwa, typu zakładu karnego, osobowości konkretnego więźnia, a także z możliwości, jakie oferują osadzonym poszczególne zakłady penitencjarne.

Postulaty Prawa i Sprawiedliwości. Analizujemy program oraz działania partii rządzącej

Prawo i Sprawiedliwość (PiS) od półtora roku ma okazję wcielać swoje pomysły w życie. Czy rzeczywiste działania rządu odpowiadają postulatom zawartym w programie partii? W jakim stopniu teoretyczne założenia znajdują swoje odzwierciedlenie w praktyce?

Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy po wyborach w 2015 roku; partia współtworzy rząd nie pierwszy raz – w latach 2005-2007 sprawowała władzę w koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Od momentu powstania w 2001 roku PiS jest jedną z głównych sił politycznych w Polsce. Od kilkunastu lat ugrupowanie albo tworzy rząd, albo stanowi największą partię opozycyjną. Z ugrupowania wywodzi się trzech z byłych i obecnych premierów (Kazimierz Marcinkiewicz, Jarosław Kaczyński i Beata Szydło) oraz dwóch prezydentów (Lech Kaczyński i Andrzej Duda).

By być precyzyjnym należy wspomnieć, że władzę sprawuje obecnie tzw. obóz Zjednoczonej Prawicy. PiS wystartowało w ostatnich wyborach parlamentarnych wraz z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry i Polską Razem Jarosława Gowina. Nasza analiza dotyczy jednak wyłącznie Prawa i Sprawiedliwości.

Warto prześwietlić założenia programowe partii oraz jej konkretne poczynania na scenie politycznej. Przeanalizujmy podejście członków PiS-u do kwestii obyczajowych, gospodarczych i dotyczących ustroju oraz relacji z Unią Europejską.

Światopogląd, kwestie obyczajowe

Jednostka a wspólnota

W swoim programie z 2014 roku PiS deklaruje przywiązanie do wolności jednostki:

[…] tylko człowiek wolny może skutecznie zabiegać o pomyślność własną i swojej rodziny, osób bliskich oraz wspólnot, do których należy, w tym wspólnoty narodowej.

Choć „wolność” plasuje się wysoko na liście wartości wyszczególnionych w programie partii, to sama jednostka jest w tym kontekście rozumiana nie tyle jako samodzielny byt, a jako część wspólnoty. Wspomina się o jej „indywidualnym” charakterze, ale znacząco wyeksponowano przy tym znaczenie społeczności w wykorzystaniu indywidualnych zdolności. Dostrzec więc możemy pewne elementy umiarkowanego kolektywizmu. Na dowód przytaczamy jeszcze jeden fragment programu:

Byt jednostki jest zarówno indywidualny, jak i wspólnotowy. Każdy z nas może wykorzystać szczególny dar, jakim jest intelekt i zdolność do tworzenia wyższych wartości jedynie dzięki przynależności do wspólnot różnego rodzaju – począwszy od rodziny; poprzez społeczności lokalne i zawodowe, aż do społeczeństwa ukonstytuowanego w wyniku procesu historycznego w naród.

Silna tożsamość narodowa

PiS kładzie szczególnie silny nacisk na potrzebę wzmacniania tożsamości narodowej w społeczeństwie:

Naród, który rozumiemy jako wspólnotę kultury, języka, doświadczenia historycznego, tradycji politycznej i wartości cywilizacyjnych, przeżywanego losu, jest najszerszą grupą społeczną stanowiącą efektywną podstawę dla demokratycznych wspólnot politycznych.

Co istotne, w programie zaznaczono, że członkowie PiS-u nie definiują narodu „w sensie etnicznym”. Oznacza to, że PiS uznaje prymat wspólnej tradycji i kultury nad przynależnością etniczną.

Dążenie do budowania w Polakach przywiązania do narodowej tradycji widzimy chociażby w propozycjach dotyczących oświaty. Szczególny nacisk na nauczanie historii i języka polskiego jest dowodem na chęć kształtowania postaw patriotycznych od najmłodszych lat:

Zadaniem szkoły jest wzmacnianie poczucia tożsamości narodowej, przywiązania do historii i tradycji narodowych

– czytamy w komunikacie MEN dotyczącym projektu podstawy programowej.

Istotna rola Kościoła

PiS deklaruje przywiązanie do wartości chrześcijańskich. Nauka Kościoła katolickiego jest, w przekonaniu jego członków, istotnym źródłem zasad moralnych. Partia nigdy nie opowiadała się za rozdziałem Kościoła od państwa ani za laicyzacją życia publicznego. Zwykle uznaje też autorytet hierarchów kościelnych.

Oto cytat z programu:

Kościół jest po dziś dzień dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. […] Z tych powodów specyficzny status Kościoła katolickiego w naszym życiu narodowym i państwowym jest wyjątkowo ważny; chcemy go podtrzymać i uważamy, że próby niszczenia i niesprawiedliwego atakowania Kościoła są groźne dla kształtu życia społecznego.

Przekonanie o istotnej roli Kościoła znajduje odzwierciedlenie w praktyce. Partii nieraz zarzucano chęć zagwarantowania Kościołowi uprzywilejowanej pozycji; ostatnio przy okazji projektu ustawy o zgromadzeniach czy nowej opłaty środowiskowej.

Postęp? Tak, ale nie w sferze obyczajowej

Członkowie PiS-u nie akceptują jakichkolwiek przejawów „postępowości” w sferze obyczajowej. Jedyną możliwą do przyjęcia formą postępu jest ten w dziedzinie gospodarki, który jednak nie jest celem samym w sobie – ma on służyć przede wszystkim rodzinom.

Szybki rozwój i zasadnicze unowocześnienie naszej gospodarki są najlepszymi gwarantami poprawy bytu polskich rodzin

– głosi program.

Przykładem niechęci do „postępowości” w sferze światopoglądu jest wyrażony w programie sprzeciw wobec tzw. ideologii gender:

Groźne dla rodziny i społeczeństwa jest też szerzenie się ideologii gender. […] Postawienie barier szerzeniu się ideologii gender jest ważne.

Sprzeciw wobec aborcji, eutanazji i małżeństw homoseksualnych

W programie PiS-u na samym szczycie listy zatytułowanej „Nasze zasady i wartości” umieszczono podpunkt „Prawo do życia”. Czytamy tam:

Prawo do życia określa relację między jednostkami a wspólnotą […]. Współcześnie chodzi o ochronę życia od poczęcia oraz odrzucenie eutanazji. W tych kwestiach stanowisko jest jasne – bronimy i będziemy bronić życia oraz przeciwstawiać się eutanazji.

PiS od czasu do czasu wysyła sygnały, z których wynika, że kwestionuje obowiązujący w Polsce tzw. kompromis aborcyjny (dopuszczenie aborcji w trzech wyjątkowych przypadkach). W 2013 roku posłowie tego ugrupowania poparli projekt ustawy zakazujący wykonywania aborcji w przypadkach ciężkiego uszkodzenia płodu:

Osoba z niepełnosprawnością ma taką samą godność i takie same prawa w Rzeczpospolitej Polskiej jak osoba pełnosprawna. To, że ktoś być może będzie niepełnosprawny, nie powinno przesądzać o tym, że ta osoba zostanie zabita

– stwierdził poseł PiS Jan Dziedziczak.

Do dziś nie brakuje w PiS-ie głosów postulujących całkowity zakaz aborcji. Ostatni tego typu projekt ustawy (autorstwa Stowarzyszenia Ordo Iuris) został jednak, także głosami posłów PiS-u, ostatecznie odrzucony z powodu oporu społecznego oraz zawartego w projekcie zapisu o odpowiedzialności karnej kobiet, które zdecydowałyby się na dokonanie aborcji. Partia unika zatem wprowadzania drastycznych zmian; rzecz jasna – także z przyczyn politycznych.

Co do legalizacji małżeństw osób tej samej płci to stanowisko PiS-u jest w tej kwestii niezmienne. Partia stanowczo sprzeciwia się nie tylko uznaniu małżeństw homoseksualnych, ale także prawnemu uregulowaniu kwestii tzw. związków partnerskich.

Istotna rola rodziny

PiS podkreśla rolę rodziny jako podstawowej komórki społecznej. Partia zdecydowanie promuje tzw. tradycyjny model rodziny:

Rodzinę, której podstawą jest trwały związek kobiety i mężczyzny, traktujemy jako podstawową strukturę życia społecznego, w której są zaspakajane szczególnie istotne potrzeby człowieka […]. Rodzina jest niemożliwa do zastąpienia – niezależnie od tego, czy spojrzymy na nią z perspektywy religijnej, czy świeckiej.

Największe programy socjalne (przede wszystkim „Rodzina 500 plus”) realizowane obecnie przez partię rządzącą, są dedykowane – jak deklaruje rząd – właśnie polskim rodzinom.

Wsparcie dla rodzin i osób najmniej zarabiających

Partia uznaje konieczność istnienia instrumentów państwowego wsparcia obywateli w wymiarze materialnym. W tym przypadku nie mamy problemów ze wskazaniem priorytetów – szczególnie istotna z punktu widzenia PiS-u jest polityka prorodzinna, której instrumenty miałyby zapewnić odwrócenie niekorzystnego trendu w strukturze demograficznej.

Po wprowadzeniu programu „Rodzina 500 plus” rodzice otrzymują po 500 złotych na drugie i każde kolejne dziecko i to niezależnie od uzyskiwanych dochodów. Poniżej progu dochodowego 800 złotych (i 1200 złotych w przypadku obecności w rodzinie dziecka z niepełnosprawnością) pomoc przysługuje także za pierwsze dziecko. Co istotne, „500 plus” funkcjonuje obok (a nie zamiast) innych form wsparcia – rodzic, który pobiera różnego rodzaju zasiłki z innych źródeł, nadal z nich korzysta, a otrzymywane w ramach programu świadczenie nie wpływa na ich wysokość.

Inna propozycja rządu PiS-u, program „Mieszkanie plus”, jest dedykowana przede wszystkim młodym małżeństwom, których nie stać na własne mieszkanie lub nie mają zdolności kredytowej:

Wiążemy z nim wszyscy ogromne nadzieje, ale przede wszystkim mam nadzieję i wierzę w to głęboko, że spełnię oczekiwania Polaków. Że wreszcie polskie rodziny będą mogły mieć pewność, że stać je będzie na posiadanie własnego, taniego mieszkania i że każda polska rodzina będzie miała szansę żeby stać się właścicielem takiego mieszkania. Żeby młodzi ludzie mogli bezpiecznie planować przyszłość

–  deklarowała premier Beata Szydło.

Od tego roku obowiązuje też wyższa płaca minimalna – 2 000 złotych brutto na umowie o pracę. Podniesiono też minimalną stawkę godzinową do poziomu 13 złotych brutto. To z kolei ukłon w stronę najmniej zarabiających, podobnie jak podwyższenie kwoty wolnej od podatku do poziomu minimum egzystencji.

Gospodarka, podatki, biurokracja

System podatkowy według PiS-u

W swoim programie PiS zawarło podstawowe założenia idealnego – w ich przekonaniu – systemu podatkowego:

System podatkowy musi wyeliminować z polskiego życia patologie unikania opodatkowania i nakładania relatywnie większych danin na podatników osiągających niższe dochody. Musi też zapewnić większe wpływy do budżetu – z jednej strony poprzez zwiększenie efektywności i skuteczności ściągania należności podatkowych, a z drugiej strony poprzez rozszerzenie bazy podatkowej. […] nowy system podatkowy będzie oparty na zasadzie solidarności społecznej.

Przed dojściem do władzy PiS zapowiadało m.in.:

  1. Zmianę kodeksu podatkowego w oparciu o zasadę „3P”: podatki prorozwojowe, przejrzystość i prostota.
  2. Ograniczenie luki w VAT.
  3. Niższe stawki VAT.
  4. Wprowadzenie trzeciej stawki podatku PIT – 39% dla dochodów przekraczających 300 tysięcy złotych rocznie („przy czym podatnik inwestujący, tworzący nowe miejsca pracy, będzie mógł uniknąć tej stawki”).
  5. Podwyższenie kwoty wolnej od opodatkowania z 3 091 zł do poziomu „minimum egzystencji” (ok. 6 000 złotych).
  6. Wprowadzenie 15-procentowej stawki CIT dla mikroprzedsiębiorców.
  7. Wprowadzenie podatku „bankowego” i podatku od sklepów wielkopowierzchniowych.

Polityka fiskalna rządu

Po objęciu władzy PiS zrealizowało obietnicę podwyższenia kwoty wolnej od podatku – choć odbyło się to kosztem osób o najwyższych dochodach, których podatkowe zobowiązania nieznacznie wzrosły.

Z raportu PwC wynika, że w ubiegłym roku udało się w niewielkim stopniu ograniczyć skalę luki podatkowej VAT; głównie za sprawą wprowadzenia pakietu paliwowego oraz zwiększenia liczby „ukierunkowanych” kontroli skarbowych. Nie obniżono natomiast stawek podatku VAT.

Oprócz tego wprowadzono podatek od instytucji finansowych oraz hipermarketów (choć akurat ten drugi zawieszono po jego zakwestionowaniu przez Komisję Europejską).

Zarówno deklaracje programowe, jak i rzeczywiste działania podjęte po objęciu władzy wskazują na silne przywiązanie PiS-u do idei solidaryzmu społecznego. Pomysłem partii na system podatkowy jest przede wszystkim zmniejszenie obciążeń fiskalnych dla najbiedniejszych i przeniesienie większego ciężaru na najbogatszych.

Priorytetem partii rządzącej jest obecnie prowadzenie takiej polityki fiskalnej, by wpływy do budżetu zapewniły finansowanie sztandarowych programów socjalnych.

Krytyka drapieżnego kapitalizmu

W kwestii oceny ogólnego podejścia PiS-u do zagadnień gospodarczych warto oddać głos prezesowi partii. Podczas niedawno zorganizowanej w Toruniu konferencji zatytułowanej „Odpowiedzialność przedsiębiorców za Polskę” skrytykował sposób, w jaki w latach 90. rodził się w Polsce kapitalizm.

[…] jeśli spojrzeć na ostatnie 27 lat, to można powiedzieć, że najpierw mieliśmy do czynienia z taką swobodą, w wielkiej mierze anarchiczną.

Z drugiej strony, Kaczyński docenia rozwój, jaki dokonał się w Polsce po transformacji ustrojowej. Deklaruje, że w obecnej rzeczywistości mógłby on zostać powtórzony, ale przy zachowaniu zasad „idei sprawiedliwości”. Obecnie – z perspektywy lat – prezes PiS zdecydowanie odrzuca koncepcję nieograniczonej wolności gospodarczej stanowiącej cechę tzw. drapieżnego kapitalizmu. Świadczą o tym słowa:

To jest szansa, przed którą stoimy nie mając jednocześnie złudzeń, że możemy w Polsce stworzyć system libertariański, że polskiej kulturze można narzucić taki zupełnie skrajny indywidualizm.

Państwo ustala zasady funkcjonowania podmiotów rynku

Według prezesa PiS-u wolność gospodarczą definiuje relacja między państwem, rynkiem i własnością, przy czym „na pierwszym miejscu trzeba wymienić państwo, bo bez państwa nie mógłby istnieć rynek, ale przede wszystkim nie mogłaby istnieć własność”. Rola państwa na rynku jest więc, jego zdaniem, niebagatelna:

Czy rynek może istnieć bez państwa? Nie może istnieć bez państwa, państwo musi zagwarantować bezpieczeństwo ogólne, osobiste tych, którzy funkcjonują na rynku, bezpieczeństwo obrotu. Musi powołać także różnego rodzaju instytucje, które funkcjonują na rynku, w związku z rynkiem, no i przede wszystkim pieniądz.

Partia generalnie opowiada się za modelem gospodarki wolnorynkowej, przy czym nie wyklucza stosowania pewnych ram ograniczających pełną swobodę gospodarczą – szczególnie, gdy w grę wchodzi szeroko pojmowany „interes społeczny”.

PiS wyjątkowo nieufnie patrzy zarówno na zagraniczne podmioty gospodarcze, jak i te, których skala i możliwości stanowią zagrożenia dla interesów małych firm.

Przykład? Jednym z powtarzanych argumentów za wprowadzeniem podatku od sklepów wielkopowierzchniowych był fakt, że olbrzymią część tej branży stanowią w naszym kraju podmioty z zagranicy.

To dość powszechne zjawisko, że zyski sklepów wielkopowierzchniowych są najczęściej wyprowadzane za granicę

– tłumaczył poseł PiS (obecnie wiceprzewodniczący Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów) Henryk Kowalczyk.

Szerzej na temat zagranicznych graczy na polskim rynku wypowiedział się prezes PiS-u:

Mamy tutaj do czynienia z takimi elementami kolonialnymi, jeżeli chodzi o nasz kraj. Mamy do czynienia z sytuacją, w której te przedsiębiorstwa nie przestrzegają pewnych reguł prawnych, ale także moralnych. Krótko mówiąc, funkcjonują w sposób, który w ich własnych krajach byłby absolutnie niemożliwy do przyjęcia.

Głównym powodem wprowadzenia podatku była jednak chęć ochrony interesów mniejszych sklepów, które nie wytrzymywały konkurencji z wielkimi przedsiębiorstwami. Ugrupowanie dopuszcza zatem państwową ingerencję w rynek w celu zapewnienia „równych reguł gry” tak, aby obok wielkich podmiotów mogły się rozwijać także niewielkie firmy.

Ochrona polskiej własności

Jak wspomniano powyżej, w przekonaniu członków PiS-u państwo powinno gwarantować oraz bronić prawa własności jednostki.

Przyjęta w zeszłym roku ustawa o ziemi rolnej była głośno krytykowana jako zamach na prawo do swobodnego dysponowania prywatną własnością. Od tego roku obowiązuje też nowelizacja dotycząca zakupu ziemi. W praktyce zmiany przepisów oznaczają utrudnienia w zakupie ziemi (przede wszystkim dla podmiotów zagranicznych), a z drugiej strony – ingerowanie w decyzję ich właścicieli dotyczącą tego, komu chcą sprzedać ziemię.

Analizując program PiS-u zauważamy, że słowo „własność” pojawia się najczęściej w kontekście „własności Skarbu Państwa”. Także „ochrona polskiej własności” stanowi w retoryce polityków partii rządzącej istotny akcent.

Interes pracownika ponad interesem przedsiębiorcy

W relacji „pracodawca-pracownik” rząd PiS-u zdecydowanie staje po stronie pracownika. Nie boi się przy tym zwiększać obciążeń przedsiębiorców.

Słucham bredni, że polscy przedsiębiorcy ledwo wiążą koniec z końcem. Z trudem koniec z końcem wiążą polskie rodziny i polscy pracownicy!

– grzmiała niegdyś z mównicy sejmowej minister Elżbieta Rafalska.

Zwiększenie minimalnej stawki godzinowej oraz minimalnego wynagrodzenia, ograniczenie możliwości zatrudniania pracowników tymczasowych, propozycja oskładkowania umów o o dzieło, czy wreszcie plan ograniczenia handlu w niedzielę  – to tylko wybrane przykłady postulatów, których słuszność argumentuje się dobrem pracowników. Ich realizacja oznacza jednak kolejne ograniczenia dla tworzących miejsca pracy przedsiębiorców.

Kontrole skarbowe w imię walki z oszustami

W programie z 2014 roku PiS zapowiadało zaprzestanie „represyjnych działań aparatu skarbowego wobec uczciwych przedsiębiorców”.

Wprowadzenie przez rząd Jednolitego Pliku Kontrolnego reklamowano jako ułatwienie dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Odejście od papierowych formularzy oznacza oszczędność czasu dla przedsiębiorców, którzy mogą elektronicznie przesłać organom podatkowym wymagane informacje. Z drugiej strony, pozwala to tym organom na dokonywanie w tym samym czasie większej ilości kontroli.

Od 1 marca funkcjonuje Krajowa Administracja Skarbowa, która stanowi połączenie administracji podatkowej, Służby Celnej i kontroli skarbowej. Urzędnicy KAS otrzymali szerokie uprawnienia – z dostępem do dokumentów za okres nieobjęty kontrolą włącznie. Wątpliwości budzi przepis mówiący, że od wyników kontroli przeprowadzonej przez KAS będzie się można odwołać do… KAS.

Z drugiej strony, w działaniach rządu zauważalna jest lekka tendencja do zwiększania zakresu swobody prowadzenia działalności gospodarczej. Zgodnie z ogłoszoną przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego tzw. Konstytucją dla biznesu państwo ma skończyć z represyjnymi praktykami wobec uczciwych przedsiębiorców. Zapowiedziano też powrót do zasady „co nie jest zabronione, jest dozwolone” oraz przyjęcie reguł „domniemanej uczciwości” i „przyjaznej interpretacji przepisów”.

Posunięcia rządu w zakresie kontroli prowadzonej działalności gospodarczej mają na celu przede wszystkim skuteczną walkę z nieuczciwymi przedsiębiorcami (m.in. ograniczenie wyłudzeń VAT) i – w konsekwencji – zwiększenie wpływów budżetowych. Ma się do tego przyczynić ograniczenie czasu trwania kontroli oraz jej kosztów. „Konstytucja dla biznesu” ma stanowić, w zamyśle rządu, nowe otwarcie w relacjach „państwo-przedsiębiorca”. Jednak obawy o to, że częstsze kontrole dotkną także uczciwych podatników, wydają się być uzasadnione.

Model władzy, ustrój, relacje z UE

Aparat państwa – coraz więcej urzędników

Jak wynika z danych GUS, w latach 2005-2007 (okres rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR) liczba urzędników wzrosła – z 556,5 tys. do 580 tysięcy.

Przed wyborami parlamentarnymi PiS deklarowało ograniczenie biurokracji i zmniejszenie liczby urzędników zatrudnionych w administracji publicznej. Tymczasem w 2016 roku wyniosła ona blisko 650 tysięcy – to ponad 5 tysięcy więcej niż rok wcześniej.

Liczba urzędników zatrudnionych w administracji publicznej w latach 2004-2016
Liczba urzędników zatrudnionych w administracji publicznej w latach 2004-2016 (na czerwono zaznaczono lata rządów PiS). Źródło: opracowanie własne na podstawie danych GUS.

Chęci ograniczenia rozmiarów aparatu państwa nie widać także w samym rządzie – w połowie ubiegłego roku liczba ministrów i wiceministrów wynosiła 118 (biorąc pod uwagę ministrów bez teki oraz sekretarzy i podsekretarzy stanu). Pod tym względem polski rząd ustępował w Europie jedynie Węgrom (165) i Wielkiej Brytanii (129).

Zatrudnienia dodatkowych urzędników wymagała chociażby skuteczna obsługa beneficjentów programu „Rodzina 500 plus”. W jego kosztach uwzględniono obciążenia wynikające z zatrudnienia 7 tysięcy nowych pracowników administracji.

Rekordowa produkcja prawa

Jak wynika z badań przeprowadzonych przez firmę Grant Thornton, pierwszy pełny rok rządów Prawa i Sprawiedliwości był rekordowy pod względem produkcji prawa w Polsce. Łącznie uchwalono prawie 32 tysiące stron maszynopisu nowych aktów prawnych, takich jak rozporządzenia czy ustawy.

Stanowi to wzrost o 7,5% w stosunku do roku 2015. Autorzy badania wyliczyli, że gdyby każdy obywatel chciał być na bieżąco ze zmianami w prawie, musiałby poświęcić na czytanie aktów prawnych 4 godziny i 17 minut dziennie (biorąc pod uwagę wyłącznie dni robocze).

Silna władza wykonawcza

W 2010 roku powstał projekt konstytucji autorstwa PiS-u. Postulaty w niej zawarte nie miały rzecz jasna najmniejszych szans na realizację w ówczesnych warunkach politycznych (zresztą dziś koalicja rządząca także nie dysponuje w parlamencie większością pozwalającą na zmianę konstytucji), ale stanowią one cenne źródło informacji dotyczących wizji „państwa według PiS-u”.

W projekcie postulowano zwiększenie kompetencji prezydenta. Miałby on zyskać prawo do skrócenia kadencji parlamentu (bez konkretnego powodu), odmówić powołania premiera bądź ministra (art. 122), a także wnioskować o odwołanie sędziego (którzy dziś mają gwarancję „nieusuwalności”). Na wzór amerykański prezydent miałby co najmniej raz w roku wygłaszać przed parlamentem orędzie o stanie państwa. PiS proponował także zmniejszenie liczby posłów (z 460 do 360) i senatorów (ze 100 do 50).

Projekt konstytucji został ze strony internetowej ugrupowania usunięty, a o realizacji powyższych postulatów nie ma dziś mowy. Jednak od czasu do czasu partia daje do zrozumienia, że w jej wizji idealnego państwa jest miejsce na zwiększenie zakresu kompetencji władzy wykonawczej. W połowie ubiegłego roku Jarosław Kaczyński zdradził:

W tym momencie system kanclerski byłby dla Polski dobry, bo jest poddany większej kontroli. (…) Wydaje mi się, że trzeba iść w stronę systemu kanclerskiego.

Niezależnie od tego, czy większa władza miałaby być skupiona w rękach prezydenta czy premiera (ewentualnie kanclerza), perspektywa rządów jednego, „głównego rozgrywającego” zdaje się być dla polityków PiS-u kusząca.

Ingerencja w władzę sądowniczą?

W działaniach obecnego rządu i posłów PIS-u wielu obserwatorów dostrzega dążenie do osłabienia pozycji bądź upolitycznienia władzy sądowniczej. Takim opiniom sprzyja m.in. chaos związany z Trybunałem Konstytucyjnym, połączenie funkcji szefa resortu sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego oraz planowane zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa.

Podobne propozycje prowokują także reakcje zagranicznych mediów. Na pytanie dziennikarza niemieckiej stacji Deutsche Welle „Czy jest coś ważniejszego od prawa?” wicepremier Mateusz Morawiecki odpowiedział twierdząco, co spotkało się z ostrą krytyką wielu komentatorów. Miało to świadczyć o lekceważącym stosunku rządu PiS-u do prawa. Morawiecki tłumaczył potem, że krytykuje on jedynie „prawniczy pozytywizm”, rozumiany jako bezrefleksyjne egzekwowanie przepisów, a ważniejsza od prawa jest sprawiedliwość.

[…] każdy powinien być sprawiedliwie osądzony bez względu na jego majątek czy pozycję społeczną – tego wymaga równość wobec prawa, której nasz rząd nigdy nie kwestionował, a wręcz odwrotnie – jej pełne urzeczywistnienie jest dla nas priorytetem

– dodał.

Wicepremier nie wszystkich jednak przekonał. Opozycja nieustannie krytykuje posunięcia rządu, twierdząc, że stanowią one zamach na niezależność sądów. PiS odpowiada, że zwalcza jedynie patologie w środowisku sędziów (z których duża część, jak podkreśla, miała związki z komunistycznym systemem).

Tak czy owak: faktem jest, że rządy PiS-u (niezależnie od rzeczywistych intencji) przyniosły ingerencję władzy wykonawczej w sądowniczą na niespotykaną jak dotąd w III RP skalę.

Oddać głos społeczeństwu

Politycy PiS-u podkreślają istotną rolę samych obywateli w procesie tworzenia prawa w Polsce. Partia wielokrotnie krytykowała koalicję PO-PSL za odrzucanie obywatelskich projektów ustaw już na etapie „pierwszego czytania”.

Prawo i Sprawiedliwość postuluje przeprowadzenie reformy debaty publicznej obejmującej […] zmianę charakteru systemu komunikacji społecznej rządu ze społeczeństwem – z propagandowego na partnerski, […] wreszcie rozwój instytucji demokracji bezpośredniej […] takich jak wysłuchanie publiczne, referenda merytoryczne i personalne (odwoławcze) czy obowiązek pierwszego czytania oraz debaty nad obywatelskimi projektami ustaw

– czytamy w programie.

Za przykład realizacji postulatu dotyczącego udziału społeczeństwa w procedurze legislacyjnej może posłużyć powołanie przez prezydenta Andrzeja Dudę Rady Dialogu Społecznego, którego jednym z deklarowanych celów było „wspieranie prowadzenia dialogu społecznego na wszystkich szczeblach jednostek samorządu terytorialnego”. W jej skład weszli, oprócz przedstawicieli Rady Ministrów, prezydenta, NBP i GUS-u, także reprezentacje pracowników i pracodawców.

Z drugiej strony, PiS bywa oskarżany o „pójście na skróty” przy okazji uchwalania własnych projektów ustaw. Ugrupowanie zgłasza rzekomo poselskie projekty, choć w rzeczywistości wiele z nich powstało z inicjatywy rządu. Powód? Procedura uchwalania poselskiego projektu ustawy nie wymaga przebrnięcia przez etap „konsultacji społecznych” – w przeciwieństwie do projektów rządowych.

Powszechny dostęp do opieki zdrowotnej

W swoim programie PiS deklaruje chęć zagwarantowania Polakom dostępu do usług medycznych wysokiej jakości. Wśród postulatów wymieniono m.in. skrócenie kolejek do lekarzy oraz obniżenie cen leków refundowanych. Zapowiedziano też likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia i jednoczesne przerzucenie odpowiedzialności za finansowanie systemu służby zdrowia na budżet państwa.

Jak to wygląda w praktyce? W 2018 roku ma nastąpić likwidacja NFZ. Od stycznia natomiast obowiązują nowe przepisy dotyczące dostępności do świadczeń w ramach Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Od zeszłego roku funkcjonuje także lista leków bezpłatnych dla osób powyżej 75. roku życia. Rząd przyjął też projekt ustawy zakładający utworzenie tzw. sieci szpitali, co – jak argumentuje resort zdrowia – ma usprawnić proces udzielania świadczeń. Jak widać, wiele zmian w służbie zdrowia dopiero wejdzie w życie, co uniemożliwia pełną ocenę rządowych propozycji.

Państwowa edukacja

PiS nie unika także reform w dziedzinie oświaty. W programie wyrażono przekonanie o ważnej roli państwa w nauczaniu i wychowywaniu młodego pokolenia:

Edukacja jest sprawą o znaczeniu podstawowym dla nas wszystkich […]. Państwo w sposób oczywisty musi więc być tym podmiotem, który za jakość i kształt edukacji ponosi szczególna odpowiedzialność.

Zapowiadana w programie partii likwidacja gimnazjów jest już praktycznie przesądzona (pomimo głośnego sprzeciwu społecznego, przede wszystkim nauczycieli). Priorytety w kwestii nauczania doskonale obrazuje przyjęta podstawa programowa. Minister Anna Zalewska mówiła o niej:

Podstawy programowe […] są nowoczesne, choć szanujące przeszłość i historię. […] Oprócz wiedzy młody człowiek powinien współpracować, powinien odpowiadać nie tylko za siebie, ale też za koleżankę, za kolegę, za wspólnotę, za grupę. […] Będziemy uczyć przedmiotowo, wzmacniając wiedzę, powtarzając wiedzę, dając czas na rozwój młodemu człowiekowi. […] Jednocześnie mówimy o tym, że podkreślamy rolę wychowawczą w szkole. W preambule, która mówi o wszystkich podstawach programowych, wskazujemy na wychowanie, na tolerancję, na szacunek i na godność człowieka.

Polityka zagraniczna i obronność

Polityka zagraniczna rządu charakteryzuje się dążeniem do ścisłej współpracy państw Grupy Wyszehradzkiej oraz budowania mocnej pozycji w UE. Polska dyplomacja bywa krytykowana za niektóre posunięcia lub wypowiedzi kierowane pod adresem partnerów z Zachodu – chociażby tej o Francuzach wygłoszonej przez wiceministra Kownackiego:

To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu.

W PiS-ie obserwujemy też silną nieufność wobec poczynań Rosji na arenie międzynarodowej. Antyrosyjska retoryka PiS-u nasiliła się po katastrofie smoleńskiej (negowanie ustaleń rosyjskiego śledztwa, spór o zwrot wraku rządowego Tupolewa).

W kontekście niespokojnej sytuacji geopolitycznej istotnym aspektem polityki rządu jest obronność. PiS już w swoim programie postulowało wzmocnienie armii oraz oparcie polskiego bezpieczeństwa na pogłębionej współpracy z NATO:

Zdolność do obrony terytorialnej musi zostać powiązana z silnymi gwarancjami sojuszniczymi w ramach Paktu […]. Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości będzie zabiegała o zachowanie przez Sojusz Północnoatlantycki charakteru organizacji, której podstawową funkcją jest obrona.

W ubiegłym roku w Warszawie odbył się szczyt państw członkowskich Sojuszu, na którym strona polska otrzymała gwarancję stałej obecności wojsk amerykańskich na terenie naszego kraju.

Prezes Kaczyński zasugerował niedawno zwiększenie wydatków na obronność do poziomu 3% PKB (obecnie, co do zasady, powinno się przeznaczać na ten cel nie mniej niż 2%). Opowiedział się także za podjęciem działań na rzecz „włączenia Polski w amerykański system obrony atomowej” – choć zastrzegł, że wypowiada się w imieniu swoim, a nie rządu.

Pod koniec ubiegłego roku MON ogłosił, że na zbrojenia w 2016 roku przeznaczono 7 miliardów złotych. Deklarowanym priorytetem rządu w kwestii obronności jest sukcesywne unowocześnianie armii. W tym roku wojska specjalne ma wreszcie zasilić 16 nowych śmigłowców. Na zakup nowego sprzętu i modernizację rząd ma zamiar przeznaczyć w 2017 roku 10 miliardów złotych.

Istotnym posunięciem MON-u było utworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej. W jej ramach ochotnicy przechodzą szkolenia, po odbyciu których mają zyskać pełną zdolność do działania w przypadku konfliktu militarnego.

MON we współpracy z prezydentem dokonuje także roszad na szczytach wojskowych struktur. Mają one charakter systemowy – PiS chce zmian nie tylko personalnych, ale także strukturalnych. Planuje m.in. podniesienie rangi szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego (którym do niedawna był gen. Mieczysław Gocuł), który ma być naczelnym dowódcą („pierwszym żołnierzem”) w czasie wojny.

Choć w kwestii polityki obronnej rząd zrobił już dość dużo, to trudno mówić o jednej, spójnej strategii. Dotychczas podjęte działania nie odpowiadają na pytanie, którą z dziedzin obronności PiS uznaje za priorytetową (czy są nią wojska lądowe, siły powietrzne czy inne).

Silna Polska, ale w ramach UE

PiS uznaje konieczność uczestnictwa Polski w strukturach unijnych. Deklaruje przy tym chęć zachowania jak największej autonomii i postuluje model „Europy narodów”, sprzeciwiając się przejawom unifikacji i zwiększania kompetencji władzy w Brukseli kosztem suwerennych państw członkowskich.

Własne suwerenne państwo narodowe jest dla nas wartością kluczową, gdyż bez niego nie mogą być realizowane inne wartości, które uznajemy za podstawowe. […] Jedyną drogą, która może zapewnić siłę i rozwój Europie jest podtrzymywanie […] różnorodności jako trwałej cechy przestrzeni kulturowej. Unifikacja, czy radykalne zubożenie tej różnorodności […] oznacza osłabienie naszego kontynentu.

W ubiegłym roku partia wyemitowała spot, w którym sam prezes Kaczyński przekonuje o euroentuzjazmie PiS-u. Film zatytułowano „Silna Polska w Europie”. Słowa prezesa partii najlepiej oddają stosunek ugrupowania do integracji europejskiej:

Dzisiaj być w Europie to być w Unii Europejskiej. To element naszego bezpieczeństwa. Chcemy być członkiem Unii, bo chcemy mieć wpływ na los Europy. Jednak nasza pozycja zależy przede wszystkim od naszej siły. Musimy zdobyć mocną pozycję, stać się silnym, europejskim narodem.

Partia nie neguje znaczenia wspólnego rynku europejskiego ani europejskiego rynku pracy, choć deklaruje dążenie do zapewnienia w Polsce takich warunków życia, które ograniczą skalę emigracji zarobkowej.

Krytyka UE

Z drugiej strony, PiS sprzeciwia się wielu aspektom prowadzonej przez władze UE polityki. Partia krytykuje nadmierną ingerencję Brukseli w prawodawstwo i gospodarkę krajów członkowskich.

Pierwszym z brzegu przykładem jest brak zgody na unijne limity emisji dwutlenku węgla:

Dekarbonizacja nie powinna w tak silny sposób dotyczyć Polski. […] To (…) być albo nie być dla naszego kraju. I to nie są jakieś górnolotne moje wypowiedzi. To po prostu jest sprawa bytu. To jest autentycznie sprawa bytu narodowego, bezpieczeństwa energetycznego, bytu normalnego funkcjonowania gospodarki itd.

– mówił niedawno wiceminister środowiska Paweł Sałek.

PiS stanowczo odrzuca koncepcję, by Polska zgodziła się na przyjęcie uchodźców w imię solidarności z innymi krajami Europy.

Mamy prawo sami decydować o tym, co jest dla nas dobre, a co jest dla nas złe. Kto jest dla nas gościem, a kto jest dla nas wrogiem. I mamy prawo także do tego, aby głośno o tym mówić – nie kierując się pseudoeuropejską poprawnością polityczną, która tak naprawdę wiedzie na manowce i wiedze do staczania się cywilizacyjnego, a nie do rozwoju

– powiedział prezydent Andrzej Duda.

W kwestii relacji z UE wśród członków PiS-u nie brakuje także opinii skrajnych. Oto fragmenty wywiadu-rzeki z posłanką Krystyną Pawłowicz, wydanego w formie książki „Bez cenzury. O prawie i Unii europejskiej”:

[…] unijne para-państwo walczy zaciekle i z reguły bezprawnie z naszą narodową tożsamością. […] Jedyną właściwie drogą pozwalającą Polsce ocalić resztki niezależności od innych państw jest czekanie, aż Unia Europejska rozpadnie się sama.

Krystyna Pawłowicz weszła zresztą w skład Parlamentarnego Zespołu Eurorealistycznego, powołanego z inicjatywy posłów PiS-u i klubu Kukiz’15.

Jest zasada wzajemności, jeśli ktoś przygląda się nam, my z wzajemnością przyglądamy się instytucjom, do których Polska należy. Warto zrobić bilans wszystkich korzyści i strat związanych z integracją gospodarczą

– mówił poseł Artur Soboń (PiS), członek zespołu.

Większą powściągliwość od posłanki PiS zachowuje szef MSZ Witold Waszczykowski, który podczas tzw. małego expose zadeklarował:

Priorytetem działań tego rządu jest naprawa Unii Europejskiej, a nie jej demontaż. Powrót do Europy egoizmów narodowych byłby równie szkodliwy jak utopie integracyjne, niemające zakorzenienia w realiach społecznych i politycznych naszego kontynentu.

Stosunek ugrupowania do UE jest dosyć niejednoznaczny. PiS-u nie możemy sklasyfikować ani jako partię „prounijną”, ani całkowicie „eurosceptyczną” (na wzór francuskiego Frontu Narodowego czy brytyjskiego UKIP-u). PiS zdaje się być pogodzone z faktem, że uczestnictwo w strukturach unijnych jest z punktu widzenia Polski istotne; podobnie jak walka o to, by w ich ramach Polska zyskała jak najmocniejszą pozycję. Kwestią dyskusyjną dla PiS-u nie jest sama obecność w UE, ale sposób jej funkcjonowania.

Wnioski

Postulaty zawarte w programie Prawa i Sprawiedliwości zasadniczo znajdują potwierdzenie w konkretnych poczynaniach na scenie politycznej. Należy pamiętać, że praktyka sprawowania władzy nie zawsze pozwala na błyskawiczne i bezkompromisowe wprowadzanie proponowanych reform.

Niezależnie od naszego stosunku do wartości wyznawanych przez członków ugrupowania trudno odmówić im konsekwencji.

Pora na skrótowe przedstawienie postulatów Prawa i Sprawiedliwości.

Po co płacimy podatki?

Podobno dwie rzeczy są pewne – śmierć i podatki. Zdecydowanie większe kontrowersje wywołuje ta druga, zwłaszcza jeśli zestawić ją z nieefektywnym – zdaniem wielu – sektorem państwowym: kolejkami u lekarza, niskimi zasiłkami i niezadowalającym poziomem edukacji. Po co jednak tak naprawdę płacimy podatki? Czy moglibyśmy bez nich żyć?

Krótka historia podatków

Okazuje się, że podatki towarzyszyły człowiekowi od początków istnienia. Już przy budowie biblijnej arki Noego pobierano podatek pogłówny od mężczyzn powyżej dwudziestego roku życia, którego „bogaty powinien dać nie mniej, biedny nie więcej niż pół szekla”. Rozbudowany system podatkowy, jak notuje B. Brzeziński, funkcjonował w kulturach starożytnych: egipskiej, rzymskiej czy greckiej. Ateńczycy pobierali m.in. ejsforę – okazjonalny, jednorazowy, powszechny podatek progresywny od majątku. W Rzymie funkcjonował z kolei podatek spadkowy i gruntowy – tributum soli – a także podatki obrotowe.

W wielu przypadkach obowiązek podatkowy zależał od prowadzenia wojen. Wspomniany Rzym podwoił tributum w 215 r. p.n.e., ponieważ potrzebował funduszy na drugą wojnę punicką. Pół wieku później, gdy skarbiec został zasilony pokaźną kwotą po podbiciu Macedonii (szacuje się, że w dzisiejszych cenach byłoby to ok. 180 mln dolarów), całkowicie zrezygnowano z pobierania podatku aż do 43 r. p.n.e.

Rzymskie tributum miało jeszcze jedną istotną cechę: w zależności od wyniku starcia mogło przyjmować formę klasycznego podatku lub obowiązkowej pożyczki. Po wygranych wojnach było bowiem zwracane z daniny nałożonej na pokonaną stronę.

Czym jest podatek?

Czym jednak jest sam podatek? Doktrynalnie definiuje się go jako świadczenie pieniężne na rzecz podmiotu prawa publicznego, czyli państwa lub samorządu, jednostronnie przez ten podmiot ustalonego, o charakterze ogólnym, zasadniczym, bezzwrotnym, nieodpłatnym i przymusowym. Co oznaczają te cechy?

  • jednostronność – podatek nakładany i pobierany jest na podstawie władczej decyzji podmiotu stanowiącego, a nie na podstawie dobrowolnej umowy między podatnikiem i podatkobiorcą;
  • ogólność – zasady ustalania i poboru podatku odnoszą się do każdego podmiotu spełniającego określone warunki (brak indywidualnych warunków dla poszczególnych, imiennie wskazanych podmiotów);
  • zasadniczość – oznacza, że podstawowym celem podatku jest cel fiskalny (podatek jest tzw. publicznym dochodem zasadniczym);
  • bezzwrotność – podatek pobrany zgodnie z prawem nie podlega zwrotowi;
  • nieodpłatność – podatnik nie otrzymuje w zamian żadnego wzajemnego świadczenia: towaru, usługi czy czynności urzędowej; nie wyklucza to jednak tzw. ogólnej odpłatności, czyli świadczenia na rzecz całego społeczeństwa (np. bezpłatnej służby zdrowia);
  • przymusowość – jeżeli podatnik nie uiszcza podatku dobrowolnie, świadczenie to można wyegzekwować na drodze administracyjnej.

Niespełnienie którejś z powyższych cech sprawia, że mamy do czynienia z innym dochodem publicznym (np. opłatą, jeśli świadczenie będzie odpłatne).

Liberalna i socjalistyczna koncepcja podatkowa

Pierwsze istotne koncepcje podatkowe powstały dopiero za sprawą myślicieli liberalnych (na przełomie XVIII i XIX w.): A. Smitha, D. Ricardo czy J. Saya. Najprościej rzecz ujmując, sprowadzały się one do ochrony podatników przed działaniem władzy naruszającej „naturalny porządek rzeczy w gospodarce”. Koncepcja liberalna formułowała też pierwsze kluczowe zasady opodatkowania: jego sprawiedliwość, ale też pewność, dogodność i taniość.

Zupełnie inaczej podeszli do tematu podatków socjaliści – L. von Stein i A. Wagner. Ich zdaniem rolą państwa była sprawiedliwa korekta dochodu narodowego, a więc prowadzenie polityki społecznej. Podatki miały pełnić funkcję nie tylko fiskalną, ale również pozafiskalną: społeczną i polityczną. Przejmowanie dochodów w formie podatku miało bowiem umożliwiać funkcjonowanie państwa dobrobytu.

Te dwie koncepcje obecne są w teoriach gospodarczych po dzień dzisiejszy. Z jednej strony mamy do czynienia z przykładem krajów skandynawskich, gdzie stawki podatkowe są jednymi z najwyższych na świecie, a w zamian za wysokie daniny obywatele korzystają z dobrodziejstw państwa opiekuńczego. Z drugiej – postuluje się rozwiązania „państwa minimum”, w którym obciążenia podatkowe mają być możliwie najmniejsze, jednak los obywateli zależy niemal w całości od nich samych.

Jedno nie ulega zmianie – nikt nie lubi płacić podatków, niezależnie jak niskie by nie były.

Dobra prywatne, publiczne i społeczne

Jednym z podstawowych argumentów za koniecznością istnienia podatków jest niejednorodność dóbr. Wiele z nich ma charakter prywatny – możemy np. kupić (lub wyprodukować) jedzenie na własne potrzeby w dowolnej ilości.

Niektórych dóbr nie da się jednak podzielić: powietrze nad miastem czy obronność państwa „należy” do wszystkich mieszkańców. Nazywamy je dobrami publicznymi. Nie istnieje możliwość wyłączenia (ani dobrowolnego, ani przymusowego) z partycypacji w tych dobrach, a dodatkowo dobra te nie są konkurencyjne w konsumpcji, tzn. korzystanie z nich nie odbiera tej możliwości innym. Jeżeli np. przy ulicy stoi włączona lampa, to nie możemy zakazać danemu przechodniowi korzystania z emitowanego przez nią światła. Jednocześnie nie sprawi to, że lampa będzie świeciła tym słabiej, im więcej osób się pod nią zgromadzi.

Jednakowo trzeba pamiętać, że dobra publiczne również generują koszty. Zgodnie z koncepcją homo oeconomicus (a także ze zdroworozsądkowym myśleniem) obywatele ich nie pokryją – skoro bowiem będziemy oddychać czystym powietrzem niezależnie od tego, czy zapłacimy za ochronę środowiska, czy nie, to nikt rozsądny takiej opłaty sam z siebie nie wniesie. Jeżeli zgodzimy się, że – przynajmniej niektóre – dobra publiczne są niezbędne do funkcjonowania państwa, musimy też przyjąć, że jedynym skutecznym sposobem ich finansowania jest nałożenie przymusowych płatności na obywateli. Czasem przyjmują one formę opłaty, znacznie częściej jednak – właśnie podatku.

Istnieje też trzecia kategoria dóbr: dobra społeczne. To takie dobra, które w teorii mogłyby być dobrami prywatnymi (można je „podzielić” i wyłączyć z ich użytkowania pojedynczą osobę), ale w ramach obowiązującej doktryny uznano, że powinny być one dostępne na zasadach zbliżonych do dóbr publicznych. Przykładami dóbr społecznych mogą być: podstawowa ochrona zdrowia, edukacja, kwota podstawowa wody, żywności, elektryczności. Przynależność do dóbr społecznych zależy więc od decyzji politycznych, a nie od samej formy danego dobra. Z tego względu czasem wyróżnia się je jako oddzielną kategorię, a czasem określa mianem dóbr publicznych sensu largo (w odróżnieniu od „klasycznych” dóbr publicznych sensu stricto).

Podział dóbr można więc przedstawić w następujący sposób:

Dobra publiczne i dobra społeczne a źródła finansowania.
Dobra publiczne i dobra społeczne a źródła finansowania. Źródło: Budżet i polityka podatkowa. Wybrane zagadnienia, Jerzy Żyżyński, PWN, Warszawa, 2009

O ile z dóbr społecznych można zrezygnować (całkowita prywatyzacja edukacji czy systemu ochrony zdrowia jest możliwa do realizacji, przynajmniej w teorii), o tyle trudno wyobrazić sobie twór (nawet niekoniecznie państwo) całkowicie pozbawiony dóbr publicznych: bez jednostek obrony terytorialnej, bez ochrony środowiska, bez oświetlenia ulicznego. Nawet w małych społecznościach pierwotnych wojownicy otrzymywali wyżywienie od reszty plemienia, co też było formą podatku, chociaż płaconego w naturze.

Funkcje podatków

W miarę jak ewoluuje gospodarka, okazuje się, że podatek może pełnić dodatkowe role. Obecnie w zasadzie nie funkcjonują już podatki wojenne. Pojawiły się za to nowe obszary, na które można wpływać za pomocą tych świadczeń: sektor socjalny czy promowanie zachowań konsumenckich.

W literaturze wyróżnia się cztery główne funkcje podatków:

  • fiskalną,
  • redystrybucyjną,
  • stymulacyjną,
  • informacyjną.

Funkcja fiskalna

To najstarsza i najważniejsza funkcja podatków – oznacza wydajne generowanie dochodów do budżetu (od łacińskiego fiscalis – dotyczący skarbu państwa). Uważa się wręcz, że jeżeli podatek nie spełnia funkcji fiskalnej, należy rozważyć usunięcie go z systemu.

Naturalnie nie wszystkie podatki są równie wydajne, a więc nie realizują funkcji fiskalnej w takim samym stopniu. Zdaniem R. Wolańskiego w Polsce funkcję fiskalną spełniają przede wszystkim cztery podatki:

  • od towarów i usług (VAT),
  • akcyzowy,
  • dochodowy od osób fizycznych (PIT),
  • dochodowy od osób prawnych (CIT).

Ich udział w budżecie państwa na przestrzeni ostatnich 10 lat prezentuje poniższy wykres:

Udział poszczególnych rodzajów podatków w budżecie w latach 2005-2015.
Udział poszczególnych rodzajów podatków w budżecie w latach 2005-2015. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Ministerstwa Finansów.

W tym miejscu warto też wspomnieć, na co następnie wydatkowane są te środki. Wykres przedstawia procentowy udział wydatków budżetowych Polski w 2014 r. w relacji do PKB.

Wydatki budżetu państwa w 2014 r.
Wydatki budżetu państwa w 2014 r. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych OECD.

Znaczenie funkcji fiskalnej rośnie wraz z rozwojem gospodarczym państwa. W krajach rozwiniętych większość osób uzyskuje dochody z pracy lub z własności, w związku z czym podatki mogą zauważalnie zasilać budżet:

  • podatki dochodowe, pobierane od wysokich i stabilnych dochodów, stanowią solidne źródło wpływów fiskalnych;
  • podatek VAT osiąga znaczące wartości, ponieważ wysoki stopień rozwoju przekłada się na poziom dochodów, a w dalszej kolejności na wolumen dokonywanych transakcji na rynku.

Skutki zbyt wysokiego opodatkowania

Przy omawianiu funkcji fiskalnej podatku należy pamiętać, że nie powinien on cechować się nadmiernym fiskalizmem. Oznacza to sytuację, w której zbyt wysoka wartość obciążeń podatkowych powoduje zanik źródła podatku. Przykładami takich zachowań mogą być:

  • ucieczka w szarą strefę: oferowanie na skutek nadmiernych obciążeń tzw. umów śmieciowych zamiast należnej umowy o pracę, by obniżyć koszty prowadzenia działalności;
  • zahamowanie przedsiębiorczości: zbyt wysokie podatki mogą zniechęcać do zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej;
  • działalność czarnorynkowa: często dotyczy używek; wysokie stawki akcyzy przyczyniają się do rozwoju m.in. bimbrownictwa i przemytu papierosów.

Krzywa Laffera

Jedną z najbardziej rozpoznawalnych koncepcji, jakie można odnieść do zjawiska nadmiernego fiskalizmu, jest krzywa Laffera. Sugeruje ona, że podnoszenie wysokości podatku (głównie dochodowego, choć można znaleźć przykłady również innych podatków) przekłada się na zwiększone dochody budżetowe tylko do pewnego momentu; po jego przekroczeniu dochody zaczynają spadać, ponieważ z jednej strony coraz więcej podmiotów zamyka lub zawiesza działalność, a z drugiej – upowszechnia się nielegalne uchylanie się od podatków.

Krzywa Laffera w ujęciu teoretycznym.
Krzywa Laffera w ujęciu teoretycznym. Źródło: Prawne aspekty polityki podatkowej, K. Nizioł, Difin, Warszawa, 2007 r.

O tym, że funkcja fiskalna jest podstawową funkcją podatków, może też świadczyć poniższy wykres. Prezentuje on, w jakim stopniu budżet państwa finansowany jest z dochodów podatkowych i niepodatkowych (zgodnie z ustawą z dn. 27 sierpnia 2009 r. o finansach publicznych są to m.in. opłaty, cła i wpłaty z zysku przedsiębiorstw państwowych).

Wykonanie budżetu.
Wykonanie budżetu. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Ministerstwa Finansów.

Funkcja redystrybucyjna

W zasadzie w każdym kraju świata podatki pełnią też funkcję redystrybucyjną (zwaną czasem regulacyjną) – to znaczy powodują przesunięcie części dochodu narodowego. Często, zwłaszcza w okresie, gdy dużą rolę przywiązuje się do polityki socjalnej państwa, redystrybucja polega na „zabieraniu bogatym” i „dawaniu biednym”.

Dochody przesuwane od ludności i przedsiębiorstw do budżetu państwa mogą następnie służyć do realizacji funkcji państwa, w tym do finansowania wspomnianych wcześniej dóbr publicznych i społecznych.

Jednym z najczęściej przytaczanych celów funkcji redystrybucyjnej podatku jest przeciwdziałanie nadmiernemu rozwarstwieniu społecznemu. Nie chodzi jednak o to, by wszyscy mieli równy status, ale przede wszystkim by biedni obywatele nie stawali się z czasem coraz biedniejsi.

Funkcja redystrybucyjna dotyka jednak nie tylko samych obywateli. Kilka lat temu w Polsce głośno było o tzw. podatku janosikowym – wpłacie do budżetu od najbogatszych jednostek samorządu terytorialnego, przekazywanej następnie biedniejszym samorządom. W Niemczech obowiązuje z kolei podatek solidarnościowy (Solidaritätszuschlag) pobierany od zachodnich landów (dawna RFN) i mający na celu pobudzenie gospodarcze na terenach dawnej NRD.

Sprawiedliwość społeczna i efektywność gospodarcza

Z redystrybucją dochodów wiążą się zasady sprawiedliwości społecznej i efektywności gospodarczej. Ta pierwsza rozumiana jest jako w miarę równa szansa na uzyskanie takiego dostępu do dóbr podstawowych, który umożliwia godne życie. Nie da się jednak prowadzić polityki społecznej, która będzie jednocześnie maksymalizować efektywność gospodarczą wydatków budżetowych i zapewniać wszystkim obywatelom możliwość godziwego życia. Propozycją rozwiązania tego konfliktu może być optimum Pareto. Oznacza ono sytuację, w której niemożliwa będzie poprawa położenia jednego konsumenta (osoby fizycznej, przedsiębiorcy) bez jednoczesnego pogorszenia sytuacji innych podmiotów – a więc kiedy system podatkowy jest tak efektywny, jak to tylko możliwe, ale jednocześnie akceptowalny przez każdego z podatników jako „sprawiedliwy”.

Podatki mogą też pośrednio wpływać na wyrównywanie szans (co można powiązać z zasadą sprawiedliwości społecznej). Na przykład publiczny system oświaty – traktowanej jako dobro podstawowe – ułatwia zdobycie przynajmniej elementarnego wykształcenia nawet w mniej zamożnych rodzinach.

Nie da się ukryć, że redystrybucja dochodu najmocniej odbija się w sferze wydatków socjalnych. Poniższy wykres pokazuje, jak zmieniały się wartości tych wydatków w Polsce w latach 1995-2014. Widać na nim, że państwo utrzymuje w miarę stały odsetek wydatków rządowych na cele polityki społecznej. Jedyny istotny spadek nastąpił na przełomie 2000 i 2001 r.

Odsetek wydatków na cele społeczne w latach 1995-2014.
Odsetek wydatków na cele społeczne w latach 1995-2014. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych OECD i Prawne aspekty polityki podatkowej, K. Nizioł, Difin, Warszawa, 2007 r.

Funkcja stymulacyjna

Podatki mogą również pełnić funkcję stymulacyjną. Chodzi tu o pobudzanie podatników do osiągania odpowiednich wyników ekonomicznych i do podejmowania określonych działań. Funkcja ta działa automatycznie, ponieważ realizuje się niezależnie od woli państwa, ale istotne jest, by wykorzystywać ją celowo do promowania konkretnych postaw.

Klasycznym przykładem funkcji stymulacyjnej są ulgi i zwolnienia podatkowe. Państwo może zachęcać podatnika np. do wymiany pieca na mniej szkodliwy dla środowiska, dając mu możliwość odliczenia kosztu inwestycji od należnego podatku.

Z drugiej strony, uważa się, że negatywną rolę stymulacyjną (a więc de facto hamującą) pełni progresywny system podatkowy. Jeżeli kolejne progi obłożone są zbyt wysokimi stawkami, może to zniechęcać podmioty do ciągłego generowania zysków. W pewnym momencie bowiem włożony wysiłek okazuje się niewspółmierny do efektów. Szczególnie dobrze widać to w sektorze przedsiębiorstw. Podatek progresywny może sprawić, że przedsiębiorca ograniczy się np. wyłącznie do działalności lokalnej (ponieważ wejście na nowe rynki spowoduje wpadnięcie w wyższy próg podatkowy i oddanie większości potencjalnej nadwyżki fiskusowi), podczas gdy przy podatku liniowym swobodnie mógłby rozwijać firmę.

Funkcja informacyjna

Ostatnią funkcją podatku jest dostarczanie informacji o przebiegu procesów rynkowych. Państwo poprzez analizę wpływów podatkowych do budżetu może wychwycić potencjalne nieprawidłowości na rynku. Gwałtowny spadek wpływów budżetowych z danego podatku – zwłaszcza po zmianach warunków jego pobierania – może świadczyć np. o ucieczce podmiotów-płatników do szarej strefy.

Istotne jest, aby tego typu informacje umiejętnie odbierać i odczytywać. Najczęściej nie dostajemy bowiem jasnej odpowiedzi, co konkretnie zawiodło (i czy w ogóle – przyczyny niższych wpływów budżetowych niż planowane mogą bowiem być różnorakie), a zaledwie sygnał do wielopłaszczyznowej interpretacji. Z tego względu często zdarza się, że funkcja informacyjna nie przekłada się na poprawę działania systemu podatkowego w danych warunkach, ponieważ brak jest ludzi, którzy będą w stanie wyciągać odpowiednie wnioski z analizy danych.

Podsumowanie

Możemy się zgodzić, że podatki stanowią istotne obciążenie dla naszego dochodu. Trzeba jednak pamiętać, że pełnią one bardzo ważną funkcję: pozwalają na korzystanie z wielu dóbr i usług, które trudno byłoby zapewnić w inny sposób. Państwo przejmuje więc obsługę dóbr publicznych, obciążając nas w zamian obowiązkowym świadczeniem.

Rozwój gospodarczy i tendencje prosocjalne w polityce społecznej sprawiają, że zakres wydatków budżetowych stale rośnie. Z tego względu trudno jest liczyć na znaczące obniżenie obciążeń podatkowych czy wręcz likwidację najbardziej uciążliwych podatków.

Można nie zgadzać się co do rozmiaru podatków czy obszarów ich wydatkowania, jednak z całą pewnością należy stwierdzić, że państwo pozbawione jakichkolwiek podatków (a w efekcie wręcz jakichkolwiek wpływów budżetowych) nie ma możliwości przetrwania.

Kwestią sporną jest więc nie czy, ale które (i dlaczego właśnie te) podatki powinny istnieć.

Jakie dobra powinny być uznane za publiczne i społeczne, a które warto przekazać w ręce prywatne?

Polska kadra nauczycielska. Zmagania z niewydolnym systemem edukacji

W procesie edukacji nauczyciele odgrywają ważną, jeśli nie najważniejszą, rolę. Oczekujemy od nich nauczania na wysokim poziomie, umiejętnego motywowania uczniów do nauki, wysokich kompetencji wychowawczych. Zapominamy przy tym, że ta grupa zawodowa działa w ramach określonego systemu, jest częścią ustanowionej przez państwo struktury, narzucającej takie a nie inne rozwiązania. Na ile są to efektywne i skuteczne regulacje, staramy się odpowiedzieć w poniższym artykule.

Wprowadzone w latach 90. ubiegłego wieku reformy w systemie oświaty całkowicie zmieniły strukturę szkół, ich sposób funkcjonowania i bazę materialną. Placówki oświatowe zyskały autonomię w kwestiach związanych z jakością kształcenia, a nauczyciele swobodę w wyborze podręczników, programów nauczania i sposobów przekazywania wiedzy. Reformie oświatowej Buzka przyświecało założenie, iż pedagodzy – uwolnieni od centralnych nakazów i wytycznych, obowiązujących w czasach PRL-u – będą twórczo realizowali misję edukacyjną, przy okazji nieustannie podnosząc kompetencje zawodowe. Rezultatem wprowadzonych wówczas rozwiązań miał być nowy typ nauczyciela – profesjonalisty obdarzonego powołaniem, wszechstronnego edukatora, dydaktyka i opiekuna młodzieży.

Tymczasem od wielu lat obserwujemy narastający kryzys zaufania wobec polskich pedagogów. Tendencję tę, szczególnie dobrze widoczną w Internecie, trafnie podsumowała dr Sabina Lucyna Zalewska, pracownik naukowy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie:

Nauczyciela idealizuje się i poniża zarazem. Społeczeństwo – ustami uczonych i nieuczonych – oddaje cześć abstrakcyjnej wizji nauczycielstwa, by zaraz z tym samym zapałem krytykować, napominać, ośmieszać rzeczywistych nosicieli tej roli zawodowej.

Warto zastanowić się nad powodami, które doprowadziły do tak dramatycznego obniżenia autorytetu nauczyciela. Czy poziom kadry nauczycielskiej rzeczywiście jest coraz niższy, czy mamy do czynienia z krzywdzącym uogólnieniem?

W kolejnym artykule z cyklu poświęconego polskiej oświacie staramy się ustalić, jakie uwarunkowania decydują o jakości pracy polskich nauczycieli. Wbrew obiegowym opiniom nie wiążemy poziomu nauczania jedynie z umiejętnościami zawodowymi poszczególnych pedagogów. Należy pamiętać, że nauczyciele pracują w ściśle określonych warunkach instytucjonalnych, te zaś zostały opracowane i wdrożone przez władze oświatowe. Dlatego bierzemy pod lupę obowiązujące w polskim szkolnictwie rozwiązania o charakterze systemowym i sprawdzamy, na ile są one skuteczne.

Czynniki ważne dla statusu zawodu nauczyciela i jakości jego pracy.
Czynniki ważne dla statusu zawodu nauczyciela i jakości jego pracy. Źródło: Anna Wiłkomirska, Kształcenie nauczycieli – stare i wiecznie żywe dylematy.

Czy polscy nauczyciele są dobrze przygotowani do zawodu?

Przygotowywanie nauczycieli do pracy w zawodzie jest w naszym kraju traktowane jako problem marginalny, który pojawia się bądź to w kontekście reform edukacyjnych, bądź też przy okazji negatywnych wydarzeń szkolnych nagłośnionych przez media. Tymczasem system kształcenia kadry nauczycielskiej ma kluczowe znaczenie dla sprawnego funkcjonowania polskiego szkolnictwa.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami nauczyciele zatrudnieni w przedszkolach oraz szkołach podstawowych powinni legitymować się tytułem co najmniej licencjata, natomiast w przypadku pedagogów uczących w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych wymagany jest dyplom magistra.

Uprawnienia do wykonywania zawodu można uzyskać w dwojaki sposób: kończąc studia na kierunku pedagogicznym oferującym specjalność: edukacja wczesnoszkolna i wychowanie przedszkolne lub też wybierając studia przedmiotowe (np. biologię, historię, matematykę) ze specjalnością pedagogiczną. W tym drugim przypadku student musi najpierw zdobyć określoną specjalizację, a następnie w ciągu dwóch lub trzech semestrów opanować dydaktykę nauczania danego przedmiotu.

Tak więc istnieją dwie ścieżki kształcenia nauczycieli, przy czym druga z nich – obowiązująca dla nauczycieli przedmiotowych – budzi poważne zastrzeżenia specjalistów ds. szkolnictwa. Podkreślają oni, że w trakcie krótkiego „przysposobienia” do zawodu możliwe jest zdobycie jedynie podstawowej wiedzy, przekazywanej najczęściej w teoretycznej formie. Praktyki zawodowe, umożliwiające zdobywanie doświadczeń i budowanie nauczycielskiego warsztatu, są w tym systemie siłą rzeczy mocno okrojone.

Tymczasem nauczyciel powinien posiadać nie tylko wiedzę merytoryczną, lecz również wysokie kompetencje zawodowe. Mówiąc innymi słowami, w toku studiów powinien opanować różnorakie umiejętności ułatwiające mu lepsze nauczanie. Jest oczywiste, że w trakcie krótkiego kursu przysposabiającego takich umiejętności nie da się rozwinąć.

Zakres kompetencji, które powinien zdobyć nauczyciel to m.in.: umiejętność rozwiązywania problemów, także wychowawczych, stosowanie nowoczesnych metod nauczania, samorozwój i poszukiwanie innowacyjnych rozwiązań dydaktycznych, motywowanie uczniów do nauki, umiejętność budowania zespołu z przypadkowej grupy uczniów, elastyczność w dostosowywaniu stylu nauczania do stopnia dojrzałości uczniów, umiejętność kontrolowania stresu.

Dużo teorii, mało praktyki. Programy studiów pedagogicznych

Kolejną kwestią, która budzi niepokój ekspertów ds. szkolnictwa, jest program studiów pedagogicznych. Zdaniem prof. Doroty Klus-Stańskiej uczelnie wyższe nie podlegają w tym zakresie żadnej kontroli, w związku z czym „każda robi, co chce i jak chce”. W poszczególnych instytucjach istnieje ogromna różnorodność programów kształcenia, warunkowana najczęściej możliwościami kadrowymi uczelni. Zdarza się, że przyszłych nauczycieli uczą osoby, które od lat nie miały kontaktu z praktyką szkolną.

Programy często są przeładowane wiedzą teoretyczną nieadekwatną do obecnej rzeczywistości. W wielu ośrodkach szwankuje współpraca między uczelniami a placówkami edukacyjnymi, w których studenci odbywają praktyki. Opiekunami praktyk zostają zazwyczaj nauczyciele z długoletnim stażem, którzy powielają odtwórcze schematy działania i przekazują je swoim młodszym kolegom. W efekcie początkujący nauczyciele – mimo iż posiadają dobre przygotowanie merytoryczne (wiedzę przedmiotową) – często nie radzą sobie z dydaktyką oraz metodyką.

Początkujący nauczyciele w opinii dyrektorów szkoły.
Początkujący nauczyciele w opinii dyrektorów szkoły. Źródło: dr Dominika Walczak, Zalety i wady nauczyciela na starcie – prezentacja wyników badań, Instytut Badań Edukacyjnych.

Nauczycielem może zostać każdy

Być może warto przemyśleć również sam proces rekrutacji kandydatów na przyszłych nauczycieli. W niektórych krajach Unii Europejskiej warunkiem umożliwiającym przyjęcie na studia pedagogiczne jest posiadanie określonych predyspozycji i cech charakteru, sprawdzanych podczas dodatkowych egzaminów wstępnych. W innych (np. Szwecji) liczba miejsc na pedagogice jest ściśle ograniczona, co pozwala wyłowić najbardziej zmotywowanych i zdolnych kandydatów. Natomiast w Polsce przyszłym nauczycielom nikt nie stawia specjalnych wymagań – w zasadzie uczelnie przyjmują wszystkich, którzy pomyślnie zdali egzamin maturalny.

Jak na razie pogląd, że studia nauczycielskie powinny być elitarne, nie znajduje poparcia wśród władz polskich uczelni. Tymczasem doświadczenia Finlandii, kraju posiadającego wyjątkowo skuteczny system edukacji, dowodzą, iż wielostopniowy proces rekrutacyjny ma swoje zalety. Pozwala wyselekcjonować tych, którzy do pracy w szkole się nadają, i odsiać tych, którzy nie powinni pracować z dziećmi.

Nie da się stworzyć skutecznego systemu szkolnictwa bez dobrze dobranej i przygotowanej kadry nauczycielskiej. W tym celu należy opracować spójną koncepcję programu studiów pedagogicznych i zadbać o to, by do zawodu trafiali „najlepsi z najlepszych”. Niestety, obecny system edukacji uniemożliwia to rozwiązanie. Wydziały pedagogiczne są zobowiązane do posługiwania się przy rekrutacji wynikami z matury i nie mogą samodzielnie wprowadzać dodatkowych egzaminów wewnętrznych.

Ścieżka kariery nauczyciela w Polsce

Dokumentem regulującym prawa i obowiązki pracowników oświaty jest Karta Nauczyciela. Warto jednak dodać, że ustawie – uchwalonej w 1982 r., a następnie wielokrotnie nowelizowanej – podlegają nauczyciele, wychowawcy i inni pracownicy oświaty zatrudnieni w szkolnictwie publicznym. Dokument ten określa m.in. warunki pracy i wynagrodzenia za pracę, uprawnienia socjalne i emerytalne nauczycieli, wymagania kwalifikacyjne do zajmowania stanowisk w zawodzie (np. stanowiska dyrektora) oraz zasady awansu zawodowego.

Teoria: stałe podnoszenie kwalifikacji

Zgodnie z Kartą Nauczyciela polscy pedagodzy są prawnie zobligowani do stałego podnoszenia swoich kwalifikacji. Przy czym mogą rozwijać swoją wiedzę i umiejętności:

  • samodzielnie lub w ramach wewnątrzszkolnego doskonalenia zawodowego (np. uczestnicząc w radach pedagogicznych i spotkaniach zespołów zadaniowych, przygotowując referaty, odczyty i lekcje pokazowe);
  • korzystając z instytucjonalnych form doskonalenia zawodowego, takich jak szkolenia, warsztaty, konferencje metodyczne, studia podyplomowe i kursy kwalifikacyjne, które dają dodatkowe uprawnienia, np. instruktora, edukatora, doradcy zawodowego.

Samodzielne zdobywanie nowych kompetencji ma zniwelować braki wynikające ze zbyt okrojonego programu studiów przygotowujących do uprawiania zawodu nauczyciela i jednocześnie umożliwić pedagogom awans zawodowy.

Na mocy wprowadzonej w 2000 r. reformy wyróżniono cztery stopnie kariery, odpowiadające czterem etapom rozwoju nauczyciela: inicjacji, naśladownictwa, innowacji i mistrzostwa, a następnie mocno sformalizowano proces uzyskiwania dodatkowych kwalifikacji. Od tego czasu awans został uzależniony nie tylko od określonego stażu pracy, lecz również od udokumentowanych i możliwych do weryfikacji osiągnięć zawodowych.

Nauczyciel kontraktowy musi przepracować 2 lata zanim zacznie staż na stopień nauczyciela mianowanego, który trwa 2 lata i 9 miesięcy:

Ścieżka awansu zawodowego.
Ścieżka awansu zawodowego. Źródło: opracowanie własne.

Zgodnie z Kartą nauczyciela każdy pedagog jest zobligowany do sporządzenia planu rozwoju zawodowego (który następnie jest oceniany przez dyrektora szkoły), a po upływie stażu – do napisania sprawozdania i przedstawienia dokumentów, będących świadectwem zdobytych kompetencji. Musi również zdać egzamin (w formie rozmowy lub analizy dorobku zawodowego), przy czym w zależności od tego, o jaki stopień awansu się ubiega, jego kompetencje ocenia dyrektor szkoły lub komisja zewnętrzna (w skład której wchodzi przedstawiciel gminy lub powiatu, pracownik kuratorium i eksperci z listy MEN-u).

Stopień awansu zawodowego jest nadawany w drodze decyzji administracyjnej i ma określone skutki prawno-finansowe. Nauczyciele stażyści i kontraktowi są zatrudniani na podstawie umowy o pracę (pierwsi na czas określony, drudzy – nieokreślony) natomiast nauczycieli mianowanych i dyplomowanych zatrudnia się na podstawie mianowania. W praktyce oznacza to, że można ich zwolnić jedynie w ściśle określonych sytuacjach, wymienionych w ustawie Karta Nauczyciela.

Zwolnienie nauczyciela mianowanego jest możliwe:

  • gdy szkoła przestaje istnieć (albo likwidacji ulega jej część, np. filia);
  • jeśli konieczne są zmiany organizacyjne powodujące zmniejszenie liczby oddziałów w szkole (np. klas);
  • gdy następują zmiany w planie nauczania uniemożliwiające dalsze zatrudnianie nauczyciela w pełnym wymiarze godzin;
  • w razie negatywnej oceny pracy pedagoga.

Zwolnionemu nauczycielowi przysługuje odprawa – w zależności od stażu pracy i szczebla awansu jest to równowartość jednej lub kilku pensji. Ponadto każdy kolejny stopień awansu zawodowego ma wymierny skutek w postaci wyższego wynagrodzenia. Rozpiętość w płacy zasadniczej nauczyciela stażysty i nauczyciela mianowanego wynosi obecnie około 900 zł.

Praktyka: słuszna koncepcja, gorsze wykonanie

W opinii wielu pracowników oświaty system awansu zawodowego nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Z jednej strony miał motywować nauczycieli do samorozwoju, stałego doskonalenia warsztatu, z drugiej – stanowić narzędzie selekcji, umożliwiające promowanie pedagogów o niezaprzeczalnych osiągnięciach zawodowych.

Tymczasem stał się procedurą czysto formalną, w której rzeczywiste kryteria awansu mają charakter bardziej biurokratyczny niż kompetencyjny. Zbyt dużo administracyjnych wymagań wypaczyło ideę tego zamysłu. Ścieżka awansu zawodowego przerodziła się w zdobywanie dokumentów potwierdzających kolejne dokonania niezbędne do realizacji stażu. Potwierdzeniem „aktywności” i „rozwoju” nauczyciela stała się teczka pełna zaświadczeń i papierów, przedkładana komisji kwalifikacyjnej.

Awans zawodowy na dotychczasowych warunkach nie ma nic wspólnego z umiejętnościami nauczyciela. Znam nauczycieli mianowanych i dyplomowanych, którzy tracą pracę co rok, ponieważ nie radzą sobie z uczniami i w ogóle nie potrafią uczyć. I znam nauczycieli kontraktowych, którzy są świetnymi nauczycielami, bardzo zaangażowanymi w pracę, a nie mogących wejść na wyższe stopnie awansu z powodu głupich zasad biurokratycznych. Ten kto umie „lać wodę” w papierach – to będzie miał awans, niezależnie od jego umiejętności dydaktycznych i zaangażowania w pracę z uczniami. Awans powinien odbywać się na innych zasadach – np. wg stażu pracy lub ilości i jakości konkretnych kursów czy studiów podyplomowych, wyników swoich uczniów lub innych WYMIERNYCH kryteriów!

– wypowiedź pedagoga z wieloletnim stażem na forum oświatowym

Przeprowadzona w 2008 r. kontrola NIK ujawniła również inne wady procesu awansowania nauczycieli. Kontrolerzy NIK orzekli, że komisje kwalifikujące pracują w pośpiechu i często nie mają czasu na obiektywną ocenę dorobku poszczególnych pedagogów. Poza tym z ustaleń NIK wynika, że osiąganie wyższych stopni nie wiąże się z poprawą wyników kształcenia, tymczasem była to jedna z najważniejszych przesłanek, które przyświecały reformie systemu edukacji.

Koncepcja stałego doskonalenia zawodowego, sama w sobie słuszna, została powiązana z procedurą awansu zawodowego. W efekcie główną przyczyną ubiegania się o kolejny stopień zawodowy stały się kwestie finansowe. Dodatkowo nauczyciele – zmuszeni przez biurokratyczne wymogi do gromadzenia stosu dokumentów – zamiast skupiać się na pracy dydaktycznej i podnoszeniu jakości nauczania angażowali się w działania, które mogły zyskać aprobatę komisji kwalifikacyjnej.

Wydaje się więc, że warto jeszcze raz przemyśleć kryteria decydujące o awansie zawodowym polskich nauczycieli. Tym bardziej że, jak wynika z kontroli NIK, zwiększa się odsetek pedagogów mianowanych i dyplomowanych (to zaś oznacza, że ta metoda motywowania do samorozwoju wkrótce przestanie być skuteczna).

W roku szkolnym 2013/14 w Polsce zatrudnionych było niemal 476 tys. nauczycieli (w przeliczeniu na etaty). Ze względu na stopień awansu zawodowego ponad połowę z nich stanowili nauczyciele dyplomowani, a prawie jedną trzecią – mianowani.

Zarobki w oświacie: za wysokie, czy za niskie?

Warto przypomnieć, że na mocy tzw. reformy oświatowej Buzka z 1999 r. nauczycielskie pensje są płacone z budżetów samorządów zarządzających daną placówką oświatową. Gminy i powiaty są również zobligowane do finansowania kursów, warsztatów i szkoleń, a więc instytucjonalnych form doskonalenia zawodowego nauczycieli i odpowiadają za wypłacanie dodatków do pensji. Minimalną wysokość wynagrodzenia zasadniczego określa wydawane co roku rozporządzenie Ministra Edukacji.

Wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela

Minimalny poziom wynagrodzenia zasadniczego brutto na danym stopniu awansu zawodowego obowiązujący w 2016 r. przedstawia poniższa tabela:

Poziom wykształceniaStopnie awansu zawodowego
nauczyciel stażystanauczyciel kontraktowynauczyciel mianowanynauczyciel dyplomowany
Tytuł zawodowy magistra z przygotowaniem pedagogicznym2.265 zł2.331 zł2.647 zł3.109 zł
Tytuł zawodowy licencjata (inżyniera) z przygotowaniem pedagogicznym1.993 zł2.042 zł2.306 zł2.707 zł

Poziom wynagrodzenia zasadniczego brutto nauczycieli. Źródło: Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z 4.07.2016

Pozostałe składniki nauczycielskich pensji

Jednak z badań prowadzonych przez Ośrodek Rozwoju Edukacji wynika, że płaca zasadnicza stanowi tylko 65% płacy polskich nauczycieli, natomiast na pozostałą część składają się różne dodatki. Ich wysokość jest uzależniona od następujących czynników:

  • okresu zatrudnienia;
  • jakości świadczonej pracy;
  • wykonywania dodatkowych zadań lub zajęć;
  • powierzonego stanowiska lub sprawowanej funkcji;
  • trudnych lub uciążliwych warunków pracy.

Dodatek stażowy (za wysługę lat) ma charakter obligatoryjny i przysługuje każdemu nauczycielowi po czwartym roku pracy. Zgodnie z kartą nauczyciela jest to 1% wynagrodzenia zasadniczego za każdy rok pracy, ale nie więcej niż 20%. Natomiast pozostałe dodatki: motywacyjny, funkcyjny, za warunki pracy, mieszkaniowy i wiejski – są przyznawane fakultatywnie.

Z wnioskiem o przyznanie dodatku występuje dyrektor danej placówki oświatowej. Musi on szczegółowo zbadać, czy nauczyciel spełnia wszystkie formalne kryteria wskazane w Karcie nauczyciela i ponosi pełną odpowiedzialność za błędne decyzje (jego działanie może zostać zakwalifikowane jako naruszenie dyscypliny finansów publicznych i stanowić podstawę do dyscyplinarnego zwolnienia). Następnie wniosek jest rozpatrywany przez organ prowadzący szkołę, czyli lokalny samorząd, który może, lecz nie musi, zgodzić się z sugestiami dyrektora. Samorządowcy mogą również samodzielnie decydować o wysokości niektórych dodatków, np. dodatku mieszkaniowego.

Reasumując, realne wynagrodzenie nauczycieli składa z następujących elementów:

Składniki wynagrodzenia nauczycieli.
Składniki wynagrodzenia nauczycieli. Źródło: Opracowanie własne na podstawie Karty Nauczyciela – rozdział 5.

Nie jest więc prawdą, że polscy nauczyciele zarabiają „po równo”. Istniejący system motywacyjny w istotny sposób różnicuje płace nauczycieli, ponadto wysokość zarobków zależy od hojności lokalnych samorządów. W efekcie nauczyciele o identycznym stopniu awansu, takim samym stażu pracy i podobnych osiągnięciach mogą otrzymywać bardzo różne pensje.

Przykładowe zarobki nauczycieli w 2016 r.
Przykładowe zarobki nauczycieli w 2016 r. Źródło: opracowanie własne na podstawie: „Ile naprawdę zarabiają nauczyciele? Zarobki nauczycieli 2016. Pensje z dodatkami i wysługą lat.” – artykuł Dziennik Zachodni, K. Domagała-Szymonek, 2016 r.

Samorządy kontra nauczyciele – spór o wynagrodzenia

Wydatki na szkolnictwo są obecnie pokrywane z subwencji oświatowej – a więc środków pochodzących z budżetu państwa – oraz dochodów własnych gmin i powiatów. Więcej informacji na mechanizmów subsydiowania oświaty znajdziesz w tym miejscu.

Nie da się ukryć, że najwyższą pozycję na liście wydatków oświatowych samorządów zajmują właśnie płace nauczycieli. Co więcej, wydatki te systematycznie rosną, ponieważ przybywa pedagogów zatrudnionych na podstawie mianowania, a więc mających prawo do najwyższych pensji. Nauczycieli tych jednocześnie jest trudno zwolnić, ponieważ chroni ich Karta Nauczyciela – tak więc władze samorządowe, które chciałyby obniżyć koszt prowadzenia placówek oświatowych, pozbywając się „najdroższych” w utrzymaniu nauczycieli, mają związane przez ustawodawcę ręce.

Sytuację zaognia fakt, że wysokość subwencji oświatowej zależy przede wszystkim od tzw. przeliczeniowej liczby uczniów. W rezultacie w rejonach, w których spada liczba dzieci, samorządy dostają z budżetu coraz mniej pieniędzy, ponosząc jednocześnie wysokie koszty zatrudnienia pedagogów. W tej sytuacji wiele mniej zamożnych samorządów podejmuje najprostszą z możliwych decyzję i likwiduje „nierentowne” placówki oświatowe lub też przekształca je w placówki niepubliczne. Jednak takie podejście – z ekonomicznego punktu widzenia jak najbardziej rozsądne – nijak się ma do zaplanowanych celów reformy oświatowej (założenia te dokładniej opisaliśmy tutaj).

Innym wyjściem z sytuacji jest niezgodne z prawem obcinanie nauczycielskich pensji. Z analizy przeprowadzonej przez specjalistów z zakresu zarządzania i finansowania oświaty (Mikołaja Herbsta, Jana Herczyńskiego i Anthony’ego Levitasa) wynika, że np. w 2008 r. większość samorządów nie osiągnęła przewidzianego w Karcie średniego przeciętnego wynagrodzenia dla co najmniej jednego stopnia awansu zawodowego. Skala zjawiska była na tyle duża, że w 2009 r. rząd wprowadził przepis zmuszający samorządy do wypłacenia jednorazowego dodatku uzupełniającego dla tych nauczycieli.

Za dużo zarabiają, za mało pracują

Samorządowcy reprezentują pogląd, że jedynym remedium na rosnące wydatki na oświatę jest zmiana lub wręcz likwidacja Karty Nauczyciela i odebranie nauczycielom niektórych zawodowych przywilejów. Samorządowcy postulują także zmianę struktury wynagrodzeń pedagogów, tzn. zwiększenie dodatków motywacyjnych (które są pod kontrolą samorządów – przyp. Redakcja) kosztem zmniejszenia podstawy wynagrodzenia. Twierdzą przy tym, że dzięki tym posunięciom poprawi się jakość kształcenia, a nauczyciele będą pracować wydajniej. Ten pogląd – podchwycony przez mass media – podziela dziś większość Polaków.

Na ten moment do kosztów związanych z oświatą dokłada społeczeństwo. Pieniądze, które pochłaniają pensje nauczycieli, gminy mogłyby przeznaczyć choćby na budowę nowych dróg, oświetlenie ulic czy rozszerzenie zakresu usług zdrowotnych.

Newsweek, 09.06.2014

Wystarczy poczytać wypowiedzi na dowolnym forum poświęconym oświacie, aby stwierdzić, jak głęboko zakorzenione jest przeświadczenie o „nieróbstwie” nauczycieli. W opinii wielu osób czas pracy pedagogów wynosi zaledwie 18 godzin tygodniowo, co daje 72 godziny w miesiącu (w przypadku pozostałych grup zawodowych jest to średnio 160 godzin). Niechęć opinii publicznej budzą również takie przywileje, jak roczny płatny urlop na poratowanie zdrowia czy wolne od pracy ferie i wakacje. Nic więc dziwnego, że nauczyciele są postrzegani jako nadmiernie uprzywilejowana grupa zawodowa, która zarabia nieadekwatnie dużo w stosunku do liczby przepracowanych godzin.

Ile tak naprawdę pracuje nauczyciel?

Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Do 2016 r. pensum pedagoga zatrudnionego na pełnym etacie wynosiło 18 godzin tygodniowo + 2 tzw. godziny karciane, za które jednak nie przysługiwało wynagrodzenie (w ramach godzin karcianych nauczyciel był zobligowany do prowadzenia zajęć pozalekcyjnych wskazanych przez dyrektora szkoły, np. dyżurów w świetlicy). Tak więc biorąc pod uwagę godziny przeznaczone wyłącznie na dydaktykę (”pracę przy tablicy”) – nauczyciel rzeczywiście pracował niewiele.

Jednak zdaniem Związku Nauczycieli pracą powinno się nazywać wszelkie czynności wykonywane na rzecz pracodawcy, a nie tylko prowadzenie lekcji. Pedagodzy w ramach swoich obowiązków służbowych wykonują różne zadania, które powinny być uwzględniane w zestawieniach czasu pracy. Zadania te wykraczają poza dydaktykę oraz kwestie wychowawcze, często mają charakter administracyjno-sprawozdawczy lub też związane są z wymogiem samokształcenia. Przykładowa lista obowiązków nauczyciela zawiera następujące pozycje:

  1. Przygotowanie się do lekcji (pisanie konspektów i scenariuszy wszystkich zaplanowanych na dany rok lekcji).
  2. Stworzenie rozkładu materiału w trzech wersjach:
    • jako chronologiczny układ tematów (wpisy w dzienniku muszą być z nim zgodne);
    • jako chronologiczny układ tematów z dokładnym wypisaniem: celów, treści programowych i edukacyjnych, poziomów wymagań i materiałów dydaktycznych;
    • jako informację, które tematy nauczyciel będzie realizował w danym miesiącu z odjęciem wszelkich dni wolnych.
  3. Przygotowanie rozkładu godzin wychowawczych z celami, treściami i metodami.
  4. Prowadzenie dziennika lekcyjnego i dziennika zajęć pozalekcyjnych.
  5. Przygotowanie i sprawdzenie kartkówek, testów i klasówek.
  6. Udział w radach pedagogicznych, wywiadówkach i konsultacjach z rodzicami.
  7. Spotkania grup roboczych i zespołów zadaniowych przy realizacji programów edukacyjnych.
  8. Konferencje, szkolenia, warsztaty w ramach doskonalenia zawodowego, opieka nad praktykantami i nauczycielami na stażu.
  9. Organizowanie wycieczek, apelów, akademii, imprez szkolnych, konkursów.
  10. Przygotowywanie rozmaitych sprawozdań i zestawień statystycznych, takich jak Karta Indywidualnych Potrzeb Ucznia, Plan Działań Wspierających (dla uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi), sprawozdania semestralne z pracy samorządu klasowego lub szkolnego, sprawozdania z prac zespołów przedmiotowych, statystyki spóźnień, statystyki frekwencji, arkusze ocen, księga arkuszy ocen, sprawozdania z wycieczek, sprawozdanie z własnych osiągnięć pedagogicznych, arkusze obserwacji dziecka itp.

Ustawowy a rzeczywisty czas pracy – zaskakujące wyniki OECD

Wyrażana przez wiele osób opinia, że nauczyciel powinien pracować „wydajniej”, często powiązana jest z postulatem zwiększenia pensum, czyli godzin przeznaczonych stricte na nauczanie. Jednak raport OECD ujawnia, że pod tym względem polscy nauczyciele nie odbiegają zbytnio od światowej średniej.

Pensum w wybranych krajach w 2013 r. na poziomie gimnazjum.
Pensum w wybranych krajach w 2013 r. na poziomie gimnazjum. Źródło: opracowanie własne na podstawie danych OECD.

Jednocześnie OECD zwraca uwagę, że czym innym jest ustawowy czas pracy nauczycieli, a czym innym rzeczywisty. Analiza rejestrów administracyjnych wskazuje, że średni tygodniowy czas nauczycieli przekracza 40 godzin, jednak jego większość pochłaniają biurokratyczne obowiązki, przede wszystkim prowadzenie dokumentacji wewnątrzszkolnej.

Wnioski wypływające z badań OECD znajdują potwierdzenie w raporcie przygotowanym przez polskich naukowców w 2013 r. Uczeni po zastosowaniu różnych technik badawczych i skorelowaniu ich wyników, uzyskali następujące dane:

Średni tygodniowy czas wykonywania przez nauczycieli 14 podstawowych zawodowych czynności w badaniu DAR.
Średni tygodniowy czas wykonywania przez nauczycieli 14 podstawowych zawodowych czynności w badaniu DAR. Źródło: opracowanie własne na podstawie „Czas pracy i warunki pracy w relacjach nauczycieli – raport tematyczny z badania”, IBE, Warszawa, 2013 r.

Reasumując, Polska jest jednym z państw, w którym nauczyciele, mimo iż pracują więcej niż powinni (prawie 47 godzin tygodniowo), poświęcają mało czasu na pracę „przy tablicy” (dydaktyka zajmuje im około 15 godzin w tygodniu). Trudno jednak oskarżać pedagogów o tę sytuację – to raczej państwo zachowuje się jak pracodawca, który zmusza pracownika do wykonywania wielu różnych czynności nieujętych w umowie o pracę, a następnie stwierdza, że pracownik źle wywiązuje się z podstawowych obowiązków.

Nauczyciele pod presją

W przeprowadzonych w 2013 r. sondażach OBOP i CBOS pedagodzy znaleźli się w siódemce zawodów cieszących się największym uznaniem społecznym. Jednocześnie z badań Instytutu Badań Edukacyjnych wynika, że 80 proc. nauczycieli jest sfrustrowanych i skarży się na malejący prestiż swojego zawodu. Co ciekawe, główną przyczyną rozgoryczenia polskich nauczycieli nie jest roszczeniowa postawa wielu rodziców czy lekceważące zachowanie uczniów, a czynniki instytucjonalne, wpisane w polski system edukacji. To one między innymi powodują, że nauczyciel, zamiast uczyć, spędza mnóstwo czasu na wypełnianiu papierów, że ma problemy ze sprostaniem roli wychowawcy (bo nie został do niej odpowiednio przygotowany na studiach), że jest rozliczany z „wyników” zamiast z faktycznych osiągnięć.

Polscy pedagodzy mają świadomość, że trudno im się przebić ze swoimi racjami do opinii publicznej. W środkach masowego przekazu o nauczycielach mówi się najczęściej negatywnie, podkreślając ich niekompetencję, „roszczeniową postawę” i zarobki niewspółmiernie wysokie do wysokości pensum. Społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy ze wszystkich uwarunkowań tego zawodu, zwłaszcza z faktu, iż jakość pracy nauczycieli jest pochodną niezbyt trafnych rozwiązań systemowych. Do czynników, które determinują pracę pedagogów i mają – pośredni lub bezpośredni – wpływ na poziom nauczania w polskich szkołach, należy zaliczyć następujące elementy.

  1. System kształcenia nauczycieli – studia pedagogiczne wymagają zasadniczych rekonstrukcji organizacyjnych i programowych. Należałoby rozważyć takie rozwiązania, jak:
    • limitowanie liczby studentów (zależne od zapotrzebowania na nauczycieli),
    • wprowadzenie pozytywnej selekcji nie tylko na poziomie egzaminu wstępnego, lecz również w toku studiów (tylko najlepsi studenci mają szansę zostać nauczycielami);
    • zmiany w programach kształcenia – ściślejsze powiązanie zajęć kierunkowych z dydaktyką przedmiotową, zwiększenie liczby zajęć z psychologii i pedagogiki w celu podniesienie kompetencji wychowawczych przyszłych nauczycieli;
    • zmiana organizacji praktyk – zwiększenie liczby godzin i rodzajów praktyk, kontrakty pomiędzy uczelniami a konkretnymi szkołami, w których będą jasno określone zadania i zobowiązania obydwu stron.
  2. Zbiurokratyzowany mechanizm awansu zawodowego – obowiązujące obecnie zasady awansowania są oceniane przez nauczycieli niezwykle krytycznie. Większość z nich uważa, że działania podejmowane w ramach stażu nie wpływają na jakość uczenia i nie motywują do sensownego rozwoju.
  3. Brak pełnego katalogu czynności zawodowych i rzetelnych pomiarów czasu pracy – co prawda, takie badania zostały rozpoczęte w 2011 r., jednak ich wyniki, ujęte w raporcie IBE, okazały się mało reprezentatywne – diagnoza dotyczyła jedynie nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących i pomijała pozostałe grupy pracowników. Ponieważ wygląda na to, że MEN ma raczej mgliste pojęcie, ile czasu statystycznie zabierają nauczycielowi poszczególne czynności i które z nich są „obowiązkowe”, a które – „nadobowiązkowe” – warto jak najszybciej uporządkować ten aspekt pracy nauczycieli.
  4. Brak rozwiązań umożliwiających efektywne wykonanie pracy – obecnie wiele zawodowych czynności nauczyciele wykonują w domu, tymczasem wystarczyłoby stworzyć w szkołach w pełni wyposażone gabinety, w których mogliby przygotowywać się do lekcji, sprawdzać klasówki czy zajmować się dokumentacją wewnątrzszkolną, aby mieć dokładny wgląd w czas ich pracy.

    Nie mam przeciwko pracy przez 40 godzin w tygodniu. Mogłabym wychodzić do szkoły na 8.00 i wracać po 16.00. Nie musiałabym nosić w siatkach tych wszystkich prac pisemnych, ale musiałbym je mieć gdzie sprawdzać i przygotowywać się do zajęć. Jednak pokój nauczycielski dzielony z 30 kolegami nie jest do tego dobrym miejscem. Gdybym jednak miała gabinet, nie musiałabym nosić do domu papierów, wszystko zrobiłabym w szkole, na oczach dyrekcji, mój czas byłby lepiej wykorzystany i wreszcie nie słyszałabym, że jestem darmozjadem.

    – opinia anonimowej nauczycielki na forum oświatowym

  5. Mało czytelny system wynagrodzeń – jak pokazuje raport OECD o wynagrodzeniach nauczycieli, kraje, które od lat osiągają najlepsze wyniki w międzynarodowym badaniu umiejętności PISA (np. Japonia i Korea) płacą nauczycielom dużo i nie stosują żadnych systemów motywacyjnych. W znanej z edukacyjnych sukcesów Finlandii są jedynie roczne nagrody dla wyróżniających się nauczycieli. W krajach tych dominuje przekonanie, że system motywacyjny, znany ze świata korporacji, nie przekłada się bezpośrednio na polepszenie jakości kształcenia – tymczasem w Polsce coraz większą popularność zdobywa odmienne stanowisko. Warto zastanowić się, czy nie jest to droga donikąd. Bazując na doświadczenia krajów, w których podstawowe wynagrodzenie nauczycieli jest niskie, a wysokość zarobków uzależniona od różnych dodatków, można zauważyć pewną prawidłowość: z zawodu odchodzą pedagodzy ambitni i kreatywni, zostają – przeciętni, nijacy i bierni. Czy naprawdę chcemy, aby ten mechanizm zadziałał też w polskich szkołach?

Sposoby klasyfikacji partii politycznych: lewica, prawica i schematy alternatywne

Liczebność i różnorodność partii politycznych siłą rzeczy zmusza nas do ich klasyfikowania. Klasyczny podział na lewicę i prawicę jest już tak mocno zakorzeniony w naszej świadomości, że posługujemy się nim raczej instynktownie – często wbrew rozsądkowi. Problemy mają z nim nawet politolodzy. Czy alternatywne schematy podziału sceny politycznej są bardziej efektywne?

W poszukiwaniu źródła terminów „lewicowy” i „prawicowy” w kontekście poglądów politycznych należy cofnąć się do czasów rewolucji francuskiej. Zwolennicy zniesienia monarchii zajmowali miejsca z lewej strony parlamentu, zaś popierający dynastię Burbonów – z prawej. Wówczas o podziale decydował stosunek do kwestii równości. Lewica postulowała egalitaryzm, co było wyrazem sprzeciwu wobec uprzywilejowanej pozycji wybranych grup społecznych. Prawica nie sprzeciwiała się modelowi społeczeństwa opartego na hierarchii, uznając ją za coś naturalnego lub wręcz pożądanego.

Francuscy parlamentarzyści nieświadomie stworzyli więc niezwykle trwały podział. Czas, jaki upłynął od tamtych wydarzeń, jest pierwszą przesłanką, która nakazuje nam zachować ostrożność w jego stosowaniu. Od tamtej pory wyznaczników „lewicowości” i „prawicowości” przybywało, a konflikt między obiema stronami obserwujemy obecnie na wielu polach.

Choć wielu z nas zdaje sobie sprawę, że podział na lewicę i prawicę jest, delikatnie mówiąc, niedoskonały i często zwyczajnie nie przystaje do współczesnej polityki, to i tak korzystamy z niego w odniesieniu do grupy poglądów lub partii.

Trudności z klasyfikacją

Na czym polega problem? Otóż dziś znacznie łatwiej mianem „prawicowy” bądź „lewicowy” określić konkretny punkt widzenia na daną sprawę niż całą partię polityczną.

Współczesne partie bardzo często unikają jednoznacznego umiejscowienia się po jednej ze stron, łącząc w swoich programach elementy charakterystyczne dla lewicy i prawicy. W dużej mierze wynika to ze strachu przed zniechęceniem do siebie umiarkowanych wyborców. Z drugiej strony w programach wyborczych partii, które chętnie nazywają siebie „lewicowymi” bądź „prawicowymi”, nieraz odnajdujemy postulaty całkowicie z tymi określeniami sprzeczne.

Przykłady można mnożyć: francuski Front Narodowy, klasyfikowany często jako „skrajna prawica” (ze względu na obecność w programie silnych akcentów nacjonalistycznych), w kwestiach gospodarczych nie porzuca typowo lewicowej idei „państwa opiekuńczego” oraz daleko posuniętego etatyzmu. Niemiecka CDU, podobnie jak wiele innych współczesnych partii chadeckich, łączy prawicowe poglądy obyczajowe (konserwatyzm, poszanowanie dla wartości chrześcijańskich) z socjalnymi postulatami gospodarczymi.

W Polsce nie jest inaczej. Czy pamiętacie, która polska partia wprowadziła po objęciu władzy liniowy podatek CIT oraz obniżyła akcyzę? Odpowiedź: Sojusz Lewicy Demokratycznej. Jak widać, rozdźwięk między teorią a praktyką obserwujemy w tej dziedzinie dosyć często.

Lewicowcy kontra prawicowcy: deklaracje Polaków

Nieco ponad rok temu CBOS opublikowało wyniki badań określających preferencje polityczne Polaków. Nie pytano jednak o poparcie dla konkretnych partii, a o deklarowaną ideologię. Ankietowani musieli wskazać, czy bliższe są im postulaty lewicowe czy prawicowe.

Obecne w tekście określenie „ideologia” w kontekście wyrazów „lewica” i „prawica” to jedynie skrót myślowy. By być precyzyjnym, należy nadmienić, że ani jedna ani druga nie jest ideologią w podręcznikowym znaczeniu tego słowa. „Lewica” i „prawica” to określenia stosowane do rozróżnienia ideologii. Ideologiami są zatem m.in. konserwatyzm, liberalizm i komunizm, zaś „lewica” i „prawica” to pojęcia o szerszym znaczeniu.

Ciekawe są zmiany w deklarowanych poglądach na przestrzeni 25 lat. Okazuje się, że liczba zwolenników obu ideologii zmieniała się diametralnie.

Deklarowane poglądy polityczne ogółu Polaków w latach 1990-2015 – odsetki deklaracji lewicowych i prawicowych.
Deklarowane poglądy polityczne ogółu Polaków w latach 1990-2015 – odsetki deklaracji lewicowych i prawicowych. Źródło: opracowanie własne na podstawie badań CBOS, 2015.

Od początków transformacji aż do 2003 roku przewagę liczebną zyskiwali naprzemiennie „lewicowcy” i „prawicowcy”. Idee lewicowe zanotowały największy wzrost popularności w latach 1991-1994 i 1997-2001. Ideologia prawicowa zyskiwała zwolenników głównie w latach 1994-1997.

Deklarowana ideologia: sprzeciw wobec władzy?

Jak wytłumaczyć taką zmienność dotyczącą preferowanej przez społeczeństwo ideologii? Wbrew pozorom możemy dostrzec tutaj pewną prawidłowość. Mianowicie: im więcej w polskiej polityce mają do powiedzenia formacje lewicowe, tym większa jest… popularność idei prawicowych. Lata 1994-1997 to w dużej mierze okres rządów Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej (premierzy: Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz). Paradoksalnie, rządy lewicy (wybranej przecież w demokratycznych wyborach) mogły przyczynić się do spadku poparcia dla lewicowych postulatów.

Podobny mechanizm działa także w drugą stronę. W latach, gdy większy poklask w społeczeństwie zyskiwały idee lewicowe, rządziły głównie formacje o charakterze chadeckim, konserwatywnym lub gospodarczo liberalnym. W latach 1991-1994 dominowały takie ugrupowania jak: Kongres Liberalno-Demokratyczny (premier: Jan Krzysztof Bielecki), Porozumienie Centrum (rząd Jana Olszewskiego), Polskie Stronnictwo Ludowe (rząd Waldemara Pawlaka) czy Unia Demokratyczna (rząd Hanny Suchockiej). Lata 1997-2001 to, oprócz okresu rosnącej popularności postulatów lewicowych, czas rządów konserwatywnego AWS-u, na czele z premierem Jerzym Buzkiem.

Od roku 2003 popularność postulatów prawicowych zaczęła zdecydowanie rosnąć – przy równoczesnym spadku poparcia dla ideologii lewicowej. W 2015 roku „prawicowość” deklarowało 31% Polaków, „lewicowość” – jedynie 14%. Czy ten trend da się wytłumaczyć w podobny sposób? Faktem jest, że właśnie w roku 2003 drastycznie spadło zaufanie do rządu Sojuszu Lewicy Demokratycznej („afera Rywina” i „afera starachowicka”) – wkrótce potem rozpoczął się, trwający już dwanaście lat, duopol Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.

Lewica i prawica w świadomości Polaków

Na statystyki dotyczące deklarowanej przez Polaków „lewicowości” i „prawicowości” nowe światło rzucają inne badania CBOS. Czy Polacy tak naprawdę wiedzą, czym jest lewica i prawica?

W 2000 roku pytano ankietowanych o skojarzenia dotyczące obu zbiorów ideologii. Z badań wyłania się obraz społeczeństwa, które w olbrzymiej mierze nie rozumie różnic między lewicą a prawicą. Niemal w połowie przypadków padała odpowiedź: „Nie wiem, nie interesuję się polityką” …

Co z tymi, którzy deklarowali zainteresowanie tematem? Lewica najczęściej kojarzona była z troską o obywatela, stabilizacją, wolnością, tolerancją oraz uczciwością wobec społeczeństwa. Rzadziej padały odpowiedzi określające lewicę pod względem gospodarczym (interwencjonizm, społeczna własność środków produkcji). Do negatywnych skojarzeń związanych z lewicą (walka o stołki, prywata, populizm) przyznawał się co dwudziesty ankietowany. Spore znaczenie w postrzeganiu lewicy miał natomiast kontekst historyczny – 15% ankietowanych łączyło współczesną lewicę z poprzednim systemem.

Co to oznacza, Pana(i) zdaniem, że ktoś ma poglądy lewicowe? Co on głosi, czego chce, za czym się opowiada?
Co to oznacza, Pana(i) zdaniem, że ktoś ma poglądy lewicowe? Co on głosi, czego chce, za czym się opowiada? Źródło: opracowanie własne na podstawie badań CBOS, 2000.

Prawica najczęściej kojarzyła się Polakom z przywiązaniem do wartości narodowych i tradycji katolickiej. Częściej niż w przypadku lewicy była ona utożsamiana z negatywnymi zjawiskami i patologiami życia politycznego. Ankietowani wskazywali też na aspekt gospodarczy – 14% badanych powiązało prawicę z kapitalizmem (choć dla sporej części z nich było to skojarzenie nacechowane negatywnie).

Co to oznacza, Pana(i) zdaniem, że ktoś ma poglądy prawicowe? Co on głosi, czego chce, za czym się opowiada?
Co to oznacza, Pana(i) zdaniem, że ktoś ma poglądy prawicowe? Co on głosi, czego chce, za czym się opowiada? Źródło: opracowanie własne na podstawie badań CBOS, 2000.

Z analizy wyników badań CBOS wynika, że lewicowość jest identyfikowana przede wszystkim przez pryzmat światopoglądowy. Istotny przy ocenie postulatów lewicowych jest także kontekst historyczny (komunizm i postkomunizm). W przypadku prawicy nieco większe znaczenie ma dla Polaków aspekt gospodarczy, choć i tutaj nie jest on dominujący. Ponownie należy też podkreślić niską świadomość społeczną dotyczącą podziału na lewicę i prawicę.

Czy Polacy dostrzegają różnice między lewicą a prawicą?

Na badania, przeprowadzone przecież kilkanaście lat temu, należy patrzeć z dystansem – przez tak długi okres wszystko mogło się przecież zmienić. Czy istnieją jednak podstawy do tego, by sądzić, że poziom wiedzy Polaków w tym zakresie jest dziś wyższy?

Przyjrzyjmy się wypowiedziom internautów (forum zapytaj.onet.pl), którzy próbowali odpowiedzieć na pytanie „czym różni się lewica od prawicy?”.

Prawica (konserwatyści) to ludzie, którzy chcą zostać przy starym porządku i nie zmieniać niczego, a lewica (liberałowie) chcą wprowadzić zmiany lub je wprowadzają

– bar.007.

Pewien człowiek wytłumaczył mi to kiedyś tak:
Lewica chce zmian dla Polski, unowocześnienia, legalizacji różnych udziwnień itp.
Prawica jest za to taka tradycyjna, chce pozostać przy tym co jest, najlepiej spokojnie i tradycyjnie…

– blocked.

Te dwie partie [sic!] różnią się poglądami, ideologią. Prawica charakteryzuje się tradycjonalizmem, dbałością o wartości religijne i kulturę narodową. Lewica opowiada się za państwem roztaczającym nad obywatelami opiekę socjalną (np. zasiłki dla ubogich, itp.) oraz dąży do nowoczesności

– Wiktorynka.

Analizując wypowiedzi na forach, znajdujemy potwierdzenie tezy, że współczesne podejście do lewicy i prawicy opiera się w ogromnej mierze na uproszczeniach i stereotypach.

Lewica i prawica: jak je odróżnić?

Tymczasem „lewicowość” i „prawicowość” programów partii politycznych należy rozpatrywać wielowątkowo – przynajmniej z takiego założenia wychodzą politolodzy, którzy podejmują się uproszczonej charakterystyki lewicy i prawicy. Zamiast powielać stereotypy, przyjrzyjmy się więc opracowaniom naukowym.

W publikacji „Lewica i prawica w Polsce. Aspekty ekonomiczno-społeczne” Waldemar Wojtasik przedstawił kilka koncepcji innych naukowców. Wszystkie one mają charakter binarnej schematyzacji, co, według samego Wojtasika, rodzi pewne problemy.

Politolog potwierdza nasze – wyżej wyrażone – obawy, że jednoznaczne przedstawienie postulatów lewicowych i prawicowych jest znacznie utrudnione z powodu ewolucji obu pojęć na przestrzeni lat:

Na niedookreśloność samych pojęć wpływ miały czynniki historyczne, wynikające ze zmieniających się sposobów ich pojmowania na przestrzeni rozwoju politycznego i społecznego. Czymś innym były one w czasie Rewolucji Francuskiej, inaczej definiowano według nich strony politycznego sporu w okresie rewolucji przemysłowej i upowszechnieniu partycypacji wyborczej, a odmiennie patrzy się na nie współcześnie.

Z drugiej strony uznaje on konieczność podejmowania prób charakterystyki tych pojęć:

Binarna schematyzacja pojęć charakteryzujących stanowiska lewicowe i prawicowe stanowi niezbędne uogólnienie, pozwalające w świadomości społecznej na dokonanie identyfikacji tego, co należy do jednostkowego obszaru tożsamości i tego co jest poza nim.

Lewica i prawica na trzech płaszczyznach

Pierwszym z zaprezentowanych schematów jest ten zaproponowany przez Konstantego A. Wojtaszczyka. W jego przekonaniu konieczne jest przeanalizowanie konkretnych postulatów partii w odniesieniu do trzech płaszczyzn: aksjologicznej, ekonomiczno-społecznej i politycznej.

1. Płaszczyzna aksjologiczna dotyczy kwestii stricte światopoglądowych: stosunku do tradycji, religii oraz kwestii równości i wolności jednostki.

2. Płaszczyzna ekonomiczno-społeczna – w tej kategorii oceniamy poglądy dotyczące zagadnień gospodarczych: polityki fiskalnej i socjalnej oraz preferowanej formy własności.

3. Płaszczyzna polityczna – w tym miejscu zwracamy uwagę na preferencje danego ugrupowania związane z ustrojem oraz na to, na której władzy (ustawodawczej czy wykonawczej) powinien przede wszystkim spoczywać ciężar władzy.

PłaszczyznaLewicaPrawica
Aksjologicznapriorytet równości nad wolnością; odwoływanie się do sprawiedliwości społecznej i postępu; aprobata dla postaw laickichpriorytet wolności nad równością; odwoływanie się do tradycji, religii, wartości chrześcijańskich; ochrona własności chrześcijańskich
Ekonomiczno-społecznagospodarka rynkowa (socjaldemokraci) lub rynkowo-rozdzielcza (komuniści); dopuszczalne różne formy własności lub priorytet własności uspołecznionej; rozwinięty interwencjonizm państwowy; wysokie podatki; rozwinięta polityka socjalna: welfare state lub model komunistyczny rozbudowanej polityki socjalnejgospodarka rynkowa; własność prywatna; ograniczenie interwencjonizmu państwowego; niskie podatki; ograniczone ramy polityki socjalnej państwa
Politycznawzględna lub bezwzględna dominacja parlamentu: system parlamentarny, parlamentarno-gabinetowysilna władza wykonawcza: system prezydencki, półprezydencki, kanclerski

Stereotyp doktrynalny partii prawicowych i lewicowych w ujęciu K.A. Wojtaszczyka. Źródło: W. Wojtasik, Prawica i lewica w Polsce. Aspekty ekonomiczno-społeczne. 

Różnice między poglądami lewicowymi a prawicowymi widać zatem w podejściu do kwestii obyczajowych, gospodarczych i dotyczących ustroju.

11 kluczowych zagadnień opcji prawicowej i lewicowej

Nieco inną charakterystykę lewicy i prawicy proponują politolodzy: Andrzej Antoszewski, Ryszard Herbut i Jacek Sroka. Nie opierają oni podziału na trzech płaszczyznach; wyznaczają oni jednak 11 – ich zdaniem kluczowych – parametrów, które w zasadniczy sposób określają różnice między lewicą a prawicą.

Zagadnienie problemoweOpcja lewicowaOpcja prawicowa
Obrona narodowaStabilna polityka obronna, kontrola wydatków obronnych.Aktywna polityka obronna, gotowość do poszerzania wydatków obronnych.
Rola państwaWyższa aktywność państwa realizowana w obrębie rozbudowanych funkcji aparatu administracyjnego, centralizacja, koncentracja.Ograniczona aktywność państwa, redukcja funkcji aparatu administracyjnego, decentralizacja, dekoncentracja.
GospodarkaPostulaty wdrażania mechanizmów kontrolnych i regulacyjnych w ramach systemu gospodarczego.Postulaty deregulacji gospodarki, orientacja na wolność gospodarczą, mogąca przechodzić w tzw. ortodoksję rynkową.
PlanowaniePrzepisywanie dużego znaczenia planistycznej aktywności władzy centralnej, tworzenie scentralizowanych budżetów, mających służyć realizacji szeroko zakrojonych programów polityk szczegółowych.Zadaniem ośrodków władzy centralnej jest praca koncepcyjno-strategiczna. Precyzyjne określenie dróg realizacji programów polityk szczegółowych powinno należeć do terenowych komórek liniowych, które mają do dyspozycji zdecentralizowane środki budżetowe, starają się dostosować wydatki do potrzeb środowiska.
Rozwiązywanie konfliktów społecznychWspieranie instytucji dialogu społecznego. Skłonność do kontroli procesu rywalizacji interesów.Umiarkowane lub niskie przyzwolenie na praktyki korporatystyczne, wyraźna akceptacja lobbingu.
Polityka społecznaOrientacja na modernizację struktury społecznej. Działania na rzecz wyrównywania szans przy jednoczesnej ogólnej akceptacji nierówności generowanych przez rynek. Większe wydatki na programy polityki społecznej.Odwołanie się do harmonii społecznej oraz utrzymanie status quo w strukturze stratyfikacji społecznej. Podkreślenie pozytywnej roli rywalizacji interesów. Mniejsze wydatki na programy polityki społecznej.
Moralność i etykaGotowość do otwarcia na nowe treści kulturowe, sekularyzacja.Przewaga tradycjonalizmu kulturowego, przywiązanie do wartości religijnych.
Tożsamość wspólnotyTożsamość narodowa uzupełniana jest elementami o charakterze obywatelskim i ponadnarodowym, przyzwolenie na różnorodności stylu życia.Podkreślenie tradycji narodowych, idealizacja cech wspólnoty etnicznej oraz wspólnotowego stylu życia.
Praworządność i bezpieczeństwo publiczneWskazywanie na możliwości szerszego wykorzystywania metod i technik resocjalizacyjnych, które nie wymagają odosobnienia. Poszukiwanie środowiskowych przyczyn przestępstw. Niższe wymiary kar.Skłonność do silniejszej penalizacji zachowań niezgodnych z prawem. Wskazywanie na potrzebę konsekwencji kary oraz jej nieuchronności. Wyższe wymiary kar.
Integracja europejskaPozwolenie na znaczącą integrację, której efektem będzie ograniczenie suwerenności państw członkowskich.Akceptacja rozwoju kooperacji w ramach UE bez „pogłębiania” integracji, kontynuacja gualistowskiej idei „Europy ojczyzn”.
Polityka zagranicznaOrientacja euroatlantycka uzupełniona działaniami na rzecz rozwoju więzi z innymi regionami świata.Wyraźna orientacja euroatlantycka, zwłaszcza w zakresie współpracy wojskowej.

Zasadnicze różnice programowe w układzie lewica-prawica w ujęciu A. Antoszewskiego, R. Herbuta i J. Sroki. Źródło: A. Antoszewski, R. Herbut, J. Sroka, Partie i systemy partyjne Europy Środkowej.   

Krytyka i obrona klasycznego podziału

Spór dotyczący zasadności stosowania podziału na lewicę i prawicę jest, jak wskazuje Tomasz Godlewski, przedmiotem ciągłych dyskusji wśród politologów. Znaczna część z nich neguje znaczenie i merytoryczną wartość takiej klasyfikacji. Powodem nie jest w tym przypadku wyłącznie wspomniany konflikt „historia-współczesność”.

Drugi zarzut związany jest ze zbyt ogólnikowym charakterem pojęć lewicy i prawicy. Posługiwanie się nimi powoduje, zdaniem części krytyków, nadmierne upraszczanie rzeczywistości. Wskutek tego skomplikowane i wielowątkowe problemy i procesy polityczne niesłusznie sprowadzane są do prostej dychotomii lewicy i prawicy

– pisze Godlewski.

Cześć politologów mimo wszystko broni klasycznego podziału. Godlewski wylicza również ich argumenty – jak sam wskazuje – „zarówno natury teoretycznej, jak i empirycznej”.

Uzasadniają [zwolennicy – red.] aktualność opozycji lewicy i prawicy na gruncie trwałych wartości Rewolucji Francuskiej […] Wartości te, twierdzą autorzy, w dalszym ciągu generują i określają kształt polityki, wpływają na praktykę społeczną oraz związane z nimi podziały i konflikty polityczne. […] Aktualność opozycji lewicy i prawicy uzasadniana jest także względami empirycznymi. Analizy porównawcze różnic w polityce społeczno-gospodarczej rządów lewicowych i prawicowych wskazują na istnienie różnic w rozłożeniu akcentów społeczno-gospodarczych przez rządy sprawowane przez lewicę i prawicę.

Klasyczny podział: podsumowanie

Problemy z podziałem sceny politycznej na lewicę i prawicę są niezaprzeczalne. Trudności z definiowaniem pojęć ma przede wszystkim społeczeństwo. Wynika to zarówno z braku szczegółowej wiedzy, jak i niechęci do jej pogłębiania. Przeciętny Polak traktuje oba pojęcia bardzo wybiórczo – upraszcza je do tego stopnia, że przestają mieć one jakiekolwiek znaczenie.

Z drugiej strony, trudno się temu dziwić, skoro owo znaczenie zdaje się nie być jasne dla samych politologów. Choć istnieje między naukowcami pewna płaszczyzna porozumienia, która pozwala na intuicyjne rozróżnianie lewicy i prawicy, to wszelkie próby szczegółowej charakterystyki są obarczone ryzykiem. Trudno zdefiniować pojęcia, które od co najmniej dwustu lat nieustannie ewoluują. To sprawia, że naukowe definicje lewicy i prawicy często okazują się niedoskonałe i nieprzystające do współczesnej polityki, czego zresztą sami politolodzy nie ukrywają.

Tak czy inaczej, nie musimy całkowicie rezygnować ze stosowania podziału na lewicę i prawicę, tym bardziej w zwykłych, codziennych rozmowach o polityce. Warto jednak mieć świadomość jego niedoskonałości i podchodzić do niego z dużym dystansem.

Alternatywne sposoby podziału sceny politycznej

Alternatywny podział sceny politycznej - diagram Nolana

Klasyczny podział, choć wciąż jest powszechnie stosowany, ma liczną konkurencję. Przyjrzyjmy się alternatywnym podziałom: czy są one pozbawione mankamentów, które charakteryzują tradycyjny sposób klasyfikacji?

Spektrum liniowe i teoria podkowy

Niektórzy naukowcy i badacze dostrzegają słabości sztywnego podziału na dwie kategorie. W ich przekonaniu problemem jest nie tyle liniowość podziału, co „objętość” znaczeniowa pojęć „lewicy” i „prawicy”. Należy do nich Andrew Heywood, który zaproponował dwa modele spektrum.

W obu przypadkach krańce osi stanowią nie „lewica” i „prawica”, a ideologie skrajne – komunizm i faszyzm. Między nimi umieścił ideologie umiarkowane: socjalizm, konserwatyzm i liberalizm. Pierwszy z modeli ma formę prostej linii.

Spektrum liniowe lewica-prawica Heywooda.
Spektrum liniowe lewica-prawica Heywooda. Źródło: opracowanie własne na podstawie W. Wojtasik, Prawica i lewica w Polsce. Aspekty ekonomiczno-społeczne.

Kolejnym zaproponowanym przez Heywooda schematem jest spektrum w kształcie podkowy. Zawiera on te same pojęcia, co wcześniejszy model.

Co więc chciał przekazać Heywood, nadając schematowi taki, a nie inny kształt? Chodziło o podkreślenie opinii, że z im bardziej skrajnymi ideologiami mamy do czynienia, tym więcej między nimi podobieństw. W tym ujęciu komunizm i faszyzm to ideologie znacznie bardziej do siebie zbliżone niż socjalizm, konserwatyzm i liberalizm. Tę myśl rozwija Wojtasik:

[…] analiza stanowisk ekstremalnych, znajdujących się na końcach osi, wskazywać może na ich pewne podobieństwa, gdyż np. reżimy komunistyczne i faszystowskie rozwinęły podobne, represyjne formy rządów określane mianem totalitarnych. [Spektrum w kształcie podkowy – red.] ukazuje możliwe zbieżności między stanowiskami skrajnymi i odróżnia je od reszty demokratycznych poglądów.

Spektrum lewica-prawica w kształcie podkowy Heywooda.
Spektrum lewica-prawica w kształcie podkowy Heywooda. Źródło: opracowanie własne na podstawie W. Wojtasik, Prawica i lewica w Polsce. Aspekty ekonomiczno-społeczne.

Schemat dwuwymiarowy von Hayeka i trójkąt ideologiczny

Od dychotomicznego podziału na lewicę i prawicę odchodzą twórcy schematów dwuwymiarowych. Jeden z takich schematów zaprezentował w eseju „Dlaczego nie jestem konserwatystą” F. A. von Hayek. Na wierzchołkach trójkąta von Hayek umieścił trzy ideologie: socjalizm, konserwatyzm i liberalizm. Powstał w ten sposób schemat, który pozwala na ocenę poglądów na płaszczyźnie gospodarczej i światopoglądowej.

Diagram von Hayeka.
Schemat dwuwymiarowy zaproponowany przez F.A. von Hayeka. Opracowano na podstawie: J. Szczepański, Model sferyczny podziału ideologii.

Inny schemat w kształcie trójkąta proponuje dr Jarosław Szczepański z UW. Opracowany przez niego „trójkąt ideologiczny” wygląda następująco:

Trójkąt ideologiczny van Hayeka
Trójkąt ideologiczny. Źródło: J. Szczepański, Raport z badania trójkąt ideologiczny, Warszawa 2015, wyd. WDiNP UW.

Diagram Nolana

Kolejnym schematem dwuwymiarowym jest zaproponowany przez Davida Nolana podział (diagram Nolana) oparty na dwóch osiach:

  1. Oś pierwsza (wolność ekonomiczna): stosunek do gospodarki. Nolan wyznaczył tu dwa skrajne poglądy – z jednej strony „etatyzm”, a z drugiej „wolny rynek”.
  2. Oś druga (wolność osobista): poglądy społeczne. Od „konserwatyzmu” do „liberalizmu światopoglądowego”.
Diagram Nolana.
Diagram Nolana. Źródło: opracowanie własne na podstawie: J. Szczepański, Model sferyczny podziału ideologii.

Wprowadzenie dwóch zmiennych sprawia, że na końcu możemy zakwalifikować partię nie do dwóch, a czterech głównych kategorii:

  • libertarianie,
  • lewica,
  • prawica,
  • populiści (totalitaryści).

Testy, kompasy, latarniki

W sieci funkcjonuje kompas polityczny (https://www.politicalcompass.org/), który wskazuje – na podstawie złożonego testu – na najbliższą naszym poglądom ideologię. Kompas polityczny oparty jest na podziale dwuosiowym przypominającym ten zaproponowany przez Davida Nolana.

W Polsce dużą popularnością cieszy się również latarnik wyborczy. Po wypełnieniu testu złożonego z 20 pytań wyborca otrzymuje wskazówkę, na którą partię powinien oddać głos (jeśli miałby kierować się wyłącznie podobieństwem poglądów). Rozwiązujący test – wcześniej wypełniony przez komitety wyborcze – musi nie tylko wskazać swój stosunek do danej kwestii, ale także stopień „priorytetowości” (czy dany postulat jest dla niego ważny czy całkowicie nieistotny). Latarnik wyborczy służy więc raczej identyfikacji poglądów pojedynczego wyborcy, a nie całych ugrupowań.

Czy klasyczny podział na lewicę i prawicę może mieć praktyczne zastosowanie w dzisiejszej rzeczywistości?

Co uważacie o alternatywnych sposobach klasyfikacji?

Jak Islandia stała się bogata?

Islandia to ostatni kraj, który przedstawimy w naszym cyklu o państwach nordyckich. Wyspiarze przyjęli odmienną ścieżkę rozwoju – nie zwrócili się ku skandynawskiemu modelowi państwa opiekuńczego. Nie można jednak powiedzieć, że nie osiągnęli bogactwa.

Jeszcze do początków XX wieku Islandia była jednym z najbiedniejszych krajów w Europie. Podobnie jak Norwegia, to wyspiarskie państwo przez większą część historii istniało jako terytorium zależne od krajów skandynawskich. Choć niepodległość proklamowała w 1918 roku, de facto suwerennym bytem Islandia stała się dopiero po drugiej wojnie światowej (wcześniej połączona była unią personalną z Danią).

Z Norwegią łączy ją jednak znacznie więcej. Oba kraje odmówiły wstąpienia do Unii Europejskiej, w dodatku z bardzo podobnych pobudek: Norwegowie chcą utrzymać kontrolę nad wydobyciem ropy u swoich granic, Islandczycy – nad sektorem rybackim i rybołówczym, który wciąż stanowi podstawę gospodarki, nawet mimo znaczącego spadku udziału w eksporcie (z 90% w latach 60. XX wieku do 40% w 2006 roku).

Rybołówstwo i polowania na wieloryby

Oparcie funkcjonowania państwa o produkty morza wydaje się zresztą – z racji położenia Islandii – czymś oczywistym. Już od XII wieku był to główny sposób zdobywania pożywienia i choć obecnie polowaniami na wieloryby zajmuje się tylko kilka spółek, to Islandia pozostaje jednym z zaledwie trzech krajów (obok Japonii i… Norwegii), w których wciąż wykonuje się to w celach zarobkowych. Przez dość długi czas (bo od 1915 roku) w kraju funkcjonowała nawet ustawa zakazująca takich polowań, jednak pod presją Norwegii i Danii została ona ostatecznie uchylona na początku XXI wieku. Olej z wieloryba służył też do celów innych niż wyżywienie – wytwarzano z niego m.in. smary do maszyn, świece czy paliwo do lamp. Polowanie na wieloryby ma zresztą odzwierciedlenie również w języku. Islandzkie słowo hvalreki – dosłownie „wieloryb wyrzucony na brzeg” – oznacza również nagłe i niespodziewane szczęście.

Drugim kołem zamachowym islandzkiej gospodarki – znacznie współcześniejszym, bo XX-wiecznym – stało się rybołówstwo. W latach 50. i 70. doprowadziło to nawet do szeregu tzw. wojen dorszowych (ang. cod wars – żart słowny nawiązujący do cold war, czyli zimnej wojny) z Wielką Brytanią o wyłączną strefę ekonomiczną Islandii, do połowów w której prawo rościli sobie właśnie Brytyjczycy. Ostatecznie Islandia (grożąc zamknięciem bazy NATO w Keflaviku) osiągnęła swój cel, godząc się na niewielki kompromis, który jednak nie uratował podupadającego rybołówstwa brytyjskiego.

Energia z gejzerów, wiatru i wodoru

O umiejętnym wykorzystaniu surowców energetycznych pisaliśmy już przy okazji tekstu o Norwegii. Podobną ścieżkę obrała Islandia, choć zamiast ku ropie zwróciła się w kierunku energii odnawialnej – hydro- i geotermalnej.

Islandia słynie bowiem z wulkanów, ale również gorących źródeł (w tym gejzerów). Te ostatnie od lat wykorzystywane były przez obywateli m.in. do prania. Kwestią czasu stało się więc zastosowanie ich na skalę krajową.

Pierwsze przesłanki wykorzystania energii geotermalnej pochodzą z początku XX wieku. Niedługo później, w 1930 roku, w Rejkiawiku wybudowano pierwszy rurociąg, który ogrzał energią z gorącego źródła 60 domów, dwie szkoły i szpital. W 1943 roku sieć ciepłownicza dostarczała już w ten sposób energię do blisko 3 000 domów w stolicy kraju.

Warto też dodać, że Islandczycy nie spoczywają na laurach. Mimo niewyczerpanych pokładów energii z wody i ziemi w 2013 roku w kraju rozpoczęto też produkcję energii wiatrowej. Nie dziwi więc fakt, że Islandia to nie tylko największy na świecie producent energii elektrycznej per capita, ale też lider w rankingu produkcji energii odnawialnej w przeliczeniu na jednego mieszkańca. To jednak nie koniec planów. Islandia włączyła się w program wykorzystania wodoru jako paliwa i szacuje się, że już w 2050 roku zostanie pierwszym na świecie „krajem wodorowym”.

Obecnie odnawialne źródła energii odpowiadają już za niemal 100% produkcji energii elektrycznej w kraju (w tym 75% pochodzi z energii hydrotermalnej, a 25% – z geotermalnej) oraz 85% produkcji energii pierwotnej. Przeznaczana ona jest głównie do ogrzewania budynków.

Przymierze ze Stanami Zjednoczonymi

Istotną rolę w rozwoju Islandii odgrywało nie tylko jej położenie geograficzne, ale też polityczne. W okresie drugiej wojny światowej wyspa ta służyła Amerykanom jako punkt przejściowy dla wojsk lądujących później w Anglii. To dzięki pomocy aliantów Islandia uzyskała całkowitą niepodległość 17 lipca 1944 roku, a już rok później znalazła się w strefie wpływów planu Marshalla. Inwestycja w wysokości 40 mln dolarów pozwoliła na znaczącą rozbudowę islandzkiego przemysłu. W 1947 roku Islandczycy stali się uczestnikiem Komitetu Europejskiej Współpracy Gospodarczej.

Związek Stanów Zjednoczonych z Islandią rozwijał się również po wojnie. W 1949 roku Islandia przystąpiła do NATO, posiadając już na swoim terenie amerykańską bazę militarną. W kolejnych latach była ona dodatkowo rozbudowywana. Szacuje się, że amerykańska baza przynosiła Islandii ok. 10% rocznego dochodu. Korzystali na tym wszyscy. Ludzie otrzymywali pracę (w samej bazie zatrudnionych było ok. 1 000 Islandczyków), a kraj – ochronę przed ZSRR.

Ostatecznie bazę zamknięto w 2006 roku, choć przez blisko pół wieku była ona kością niezgody między konserwatystami a socjaldemokratami. W zeszłym roku pojawiły się jednak plany, by przywrócić obiekt do użytku. Amerykanie mają obserwować z niego działania rosyjskiej marynarki.

Rozsądna polityka Islandii – decyzja o zainstalowaniu bazy wojskowej i efektywne wykorzystanie środków z planu Marshalla – sprawiła, że ten wyspiarski kraj stał się ważnym punktem na mapie Europy. Islandczycy to obecnie członkowie NATO, ONZ, OECD i Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Mimo geograficznego oddalenia od reszty kontynentu relacje z Europą są więc bardzo bliskie.

Warto też dodać, że Islandia nie posiada ani stałej armii, ani wojsk lotniczych. Przestrzeń powietrzną nad krajem patrolują jednostki innych krajów NATO. To kolejny dowód na to, jak istotną decyzją dla zapewnienia własnego bezpieczeństwa była współpraca ze Stanami Zjednoczonymi.

Polityka bankowa „wbrew wszystkim”

Momentem zwrotnym w historii szybko rozwijającej się Islandii z pewnością mógł być kryzys finansowy z 2008 roku. W ciągu dwóch lat PKB per capita spadł prawie o połowę, a islandzka korona stała się nawet walutą niewymienialną, jednak dzięki rozsądnej polityce gospodarczej – a także samoświadomości mieszkańców, którzy nie zgodzili się na obciążenie przyszłych pokoleń długami bankierów i wymogli na rządzie odrzucenie ustawy o spłacie klientów brytyjskich i holenderskich – kraj powrócił na ścieżkę wzrostu i już w 2015 roku mógł pochwalić się PKB z czasów przed kryzysem.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że Islandia, jako jedno z niewielu państw, sprzeciwiła się globalnemu trendowi polityki monetarnej. Gdy banki centralne niemal wszystkich rozwiniętych krajów świata dążyły do luzowania ilościowego i zerowych stóp procentowych, Seðlabanki dokonał w ciągu roku aż trzech podwyżek, podnosząc oprocentowanie 7-dniowych depozytów do poziomu 5,75%. Mimo to PKB Islandii rośnie w tempie ok. 4,5% rocznie.

Czego możemy się nauczyć od Islandczyków?

Przykład Islandii pokazuje, że można osiągnąć sukces gospodarczy bez uciekania się do modelu welfare state. Przy umiejętnym wykorzystaniu posiadanych zasobów naturalnych oraz rozsądnej dyplomacji i polityce monetarnej możliwe jest zbudowanie dobrobytu nawet bez rozbudowanego systemu socjalnego i wysokich podatków. Jednocześnie można przy tym dbać o środowisko naturalne i – nawet mając zaledwie 300 tysięcy mieszkańców – stać się istotnym podmiotem na mapie politycznej.

Teoria twórczej destrukcji. Jak wynalezienie silnika przeobraziło świat?

Destrukcja – czyli niszczenie – kojarzy nam się z czymś skrajnie negatywnym. Często nie zdajemy sobie jednak sprawy, że całe nasze życie jest nieprzerwanym procesem destrukcji i odbudowy – i wcale nie musimy na tym tracić. Podobne zależności można też zaobserwować w skali makro. W poniższym artykule przedstawiamy teorię twórczej destrukcji.

Cofnijmy się do naszego dzieciństwa – czasów pierwszych znajomości i przyjaźni, może nawet pierwszych szczenięcych miłości. Z iloma z tych ludzi – kolegów i koleżanek ze szkolnej ławki – utrzymujemy jeszcze kontakt? Jak bliskie są to relacje? Prawdopodobnie będą to co najwyżej pojedyncze przypadki. Po szkole podstawowej trafiliśmy do gimnazjum lub szkoły średniej, później być może kontynuowaliśmy edukację na poziomie szkolnictwa wyższego, a w miarę upływu czasu zmieniała się nasza sieć kontaktów – „niszczyliśmy” jedne relacje, a na ich miejscu „budowaliśmy” inne. Za dawnymi, zapomnianymi wręcz znajomymi już nie tęsknimy. Ba, często cieszymy się, że potrafiliśmy wypracować nowe znajomości – z dojrzalszymi, inteligentniejszymi, bardziej pasującymi do nas osobami, niezależnie czy chodzi o kolegów, przyjaciół, czy o partnera życiowego.

Przełomowe zmiany w gospodarce

Podobnie jak nasze relacje z ludźmi, tak i gospodarka nie jest zjawiskiem statycznym. Na przestrzeni lat obserwujemy ciągłe zmiany. Wiele z nich – np. wzrost PKB – następuje w relatywnie powolnym, regularnym tempie, co jakiś czas zdarzają się jednak sytuacje, które wywracają na nice dotychczasowy porządek świata. Chodzi oczywiście o innowacje, ale innowacje nie byle jakie. Mowa o tych najbardziej przełomowych, jak rozpoczęcie produkcji taśmowej, rewolucja przemysłowa, wynalezienie silnika spalinowego czy budowa pierwszego komputera.

Spójrzmy zresztą na rynek telefoniczny. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu trudno było sobie wyobrazić, zwłaszcza w mniej rozwiniętych krajach takich jak Polska, efektywne korzystanie z telefonu innego niż stacjonarny. Szczytem luksusu było wówczas posiadanie aparatu z przyciskami, a nie tarczą. Obecnie z telefonii komórkowej można korzystać w zasadzie na całym świecie, a same telefony urosły do rangi urządzeń wielofunkcyjnych, dzięki którym możemy również odebrać i wysłać pocztę elektroniczną, zrobić zdjęcie, sprawdzić rozkład autobusów, a nawet użyć wbudowanego żyroskopu jako poziomicy. Telefonia stacjonarna właściwie odeszła już do lamusa. Nawet w mieszkaniach coraz częściej rolę domowego telefonu pełni komórka.

Ma to bezpośrednie odbicie nie tylko w rozwoju technologii, ale także w łączących się z nim zmianami strukturalnymi na rynku pracy. Część przedsiębiorstw zdoła się przebranżowić, pozostałe – upadną. Znikają też pewne zawody, a w ich miejsce powstają nowe. Firmy telekomunikacyjne masowo zatrudniają doradców klienta i pracowników call center. O telefonistkach – kobietach siedzących w centrali i ręcznie łączących nadawcę z odbiorcą rozmowy – słyszy się już tylko przy okazji archiwalnych materiałów.

Teoria twórczej destrukcji Schumpetera

Do podobnych wniosków (choć oczywiście nie w kontekście telefonów komórkowych) doszedł w pierwszej połowie XX wieku austriacki ekonomista, Joseph Schumpeter. Spopularyzował on termin „twórcza destrukcja”, przypisywany tradycyjnie socjologowi Wernerowi Sombartowi. Istotą twórczej destrukcji jest, jak pisał sam Schumpeter, „przemysłowa mutacja”, która nieustannie rewolucjonizuje od środka strukturę gospodarczą, nieustannie burzy starą i ciągle tworzy nową. Tą przemysłową mutacją jest oczywiście innowacja. Na dobrą sprawę każda, nawet najmniejsza, odciska swoje piętno na gospodarce, choć naturalnie im innowacja bardziej rewolucyjna, tym bardziej widoczny – bardziej destrukcyjny i bardziej budujący – jej wpływ. Opracowanie technologii telefonów dotykowych (które wyprą tradycyjne aparaty z klawiaturą T9 lub QWERTY) będzie więc relatywnie mniej odczuwalne w skali gospodarki – choć nie znaczy to, że wcale – od stworzenia telefonii bezprzewodowej.

Schumpeter zwrócił uwagę, że w klasycznym, stacjonarnym modelu gospodarki nie było miejsca na wzrost czy – tym bardziej – rozwój. Następowało tylko odtwarzanie niewzrastającego bogactwa. Ewentualne zmiany miały charakter wyłącznie adaptacyjny. Istniały więc tylko dwa czynniki produkcji: praca i ziemia.

Kapitalizm nie może jednak istnieć bez zysku i Schumpeter świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Źródłem tego zysku, a w efekcie i rozwoju gospodarczego, miały być właśnie innowacje. Innowacje potrzebowały jednak dwóch dodatkowych czynników: twórczego przedsiębiorcy (który zastosował innowację w praktyce) i kredytu (zaciąganego na realizację innowacji; do procesu rozwoju został więc wciągnięty sektor bankowy).

I tu pojawia się pierwsze ziarno „twórczej destrukcji” – zgodnie z podejściem Schumpetera żadne przedsiębiorstwo nie mogło trwać wiecznie. Gdy tylko przestawało być zdolne do tworzenia innowacji, ginęło, a jej miejsce zajmowało inne. Warto tu wspomnieć, że innowacją w rozumieniu Schumpetera nie był sam wynalazek, a jego pierwsze zastosowanie w praktyce. Zależność tę opisuje słynna „triada Schumpetera”:

  • wynalazek – inwencja (stwarza możliwości innowacyjne),
  • innowacja (pierwsze zastosowanie w praktyce przez twórczego przedsiębiorcę),
  • naśladownictwo – imitacja (upowszechnienie innowacji przez kolejne przedsiębiorstwa).

Fazy cyklu koniunkturalnego a innowacje

Innowacje nie pojawiają się oczywiście w sposób ciągły, a skokowo. Wokół tych skoków obraca się koniunktura. Schumpeter mówi tu o czterech fazach cyklu koniunkturalnego (a konkretnie średniookresowego cyklu Juglara): rozkwicie, kryzysie, depresji i ożywieniu.

W fazie rozkwitu przedsiębiorcy realizowali innowacje, ciągnąc za sobą rzeszę naśladowców. I innowacje, i imitacje wymagały zaciągnięcia kredytów, chętnie udzielanych przez banki z nadzieją wysokich zysków. Rosła liczba przedsiębiorstw, w ślad za nią – popyt na czynniki produkcji, przesuwane z gałęzi środków konsumpcji. Produkcja środków konsumpcji spadała, cena tych środków rosła, a jednocześnie rosły oszczędności.

Gdy zaczynały pojawiać się efekty inwestycji w innowacje, zmieniała się sytuacja na rynku. Nadzwyczajne zyski służyły do spłaty zaciągniętych kredytów, a nadwyżki podaży czynników produkcji wracały do gałęzi dóbr konsumpcyjnych. Mnogość firm-innowatorów i firm-imitatorów powodowała spadek kosztów oraz cen. Rozpoczynało się „czyszczenie” gospodarki – ci, którzy nie nadążali za innowacjami lub nie mogli konkurować cenowo, upadali. To właśnie Schumpeter nazywał „twórczą destrukcją”.

Rozpoczynała się faza kryzysu – zysk nadzwyczajny spadał, a ryzyko inwestycji rosło, więc przedsiębiorcy (a w tle i całe społeczeństwo) adaptowali się do nowych warunków: niższych kosztów i cen, nowych metod produkcji, nowego modelu konsumpcji. Gospodarka przechodziła modernizację. Słabsze przedsiębiorstwa wciąż upadały, a „twórcza destrukcja” urastała do rangi „anomalnej likwidacji”. Nawet ci, którzy w innej fazie cyklu bez problemu utrzymaliby się na rynku, musieli polec w starciu z kryzysem przechodzącym w depresję. Aktywność gospodarcza sięgała dna.

Z czasem pojawiały się inwestycje odtworzeniowe, a popyt inwestycyjny stopniowo wzrastał. Innowatorzy znów zgłaszali zapotrzebowanie na środki produkcji. W ślad za nimi znowu ruszali imitatorzy, zaciągając kredyty w bankach. Produkcja dóbr konsumpcyjnych powoli malała, rosły za to ceny czynników produkcji, a więc i ceny gotowych produktów. Gospodarka wchodziła w fazę ożywienia.

Fazy cyklu koniunkturalnego
Fazy cyklu koniunkturalnego

Twórcza destrukcja – oraz faza kryzysu, której tak obawiali się keynesiści – była zdaniem Schumpetera zimnym prysznicem dla kapitalizmu. Pozwalała na utrzymujący się (choć regulowany cyklem koniunkturalnym) wzrost i rozwój gospodarczy oraz oczyszczała gospodarkę z mniej efektywnych podmiotów, by dać miejsce tym, które lepiej radziły sobie na rynku. A co działo się ze słabszymi uczestnikami? Część z nich upadła na dobre, część – odnalazła się w innej branży. Tak stało się m.in. z amerykańskim Reading Company, które nie wytrzymało konkurencji w branży kolejowej, za to – już pod marką Reading Cinemas – stworzyło sieć kin w Australii, Nowej Zelandii i USA.

Przykład – wynalezienie silnika i rozwój pociągów

Jedną z gałęzi, w których twórczą destrukcję najłatwiej zaobserwować, jest transport. Prześledźmy tylko wąski jej wycinek, a mianowicie transport kolejowy, by pokazać, jak ogromne zmiany we wszystkich dziedzinach życia może spowodować zaledwie jedna innowacja – w tym przypadku zbudowanie pierwszego silnika.

Prototypy znano oczywiście od czasów antycznych (choćby słynna bania Herona), ale tak naprawdę przemysłowe zastosowanie maszyny parowej rozpoczęło się dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku. Wcześniej rolę „lokomotyw” pełniły zwierzęta pociągowe, przede wszystkim konie, ciągnące wagony z towarami (np. z węglem). Znacznie rzadziej kolej konna służyła do przewozu pasażerów. Transport odbywał się jednak powozami, dyliżansami, a nawet bezpośrednio w siodle. Wystarczy przypomnieć sobie dowolny film o Dzikim Zachodzie.

Lokomotywa parowa zrewolucjonizowała kolej. W Wielkiej Brytanii – kolebce rewolucji przemysłowej – na przestrzeni zaledwie 10 lat (1830-1840) wybudowano 1 400 mil (ok. 2 250 km) trakcji kolejowych. W 1860 r. było ich już blisko 10 500 (ok. 16 800 km). To niewiele mniej niż obecna długość sieci kolejowej w Polsce.

Jeszcze bardziej spektakularny był wzrost liczby pasażerów. Od uruchomienia w 1825 r. pierwszej obsługiwanej przez lokomotywę parową publicznej linii kolejowej między Stockton a Darlington (40 km) do 1870 r. wyniósł on ok. 300 mln (ludność Wielkiej Brytanii wynosiła wówczas ok. 27,5 mln – to oznacza, że statystycznie każdy Brytyjczyk raz w miesiącu korzystał z pociągu). W latach 1910-1918 r. było to już ok. 1,5 miliarda pasażerów rocznie (przy ok. 40 milionach ludności – co dawało trzy podróże pociągiem miesięcznie per capita).

Nie ma się co dziwić – maszyny są znacznie szybsze, silniejsze i wytrzymalsze od koni, a dodatkowo można je „karmić” w ruchu (w jednym z listów do „The Farmer’s Magazine” w 1849 r. czytelnik pisał: utrzymanie koni jest ogromnym wydatkiem w porównaniu do silnika parowego, który je tylko wtedy, gdy pracuje). Zastosowanie lokomotywy znacząco skróciło więc czas transportu, zwłaszcza na długie dystanse. Ludzie z kolei chętnie korzystali z nowej metody przemieszczania się tym bardziej, że zachęcał do tego drastyczny spadek cen. Szacuje się, że w 1870 r. bilety kolejowe kosztowały o ok. 40% mniej niż trzy dekady wcześniej. Opłata za przewóz towarów wynosiła zaś o ok. 30% mniej.

Inwestycje w kolej

Naturalnie tak gwałtowny rozwój transportu musiał odbić się na brytyjskiej gospodarce. Przede wszystkim budowa nowych linii pochłaniała gigantyczne ilości pieniędzy. B. R. Mitchell podaje, że w 1847 r. inwestycje w kolej (wyłączając inwestycje w ziemię) osiągnęły poziom 6,7% dochodu narodowego Wielkiej Brytanii – około dwie trzecie wartości całego krajowego eksportu i (…) ponad dwukrotnie więcej niż maksymalny poziom rezerwy kruszcowej Banku Anglii na przestrzeni 10 lat. W tym okresie średnio co drugi inwestowany przez państwo funt pompowany był właśnie w kolej, co dobitnie pokazuje, z jak wielką skalą zjawiska mieliśmy do czynienia.

Miało to oczywiście odbicie w życiu przeciętnego Brytyjczyka. G. R. Hawke zwraca uwagę, że przez lata 1830-1870 społeczna stopa zwrotu z inwestycji w kolej netto (a więc wszystkie czynniki pozafinansowe – społeczne, środowiskowe itd., których nie da się ująć w konwencjonalnej rachunkowości) utrzymywała się na relatywnie stałym poziomie w granicach 15-20 procent, a w dodatku może być to wartość jeszcze zaniżona. Równie znaczące były tzw. social savings – oszczędności socjalne. W uproszczeniu jest to kwota, którą społeczeństwo musiałoby wydać, żeby robić to, co robiła kolej (a więc transportować ludzi i towary z miejsca na miejsce). Określenie dokładnych wartości jest bardzo problematyczne – Gary Hawke ocenił je na 1,6 lub 5,8% PKB (dla lat 1840-1870; różnica wynika odmiennych ocen poziomu komfortu wagonów pierwszej klasy), skłaniając się ku tej drugiej wartości. Terry Gourvish zastosował jeszcze szersze „widełki” – od 0,6 aż do 14,2% PKB. Wyliczenia te nie brały jednak pod uwagę oszczędności czasu (a to niewątpliwie zwiększyłoby skalę social savings). W samym roku 1865 oszczędność czasu, jak podaje Hawke, wyniosła 488 mln godzin (albo 79%) – kolej w 132 mln godzin pokonała dystans, który wcześniej wymagałby aż 620 mln godzin. Przekładając to na wartość pieniężną (odnoszącą się do wartości godziny pracy lub godziny czasu wolnego), oszczędzony na podróży czas „kosztował” od 14 do 17 mln funtów – ponad 2% PKB.

Naturalnie jest też i druga strona medalu. Skupienie inwestycji na sektorze kolejowym musiało spowodować odpływ środków z innych gałęzi – często przytacza się tu budownictwo domów w latach 1841-1860. Cierpieli też przedsiębiorcy, a wraz z nimi akcjonariusze. Na przestrzeni lat 40. XIX wieku średnia wartość dywidendy wiodących spółek na brytyjskim rynku spadła z ponad 6 do niecałych 3 procent. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na późniejszy wzrost, to aż do początku lat 70. poziom dywidend nie przekroczył 5%. Postęp w jednej dziedzinie skutkował więc zahamowaniem w innych.

A co się stało z końmi? Szybko traciły swoją pozycję na niemal wszystkich frontach. Najpierw przegrały starcie z koleją napędzaną silnikiem parowym, następnie zostały wyparte na roli. Ówczesna przenośna maszyna parowa potrafiła bowiem wykonać pracę równą pracy nawet siedmiu koni (stąd przecież wzięła się jednostka konia parowego, a następnie konia mechanicznego), a maszyna stacjonarna – do dziesięciu. Same konie służyły już tylko do transportu maszyn rolniczych z gospodarstwa do gospodarstwa. Szacuje się, że o ile w późnej epoce wiktoriańskiej (a więc w ostatnich dwóch dekadach XIX wieku) w Wielkiej Brytanii było ponad 3,3 mln koni, o tyle w 1900 r. pracował ich już zaledwie milion, a u progu I wojny światowej – niecałe 25 tysięcy. Najdłużej i najpowszechniej transport konny funkcjonował wewnątrz miast, choć też nie bez problemów. W połowie XIX wieku przejazd konnym omnibusem 5-milowego odcinka (ok. 8 km) między londyńskimi dzielnicami Paddington i Bank zajmował, bagatela, półtorej godziny. Wielu pasażerów wolało więc korzystać z rozwijającego się dopiero metra, gdzie podobnej długości trasę można było pokonać w pięciokrotnie krótszym czasie. Niedługo później na ulice wkroczyły samochody – głównie za sprawą Henry’ego Forda – a końskie bryczki zmieniły się z regularnego środka transportu w atrakcję turystyczną.

Strajki

Tak drastyczne zmiany musiały oczywiście przynieść i niepokoje społeczne. To zresztą nieodłączny element rewolucji przemysłowej – nawet w szkolnych podręcznikach wspomina się o niszczeniu maszyn przez pracowników fizycznych, widzących w postępującej industrializacji koniec świata i wieczne bezrobocie.

Parowozów nie demolowano może na tak wielką skalę (zresztą wymagało to o wiele większego zachodu niż uszkodzenie młocarni czy snopowiązałki), ale bunty pracowników nie tylko się zdarzały, ale wręcz obejmowały cały kraj. Chodziło naturalnie o długie godziny pracy i niskie wynagrodzenie. W sierpniu 1911 r. w hrabstwie Merseyside (jego siedziba znajduje się w Liverpoolu) protestowało aż 70 tysięcy pracowników kolei i portów. Później strajk rozciągnął się na Hull, Swansea, Bristol i Manchester, a ostatecznie związek zawodowy kolejarzy (ASRS) ogłosił strajk ogólnonarodowy. Oczywiście nie było to w smak rządowi, który do tłumienia protestów wysłał wojsko, a zadania portowców i kolejarzy przejęli pracownicy służby cywilnej. Doszło nawet do rozlewu krwi, gdy strajkujący zostali zaatakowani przez oddziały wojskowe.

11 lat wcześniej doszło do znacznie głośniejszej sprawy – strajku w Taff Vale Railway. Nie skończyło się jednak tylko na strajku – choć spółka znalazła pracowników zastępczych, to protestujący posunęli się do sabotażu, pokrywając tory smarem i rozłączając wagony. Choć na drodze negocjacji udało się zachęcić strajkujących do powrotu do pracy, Taff Vale Railway wytoczyło im zwycięską sprawę sądową.

Protestowali oczywiście nie tylko kolejarze – również portowcy, górnicy i dziesiątki innych profesji. Spośród wszystkich skutków strajków na pewno należy wspomnieć o powstaniu Partii Pracy, do tej pory jednej z głównych partii na brytyjskiej scenie politycznej. Zwiększyła się też rola związków zawodowych, a pracownicy stopniowo otrzymywali coraz lepsze warunki.

Rozwój innych gałęzi przemysłu

Silnik parowy i rozwój transportu kolejowego znacząco usprawnił logistykę – towary nie tylko z najdalszych zakątków kraju, ale nawet z zagranicy można było dostarczać zdecydowanie szybciej. To pociągnęło za sobą również inne gałęzie gospodarki. Najoczywistszy jest tu rozwój przemysłu ciężkiego, głównie żelaznego i stalowego. Te dwa materiały stanowiły bowiem podstawę budowy maszyn, torów czy samych pociągów. Skutki mechanizacji procesu produkcji i skrócenia dystansu między odległymi rejonami – swego rodzaju pierwszych poważnych przesłanek procesu globalizacji – sięgały jednak znacznie głębiej.

Przejście od manufaktur do fabryk spowodowało zwiększoną produkcję dóbr, które następnie należało sprzedać. Małe, lokalne sklepiki okazały się niewystarczające i musiały ustąpić miejsca pierwszym sieciom handlowym, takim jak Liptons, Home and Colonial czy Boots. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat XIX wieku liczba punktów sieciowych wzrosła z nieco ponad 1 500 do blisko 12 tysięcy, a ich roczna sprzedaż – z 15 do 50 mln funtów. Wydaje się to niewiele, ale warto pamiętać, że 1 funt z 1900 r. odpowiadałby wartością ok. 100 funtom (a według niektórych wskaźników – nawet 650) z 2017 r. W dzisiejszych cenach brytyjskie „sieciówki” z przełomu wieków notowały więc sprzedaż na poziomie 5 miliardów funtów, czyli ok. 25,1 miliardów złotych (to mniej więcej tyle, ile osiąga w Polsce Jeronimo Martins, właściciel sieci Biedronka). Liczba samych przedsiębiorstw zajmujących się handlem również drastycznie rosła – z 500 w 1875 r. do 5 000 w 1900 r. Za tym oczywiście podążał wzrost zatrudnienia w sektorze. Spisy ludności z 1871 i 1881 r. pokazały, że w transporcie, handlu, rozrywce i edukacji przybyło 440 tysięcy nowych miejsc pracy – blisko 50% stanu wyjściowego.

Nowy porządek świata

Przełom XVIII i XIX wieku to również czas Adama Smitha, jego „Bogactwa narodów” i specjalizacji pracy, która po rozpowszechnieniu się maszyny parowej zyskała nowe moce. Jak pisze Bruce Robinson z BBC, silnik parowy nie był sługą ani pór roku, ani światła dziennego. Tryb pracy w fabrykach uniezależniał się więc od przyrody. Jednocześnie rozłożenie procesu produkcji na czynniki – wspomniana specjalizacja – przy wsparciu maszyn i wprowadzeniu szczebli kierowniczych pozwoliło znacznie zwiększyć wolumen tej produkcji. Za bezpieczny i regularny dochód należało jednak płacić długimi godzinami pracy. Alternatywą było rolnictwo – może mniej wymagające czasowo, ale jednocześnie zależne od kaprysów natury.

Wszystkie te zmiany, zapoczątkowane silnikiem parowym, doprowadziły też do jednego z największych błogosławieństw pracowników w każdej epoce – weekendu. To właśnie industrializacja i dążenie do maksymalizacji efektywności sprawiły, że zanikł zwyczaj tzw. świętego poniedziałku, tradycyjnie przeznaczanego na dzień wolny po długim tygodniu. W zamian praca kończyła się w sobotę po południu, a przerwa trwała aż do poniedziałkowego ranka. Ten nowy podział na dni robocze i dni wolne miał też dalsze konsekwencje – weekend należało bowiem czymś wypełnić. Rozwijać zaczęły się więc gry zespołowe, wymagające widowni – piłka nożna czy krykiet.

Co zaskakujące, maszyna parowa zmieniła też czas – i to dosłownie. Do XIX wieku wiele miast posługiwało się czasem lokalnym (np. Bristol, oddalony od Londynu o 190 km – to mniej więcej tyle, co z Białegostoku do Warszawy), a wyjazd zamiejscowy urastał do rangi eskapady przez pół świata – wspomnianą trasę Bristol-Londyn pokonywało się końmi przez kilka dni. Lokomotywa parowa skróciła tę podróż do zaledwie paru godzin, niejako zbliżając do siebie odległe zakątki Wielkiej Brytanii. To z kolei wymagało wprowadzenia jednolitego czasu – tzw. czasu kolejowego, opartego na czasie londyńskim (zwanym też czasem uniwersalnym – UTC, lub czasem Greenwich – GMT). W 1845 r. lobby spółek kolejowych skutecznie przeforsowało w Parlamencie zniesienie czasu lokalnego w kraju i już dziesięć lat później 98% Wielkiej Brytanii posługiwało się czasem londyńskim.

Co dalej z transportem?

Oczywiście to tylko mały wycinek, prezentujący najbardziej bezpośrednie i najszybciej zauważalne efekty wynalezienia silnika parowego. Wybiegając naprzód w kolejne lata i dekady możemy bez problemu zanotować skutki długofalowe tego odkrycia. Bryczki w transporcie miejskim zastępowane są albo pierwszymi liniami podziemnymi, albo samochodami, autobusami, tramwajami. Silnik parowy ewoluuje w spalinowy, a następnie elektryczny. Parowozy ustępują miejsca spalinowozom i elektrowozom, a osiągane przez lokomotywy prędkości wyraża się już nie w dziesiątkach, a w setkach kilometrów na godzinę. Same pociągi również stają się przestarzałym środkiem transportu na dłuższe dystanse (podobnie jak w XIX wieku pojazdy konne) – nadają się do wycieczek po średniej wielkości kraju, ale za granicę (albo z jednego wybrzeża Stanów Zjednoczonych na drugie) coraz częściej podróżujemy dużo szybszym i nierzadko zdecydowanie tańszym samolotem. Obecnie z Londynu do Nowego Jorku (5 600 km) możemy dolecieć w 8 godzin. Jeszcze 200 lat temu wyprawa z Londynu do Bristolu (190 km) trwała kilka dni.

To pozwala nie tylko zwiedzić zakątki świata, które sto czy dwieście lat temu były niedostępne dla przeciętnego mieszkańca, ale też zmienia kraj, kontynent czy całą Ziemię w globalną wioskę. Dystans nie jest już przeszkodą ani w odwiedzeniu rodziny i znajomych mieszkających w innym mieście lub państwie, ani w relokacji celem znalezienia lepiej płatnej pracy. Korzyści dla ludności są więc wymierne.

Szybszy i wydajniejszy transport ułatwia też import i eksport oraz obniża ceny. Jednocześnie zwiększa się wolumen handlu. Gospodarka ewoluuje z lokalnej do krajowej, a następnie do międzynarodowej i globalnej. Fabryki więcej produkują. Sklepy więcej sprzedają. Rozrastają się sieci handlowe oraz łańcuchy dostaw. Upadają podmioty gospodarcze, wymierają zawody, ale na ich miejscu powstają nowe, lepiej dopasowane do istniejących – czy tworzących się – warunków rynkowych.

Czy możemy powstrzymać twórczą destrukcję?

Obecnie mało kto pamięta już o zawodach takich jak stelmach, czumak, foryś czy stangret. Inne – jak flisak czy kowal – zepchnięte zostały do roli folkloru (kowalstwo funkcjonuje już głównie jako zawód artystyczny, a więc niemający wiele wspólnego z podkuwaniem koni). Pojawili się za to mechanicy, maszyniści czy palacze.

Twórcza destrukcja w rozumieniu Schumpetera spełnia niewymownie ważną rolę – umożliwia wzrost jakości życia zarówno na poziomie jednostki, jak i całego społeczeństwa. Oczywiście można z nią walczyć, ale z góry skazani jesteśmy na porażkę – robotnicy niszczący maszyny w trakcie rewolucji przemysłowej nie spowodowali przecież, że do tej pory produkcja w zakładach odbywa się ręcznie.

Czy jednak – choć prowadzi ona do restrukturyzacji gospodarki, a więc między innymi utraty pracy przez wielu ludzi – twórczą destrukcję warto próbować powstrzymać? Gdyby nie ona, do tej pory tkwilibyśmy nawet nie w epoce przedprzemysłowej, a wręcz w jaskiniach, bazgrząc kamieniami po ścianach. Na dobrą sprawę przecież prehistoryczna technologia wytwarzania brązu też była innowacją – i to innowacją na swoje czasy być może porównywalną z wynalezieniem silnika parowego czy komputera.

Inne przykłady działania twórczej destrukcji

Poniższe przykłady nie oznaczają, że technologia „starsza” została całkowicie porzucona na rzecz technologii „nowszej”. Jej rola została tylko zredukowana z kluczowej dla danej branży do marginalnej.

  • Rynek nośników dźwięku: taśmy szpulowe wyparte przez kasety; następnie kasety przez płyty kompaktowe, a płyty przez serwisy streamingowe i karty pamięci.
  • Rynek nośników obrazu: kasety VHS wyparte przez płyty kompaktowe, a płyty przez serwisy streamingowe i portale VOD.
  • Rynek fotograficzny: polaroidy zastąpione przez aparaty cyfrowe.
  • Rynek telekomunikacyjny: wyparcie telegrafów i telegramów przez telefonię stacjonarną, a następnie komórkową; postępujące obecnie wypieranie usług telefonicznych przez komunikatory internetowe (np. SMS-y zastępowane wiadomościami w aplikacji WhatsApp, rozmowy telefoniczne zastępowane rozmowami na Skypie).
  • Rynek budowlany: stosowanie innych, wydajniejszych i wytrzymalszych materiałów (np. budynki wznoszone z cegły zamiast z drewna, zwierzęce błony okienne zastąpione przez szyby).
  • Rynki dóbr i usług: w wielu gałęziach następuje wyparcie placówek stacjonarnych przez ich wirtualne odpowiedniki (np. bankowość internetowa zamiast operacji dokonywanych w oddziale, zakupy w e-sklepach, portale VOD zamiast wypożyczalni kaset wideo).
  • Rynek zbrojeniowy: nieustannie trwający „wyścig zbrojeń” i ciągłe wypieranie przestarzałych modeli sprzętu (np. wyparcie muszkietów i strzelb przez karabiny, wynalezienie broni automatycznej, zastosowanie dronów zamiast żołnierzy).

Jeżeli nie możemy (lub nie powinniśmy) powstrzymywać twórczej destrukcji, to czy jesteśmy skazani na bierne przyglądanie się jej niszczącej sile? A może jednak możemy podjąć jakieś kroki, aby przygotować się na nadejście nowej fali destrukcji i odbudowy?