19.03.2019
Aktualizacja: 19.03.2019

Nauczyciele, rolnicy i nie tylko. Jak rząd powinien odpowiedzieć na protesty w roku wyborczym?

Protesty w roku wyborczym.
© Jonathan Stutz/fotolia

Nasilone strajki i protesty w bezpośrednim sąsiedztwie zbliżających się wyborów to krajobraz, który obserwujemy nie po raz pierwszy. Tym razem partia rządząca musi jednak stawić czoła prawdziwej fali niezadowolenia co najmniej kilku grup zawodowych i społecznych. Jak powinna na nią zareagować?

W ostatnim czasie Prawo i Sprawiedliwość zdołało obiecać już naprawdę dużo, czego przykładem jest tzw. „piątka PiS”. Pomimo rozmachu obietnic, których słuszność jest bardzo różnie oceniana, niezadowolonych jest wciąż sporo.

Z hojności rządu, podyktowanej oczywiście chęcią uzyskania najwyższego wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a następnie utrzymania władzy na kolejne 4 lata, próbują skorzystać pominięci w obietnicach nauczyciele i rolnicy. Powraca również kwestia niezrealizowanych postulatów opiekunów osób niepełnosprawnych.

Czego chcą protestujące grupy?

Przyjrzyjmy się postulatom protestujących. Czy rząd powinien spełnić ich żądania?

Nauczyciele domagają się podwyżek

Grupą, o której mówi się prawdopodobnie najwięcej, są nauczyciele. Żądają oni – co nie jest zaskoczeniem – podwyżek. Co prawda rząd zamierza zrealizować założenia „Deklaracji na rzecz edukacji przyszłości”, ale nauczycieli to nie satysfakcjonuje. Zamiast zapowiadanych podwyżek w kwocie od 122 do 166 zł (w zależności od stażu) chcą wzrostu wynagrodzeń na poziomie 1000 zł. Co więcej, wiązek Nauczycielstwa Polskiego zaznacza, że podwyżkami powinni zostać także pracownicy szkół niebędący nauczycielami.

Do 25 marca, w wyniku referendów w szkołach, ma zostać podjęta decyzja o organizacji 8 kwietnia (tuż przed okresem egzaminów gimnazjalnych, ósmoklasistów i maturalnych) ogólnopolskiego strajku. Na ten moment wszystko wskazuje na to, że do takiego protestu dojdzie.

„Od czasu ogłoszenia terminu strajku, czyli od trzynastu dni, nie usłyszeliśmy od rządu żadnych nowych propozycji poza obraźliwymi wypowiedziami pod adresem nauczycieli” – pisze w oświadczeniu Sławomir Broniarz, prezes ZNP, nawiązując m.in. do kontrowersyjnej wypowiedzi Marka Suskiego. Szef gabinetu politycznego premiera stwierdził, że wynagrodzenia nauczycieli nie odbiegają znacząco od zarobków posłów, czym tylko dolał oliwy do ognia.

Systemowi oświaty grozi zapaść, ale nie z powodu planowanego strajku, lecz z powodu niskich pensji i zbyt małych nakładów państwa na edukację. W szkołach i przedszkolach zaczyna brakować nauczycieli, ponieważ są zmuszeni podejmować pracę poza oświatą. Robią to, bo nie są w stanie utrzymać swoich rodzin z nauczycielskich pensji. To już ostatni dzwonek, by zadbać o edukację

– ostrzega Broniarz.

Poparcie dla postulatów nauczycieli wyraziła już Platforma Obywatelska. Jej lider, Grzegorz Schetyna, zapowiedział, że „po wyborach październikowych zrealizujemy oczekiwanie środowiska nauczycielskiego i znajdą się pieniądze na podwyżkę dla nich”. Zobaczymy, czy taka deklaracja największego ugrupowania opozycyjnego skłoni rząd do jakichkolwiek ustępstw.

Rolnicy wybrali protest „w stylu francuskim”

Od połowy zeszłego roku swoje protesty organizują co jakiś czas również rolnicy. Ostatni z nich odbył się na placu Zawiszy w Warszawie. W ruch poszły petardy, palono opony, a na jezdni pozostawiono ogromne ilości słomy i owoców. Finałem akcji są zatrzymania. „Chuliganeria, która sprowadziła realne niebezpieczeństwo na placu Zawiszy w Warszawie musi ponieść konsekwencje wynikające z polskiego prawa” – stwierdził bez ogródek szef MSWiA Joachim Brudziński.

Zacznijmy jednak od początku. Głównym żądaniem rolników jest ochrona przed zalewem towarów z zagranicy poprzez wprowadzenie prawnej regulacji, nakazującej sklepom zaopatrywanie się przynajmniej w połowie w towary polskiej produkcji. Akurat z tą propozycją zgodził się już minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski.

Pozostałe postulaty to m.in. oznakowanie produktów flagą kraju pochodzenia oraz uregulowanie rynku trzody chlewnej. Nierozwiązanym dla rolników problemem są również zaniżone ich zdaniem ceny skupu towarów.

Opiekunowie niepełnosprawnych spróbują jeszcze raz?

Rok temu debatę publiczną zdominował temat protestu rodziców i opiekunów osób niepełnosprawnych. Protest, który trwał ponad miesiąc, ostatecznie nie zakończył się po ich myśli, ale nie jest wykluczone, że niedługo podejmą oni kolejną próbę.

Impulsem do ponowienia protestu jest całkowite pominięcie w obietnicach postulatów, które zgłaszają od dawna niepełnosprawni i ich opiekunowie. Chodzi głównie o zrównanie renty socjalnej z wysokością minimalnej renty z tytułu niezdolności do pracy oraz o wprowadzenie 500-złotowego dodatku dla każdej pełnoletniej osoby niepełnosprawnej, która nie jest zdolna do samodzielnej egzystencji.

Jak wynika z zapowiedzi Iwony Hartwich (liderki ostatniego protestu), strajk odbędzie się 23 maja, na kilka dni przed wyborami do europarlamentu. Tym razem nie jednak ma mowy o okupacji budynku Sejmu.

Taksówkarze chcą pomocy państwa w konkurencji z Uberem

Na początku kwietnia możemy się również spodziewać kolejnego już strajku taksówkarzy, którzy od dawna domagają się wprowadzenia regulacji umożliwiających im konkurencję na równych zasadach z Uberem i innymi firmami przewozowymi.

Egzaminy, badania, wyższe koszty OC – te wymagania i utrudnienia dotyczą każdego licencjonowanego taksówkarza. Unikają ich natomiast kierowcy Ubera czy Taxify, co zapewnia im przewagę już na samym starcie.

Na 8 kwietnia planowana jest blokada ulic w stolicy, w której pomóc mają kierowcy taksówek z całego kraju.

Co zrobi rząd?

Gdyby zsumować liczebność przedstawicieli wszystkich protestujących grup zawodowych i społecznych, otrzymamy liczbę, która może zdecydować o wyniku wyborów. Do tego nie wolno zapominać o grupie wyborców popierających protesty, nawet jeśli nie dotyczą ich one bezpośrednio.

To, jaką taktykę przyjmie rząd w obliczu niezadowolenia sporej części społeczeństwa, będzie z pewnością istotnym wątkiem kampanii wyborczej. Swój kapitał polityczny na protestach będzie też chciała zbić opozycja, co zwiastuje nam niezwykle gorący okres przedwyborczy. Niestety, trudno oczekiwać, by dyskusje rządzących z protestującymi miały tym razem charakter konstruktywnej wymiany argumentów.

Czy rząd powinien zgodzić się na realizację postulatów protestujących grup? Które z nich popieracie, a które nie?

Dodaj komentarz

3 komentarzy do "Nauczyciele, rolnicy i nie tylko. Jak rząd powinien odpowiedzieć na protesty w roku wyborczym?"

avatar
Sortuj wg:   najnowszy | najstarszy | oceniany
Dario
Gość

Ja rozumiem, że protesty i manifestacje to jedno z podstawowych praw demokracji, ale… mam już ich trochę dość, tak ogólnie rzecz biorąc. Nad żądaniami można by się jeszcze pochylić, ale jak widzę gości, którzy zachowują się jak zwykli kibole (rolnicy), to o czym tu rozmawiać?
Nauczycieli nawet trochę rozumiem, choć przy wszystkich problemach edukacji w Polsce ich zarobki interesują mnie akurat najmniej. Zgoda, że są konsekwentnie olewani od wielu lat, ale jak mi nie pasują warunki pracy w branży, to szukam szczęścia w innej.
Taksiarzom proponuję walkę o deregulację całej branży przewozu osób, a nie walkę z legalnie działającymi firmami o to, żeby wszyscy mieli tak samo źle.

Gabi
Gość

Z paleniem opon to rzeczywiście rolnicy przegięli… aż dziwne że władze Warszawy nie zareagowały w czasie walki ze smogiem ;P

Piotr
Gość

Wrzucenie do jednego worka bardzo różnych grup protestujących nie wydaje się słuszne. Warto raczej te grupy podzielić „wg właściwości” – na gospodarkę i grupy „budżetowe”.

GOSPODARKA.

ROLNICY.
Warto zastanowić się nad meritum ich protestów. Mówiąc krótko – brak forsy, bo ceny nie takie, bo konkurencja duża, bo największe polskie przetwórnie owocowo-warzywne czy rzeźnie opanowane przez zagraniczne koncerny…
W XIX wieku na Wielkopolsce pruski zaborca, chcąc osłabić siłę polskiego ziemiaństwa, wprowadził korzystniejsze rozwiązania prawne i cenowe dla Niemców (oraz osób, które zniemczyły swoje nazwisko i podpisały „lojalkę”). Odpowiedzią Polaków było powołanie ruchu spółdzielczego – powstały POLSKIE spółdzielnie skupujące od Polaków płody rolne po „lepszych” cenach i dysponujące własną siecią sprzedaży w miastach. Co stoi na przeszkodzie, aby obecni polscy rolnicy przypomnieli sobie (lub zrozumieli), że mogą zrobić dokładnie to samo i zakładając spółdzielnie zmusić wielkie zagraniczne sieci handlowe czy przetwórnie do ustępstw? NIC! Chyba że niechęć do spółdzielczości, no bo to relikt z czasów PRL-u. Skoro ktoś chce samodzielnie klepać biedę na małym gospodarstwie – jego wybór!
Przeciwko polskiemu rolnictwu przemawia ponadto kilka absolutnie obiektywnych czynników.
Rozdrobnienie gospodarstw. Jeśli ktoś ma kilka czy kilkanaście hektarów ziemi i na ich obrobienie, średnio w skali roku, poświęca ok. 20 minut dziennie na hektar (tak przed laty wyliczyli naukowcy ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego) to nie może oczekiwać, że pracując przeciętnie dziennie na „1/4 etatu” będzie osiągać dochody równe średniej płacy w przedsiębiorstwach czy wyższe.
Brak środków na inwestycje. Rolnik chce mieć nowoczesny traktor, kombajn i co tam jeszcze, na własne potrzeby. Nie liczy się racjonalność ekonomiczna. Jeśli ktoś kupuje sprzęt wykorzystywany do pracy przez kilka czy kilkanaście dni w roku, niech nie dziwi się, że do interesu dopłaca.
Co roku słyszymy, że albo susza (i rolnikom należy się pomoc państwa) albo lało, zalało, podtopiło (i też chcą pomocy).
A melioracja zdolna odprowadzić nadmiar wody w okresach intensywniejszych opadów?
A nawadnianie, gdy opadów brak?
No cóż, jeśli ktoś chce prowadzić gospodarstwo rolne na poziomie technologicznym z czasów króla Ćwieczka, niech nie oczekuje, że będzie mieć się dobrze.
Rolnicy skarżą się na import żywności – bardzo często właśnie ta importowana żywność ma, niestety, lepszą jakość. Wielkie sieci handlowe sprowadzają to, czego chcą kupujący (czyli my wszyscy) a nie to, co chce im sprzedać polski rolnik. Dowodem jest powolny, ale zauważalny upadek „zielonych rynków”, gdzie jeszcze 10 lat temu można było kupić „płody polskiej ziemi prosto ze wsi”. Dziś coraz mniej osób korzysta z takich targowisk.

TAKSÓWKARZE.
Dario (w poście poniżej) słusznie zauważył, że taksówkarze powinni walczyć solidarnie o maksimum deregulacji. Dziś konia z rzędem temu, kto na pamięć zna wszystkie ulice w Warszawie, Wrocławiu czy innych dużych miastach i obowiązującą na nich organizację ruchu. Od tego jest nawigacja! Egzamin to absolutnie zbyteczna przeszłość i tu Uber czy Tarify mają po prostu rację. Powinno się to skończyć prostym przepisem – KTO PROWADZI POJAZD SŁUŻĄCY DO ZAROBKOWEGO LUB USŁUGOWEGO PRZEWOZU OSÓB I TOWARÓW MA MIEĆ ZAWODOWE PRAWO JAZDY I WAŻNE BADANIA PSYCHO-TECHNICZNE.

BUDŻETÓWKA – PRACOWNICY.
Niedawno protestowali pracownicy pomocy społecznej – zapewne do protestów powrócą, gdyż ich płace (zwykle coś około 2,5 tys. na rękę) są już zwykle niższe niż zasiłki wypłacane „podopiecznym”.
Pracownicy samorządowi. Bez podwyżek płac od 2009 roku. Nie mogą strajkować, ale prędzej czy później znajdą sposób, aby przypomnieć rządowi, że i oni czekają…
Nauczyciele. Żądania mają absolutnie słuszne. Chciałbym przypomnieć, że kiedy dokonywano pierwszej „dużej” zmiany Karty Nauczyciela na początku lat 90-tych (za ministra Stelmachowskiego) gwarantowano wówczas nauczycielom wzrost wynagrodzeń do 150% średniej krajowej. Do dziś pozostaje to w sferze bardzo pobożnych życzeń.
Nie mogę się w tym miejscu zgodzić z postem Dario, który sugeruje, aby ci wszyscy, którym warunki pracy w sferze budżetowej nie pasują, szukali szczęścia w innej.

Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli. To bardzo mądre słowa wypowiedziane przez Jana Zamoyskiego, kanclerza wielkiego koronnego i hetmana wielkiego koronnego w roku 1600.
Służba publiczna to coś więcej, niż praca. Nauczyciel to nie tylko odpowiednie wykształcenie (przedmiotowe). To umiejętność pracy z młodzieżą, umiejętność wyłapywania sygnałów o problemach psychologicznych, umiejętność łagodzenia konfliktów (a przecież uczniowie w wieku kilkunastu lat to właśnie grupa przechodząca tzw. fazę buntu)… Tymczasem juą dziś krąży wśród nauczycieli taki oto dowcip: Czy nauczyciel chemii może zarobić 3,5 tysiąca na rękę? Oczywiście, że tak, wykładając chemię… na półki w Biedronce czy Lidlu.
Bez kompetentnych nauczycieli nie będzie szkół oferujących dobre przygotowanie, a tu od wielu lat przedsiębiorcy skarżą się na „słabe” przygotowanie młodzieży do pracy. Zatem co, obniżamy poziom kształcenia czy
Podobnie urzędnicy – to, oprócz wykształcenia, szereg nabywanych przez lata w ramach szkoleń i praktyki kompetencji.

Nie można pracownikom budżetówki powiedzieć JAK WAM SIĘ NIE PODOBA, IDŹCIE SZUKAĆ SZCZĘŚCIA GDZIE INDZIEJ, bo co wtedy – szkołę czy urząd zamykamy???

BUDŻETÓWKA – NIEPEŁNOSPRAWNI i inni KLIENCI POMOCY.
Faktem niezaprzeczalnym jest, że otrzymać w Polsce decyzję Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie stwierdzającą taką czy inną niepełnosprawność nie jest zbyt wielkim problemem. Najpierw należałoby wprowadzić bardzo ścisłe regulacje, co niepełnosprawnością jest, a co nie. Dziecko ma problemy z czytaniem. Dysleksja. I orzeczenie o niepełnosprawności oraz specjalnych potrzebach edukacyjnych. Dziecko ma problemy z liczeniem. Dyskalkulia. I, jak poprzednio, orzeczenie o niepełnosprawności oraz specjalnych potrzebach edukacyjnych. I w obu przypadkach możliwość występowania do Ośrodków Pomocy Społecznej o specjalne zasiłki, możliwość „uchylania się od podejmowania pracy”, no bo niepełnosprawne dziecko pod opieką…
Tu rozumiem stanowisko rządu, że nie można spełnić żądań protestujących niepełnosprawnych i ich opiekunów w odniesieniu do każdej osoby niepełnosprawnej. Ale na tym koniec zrozumienia, gdyż uporządkowanie legislacji regulującej działanie systemu orzekania o niepełnosprawności i przypisanie głównym rodzajom dysfunkcji maksymalnej pomocy społecznej (o ile w ogóle taka pomoc jest potrzebna, bo w przypadku dysleksji, dyskalkulii czy zwykłego jąkania się – chyba nie) powinno być zrobione dość dawno temu. Zatem skoro rząd z odpowiedzialną za ten bałagan minister Rafalską śpi w błogim nic-nie-robieniu, będzie mieć do czynienia z protestem niezadowolonych.

A czy te protesty nie mają aby politycznego podtekstu? Szczerze mówiąc, chyba jednak nie. Po prostu od lat panuje w Polsce zasada, że „rząd sam się wyżywi” (jak stwierdził Jerzy Urban w 1981 roku) czyli zadba o własne interesy – premie, nagrody, posadki w radach nadzorczych spółek skarbu państwa itp., a reszta? Pokrzyczą, postrajkują… Przeczeka się. A jak nie? Bo rok wyborczy, bo to może rządowi zaszkodzić?
Po nas choćby potop! Opozycja ich wspiera, tych strajkujących, protestujących? No to dostanie ich w spadku po nas. My jeszcze, na odchodnym, dolejemy oliwy do ognia, podsycimy żądania i niech wtedy biorą władzę, niech tworzą rząd, niech się męczą z problemem, którego od dwudziestu, trzydziestu czy więcej lat nikt nie zdołał sensownie rozwiązać. A my, z mównicy sejmowej, będziemy ich punktować. Tak na nas krzyczeliście, tak nam wytykaliście błędy, brak pomysłów i umiejętności rządzenia a teraz co? Też nie potraficie?
Niestety, większość tych protestujących grup to permanentne pola konfliktu od dziesiątek lat. Ich ograniczenie czy całkowita eliminacja sytuacji konfliktowych jest rządzącym nie na rękę. Opozycji też nie. Zawsze dobrze mieć na podorędziu możliwość wywołania konfliktu społecznego i punktowania politycznych przeciwników prostym zdaniem A CO WY DLA TEJ GRUPY ZROBILIŚCIE?

Pozdrawiam, choć dość smutno…

wpDiscuz