
Już dawno nie było w polskiej telewizji programu, którego emisja wzbudziłaby tak wiele emocji. Reportaż „Superwizjera” wywołał zdecydowane reakcje polityków, publicystów i organów ścigania. Choć co do oceny działalności grupy przedstawionej w materialne wszyscy oni są zgodni, to różnie mówi się o skali zjawiska neonazizmu w Polsce.
Autorzy reportażu najwięcej uwagi poświęcili stowarzyszeniu Duma i Nowoczesność. Powstało ono w 2011 roku w Wodzisławiu Śląskim, a po 3 latach uzyskało nawet status organizacji pożytku publicznego. W materiale podkreślono, że członek stowarzyszenia – Jacek Lanuszny – pełni jednocześnie funkcję asystenta posła Roberta Winnickiego (prezesa Ruchu Narodowego). Po emisji Lanuszny opuścił szeregi Dumy i Nowoczesności.
Miłość do Polski i… przyjęcie na cześć Hitlera
Na stronie stowarzyszenia odnajdujemy kilkunastopunktową listę deklarowanych celów organizacji. Znajdziemy tam nie tylko „działalność na rzecz […] upowszechniania tradycji narodowej, pielęgnowania polskości oraz rozwoju świadomości narodowej”, ale także wiele innych, związanych choćby z dobroczynnością czy przeciwdziałaniem uzależnieniom.
Reportaż ukazał drugą – zupełnie inną – twarz stowarzyszenia. Dziennikarzom, jak sami mówią, udało się zdobyć zaufanie członków grupy, dzięki czemu mogli oni wziąć udział w niecodziennych eventach organizowanych bądź wspieranych przez Dumę i Nowoczesność. Przebieg zdarzeń rejestrowali ukrytą kamerą.
W ten sposób cała Polska miała okazję przekonać się na własne oczy, jak osobom deklarującym przywiązanie do ojczyzny, nie przeszkadza jednocześnie świętować 128. rocznicy urodzin Adolfa Hitlera. Na zorganizowanym w ukryciu i dla wąskiego grona niecodziennym „przyjęciu” roiło się od nazistowskich symboli. Nie zabrakło przytwierdzonej do drzewa swastyki (obecnej zresztą również na urodzinowym torcie), mundurów Wermachtu i SS, charakterystycznych marszów wojennych, portretu Hitlera oraz „hajlowania”.
Trudno zrozumieć, jak można łączyć polski patriotyzm z uwielbieniem dla Adolfa Hitlera. A jednak polscy neonaziści otwarcie obnoszą się z symbolami III Rzeszy – nie tylko w swoim gronie, ale także na imprezach firmowanych przez organizacje narodowe. W czasie realizacji reportażu nie spotkaliśmy się z ani jednym przypadkiem potępienia takich zachowań
– mówi narrator materiału „Superwizjera”.
Politycy zgodni: nie może być na to zgody
Rozgłos, który towarzyszył emisji reportażu, zmusił do reakcji najważniejszych urzędników w państwie. Premier Mateusz Morawiecki podziękował dziennikarzom, dodając, że „młodzi ludzie, którzy posługują się takimi symbolami powinni zostać ukarani”, a podobne do Dumy i Nowoczesności organizacje – zdelegalizowane. Sprawę skomentował także na Twitterze:
Propagowanie faszyzmu lub innych totalitaryzmów jest nie tylko niezgodne z polskim prawem. Jest przede wszystkim deptaniem pamięci naszych przodków i ich bohaterskiego wysiłku walki o Polskę sprawiedliwą i wolną od nienawiści. Nie ma przyzwolenia na tego typu zachowania i symbole.
Do delegalizacji organizacji nawoływała także opozycja z Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej. Formalny wniosek złożył w końcu starosta Wodzisławia Śląskiego.
Nie oznacza to jednak, że politycy nie mają się o co spierać. Obie największe partie przerzucają się oskarżeniami. Prawo i Sprawiedliwość akcentuje fakt, że Duma i Nowoczesność powstała jeszcze w czasach rządów Platformy z Polskim Stronnictwem Ludowym. Także za rządów PO-PSL stowarzyszenie zostało uznane za organizację pożytku publicznego. W imieniu PO na te zarzuty odpowiedział jej lider Grzegorz Schetyna: „Uważamy, że winni są ci, którzy przez dwa lata przyzwalali i dawali zielone światło na takie zachowania, czyli rząd PiS i Jarosław Kaczyński osobiście”.
Jak na sprawę zareagował poseł Robert Winnicki? Zdecydowanie odciął się on od działań stowarzyszenia, którego członkiem do niedawna był jego asystent. Jednocześnie zarzucił autorom reportażu manipulację:
To co dziś zrobił TVN w Superwizjerze to nowe wyżyny manipulacji i paszkwilu, ale w sumie – przywykliśmy. Ewidentnie psychiczny główny „bohater” programu nie jest i nigdy nie był w RN.
Dziennikarze wspomnieli w reportażu, że w wyniku interwencji prezesa Ruchu Narodowego Prokuratura Krajowa skontrolowała akta sprawy lidera Dumy i Nowoczesności (Mateusza S., pseudonim „Sitas”), po czym sprawa została wycofana z sądu. S. był podejrzewany o planowanie zamachu z użyciem materiałów wybuchowych.
Co ciekawe, materiałem TVN-u (przynajmniej oficjalnie) nie przejęli się członkowie przedstawionego w nim stowarzyszenia. „Dziękujemy TVN za darmową reklamę. Otrzymujemy sporo polubień, e-maili i darowizn na konto. W końcu dotarliśmy do szerszej publiczności” – napisali na swojej stronie.
„Nie tylko kilkunastu idiotów w lesie…”
Kolejną płaszczyzną sporu jest ocena skali zjawiska neonazizmu w Polsce. W wypowiedziach kilku polityków PiS-u dominuje przekonanie, że grupy takie jak Duma i Nowoczesność to zwykły margines. Oto słowa ministra koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego:
Na szczęście są to grupy marginalne. Nie mamy problemów jako społeczeństwo, jako naród, z tego typu radykalizmami. Ale one występują i władze państwowe będą reagowały w sposób stanowczy, jednoznaczny, umożliwiający tym ludziom kontynuowanie tego rodzaju działalności, haniebnej działalności. Z całą pewnością nie dopuścimy do sytuacji, aby nastąpiła jakakolwiek eskalacja tego zjawiska.
Z taką oceną nie zgadza się opozycja. „W Polsce faszyzm, neonazizm rodzi się powoli, ale konsekwentnie” – mówił na antenie TVN24 Krzysztof Gawkowski z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Przez bagatelizowaniem problemu przestrzegał również socjolog Rafał Pankowski, który powiedział, że „warto zwrócić uwagę nie tylko na kilku czy kilkunastu idiotów w lesie z tortem ze swastyką”. Jego zdaniem z demonstrowaniem neofaszyzmu możemy się spotkać w „zaskakujących miejscach”, chociażby przy okazji corocznej pielgrzymki pseudokibiców na Jasną Górę.
W reportażu pojawia się także wątek dotyczący dostępu do broni. Sejm ciągle pracuje nad projektem liberalizującym przepisy.
Jeśli taka organizacja [Duma i Nowoczesność – red] będzie miała dostęp do broni, to ja nie mam żadnych wątpliwości, że ci, którzy „hajlowali” w mundurach, zamienią te plastikowe pistolety na kałasznikowy i powiedzą: „teraz my tu rządzimy”
– skomentował Gawkowski.
Póki co trwają czynności prowadzone względem osób podejrzanych o propagowanie ustroju nazistowskiego. W środę poinformowano o kolejnych dwóch osobach zatrzymanych na polecenie gliwickiej prokuratury. Wcześniej zatrzymano już trzech uczestników nietypowego przyjęcia urodzinowego na cześć Hitlera, w tym wspomnianego już szefa Dumy i Nowoczesności Mateusza S.
Czy, Waszym zdaniem, zjawisko neonazizmu w Polsce ma charakter marginalny? Czy – zgodnie z tym, co twierdzi opozycja – nasiliło się ono w ostatnim czasie?
Dodaj komentarz
6 komentarzy do "Czy neonaziści w Polsce to margines? Komentarze po emisji głośnego reportażu"
Podejrzewam, że jawny Narodowy Socjalizm jest w Polsce faktycznie zjawiskiem o stosunkowo niewielkiej skali. Problem jednak w tym, że poglądy takie jak rasizm, szowinizm, antysemityzm, ksenofobia, homofobia, itp. są popularne również w ruchach Narodowo Radykalnych jak np. ONR, które są w naszym kraju bardzo popularne. Ponadto słowa takie jak: „Hitler zrobił by z nimi porządek” słyszał chyba każdy, więc myślę, że istnieje duże społeczne przyzwolenie na głoszenie poglądów zbieżnych z ideologią nazistowską, choć ubranych w inne barwy i operujących innymi symbolami.
Zastanawiające jest jednak skąd w neonazistach tworzy się zestawienie Hitlera i miłości do Polski ? Wydaje mi się że w szkołach jest to na tyle szeroko wyjaśniane że nie może być mowy o „niezrozumieniu”. Bardzo możliwe że taki neonazizm tworzy się nie tyle z nieznajomości historii co w jej niewierzenie (?) , ciężko to nazwać ale może takie grupy czerpią wiedzę z jakichś nierzetelnych źródeł i wyciągają błędne wnioski ( trochę jak płaskoziemcy ).
Witam.
Przede wszystkim zacznę od dziwnego pytania: czy mówimy o osobie Hitlera czy o wypromowanej przez niego idei? Nieludzkiej, to prawda, ale od samego początku (czyli początku lat 20-tych XX wieku) mającej swoich zwolenników także i w Polsce?
Warto bowiem przypomnieć sobie jawne przypadki rasizmu w Polsce przedwojennej, jak choćby osobne ławki dla studentów – Żydów i innych nie-Polaków na „renomowanych” uczelniach państwowych. Przypadków zachowań rasistowskich w tej „demokratycznej” przedwojennej Rzeczypospolitej było tak wiele, że trudno wymieniać. Melchior Wańkowich, w swoich wspomnieniach z dzieciństwa opisał „edukację”, jaką otrzymał od wuja – posiadacza ziemskiego, będąc nastolatkiem. Otóż obowiązkiem szlachcica było „uszlachetnianie rasy chłopskiej” i dlatego na dzień jazdy konno od dworu dziewicy powyżej 13 roku życia nie było. Tak postępowali polscy panowie – szlachta na Kresach. Można się domyśleć, że owi „nadludzie” gwałcili jednako Polki, Białorusinki, Ukrainki, Litwinki. W II Rzeczypospolitej nikt nie zdobył się na jakiekolwiek przeprosiny, na publiczny dyskurs o niestosowności takiego postępowania, bo przecież to normalne… Nic wstydliwego, żaden skandal. No i pan szlachcic przynajmniej do „przybytku uciech” nie pójdzie, choroby wenerycznej się nie nabawi… Można różnie opisywać przedwojenną II Rzeczpospolitą, ale i takie oblicza ona miała. Zdecydowanie bliższe nazizmowi i hitleryzmowi z jego polityką „Lebensbornu” (Niemiec powinien płodzić jak najwięcej dzieci z „czystymi” rasowo Niemkami lub wyselekcjonowanymi kobietami o przeważających cechach aryjskich). To także jeden ze wstydliwych aspektów, który obecna Rzeczpospolita dostała w spadku do rozliczenia się z Litwą, Białorusią czy Ukrainą.
Od końca I wojny światowej ludzie tacy jak choćby Roman Dmowski, nie tylko głosili poglądy rasistowskie, wręcz nacjonalistyczne, ale też w swojej działalności politycznej byli zdecydowanie bliżej linii ideologicznej partii Hitlera niż klasycznej „prawicy”. Nie można także zapominać, że bardzo ważnym źródłem polskiego nacjonalizmu opartego o ideę państwa etnicznego (Polska dla Polaków a mniejszości narodowe czy etniczne należy POLONIZOWAĆ) był w tamtym okresie Kościół Rzymskokatolicki i zresztą, poniekąd, pozostaje do dziś. Wprawdzie hierarchowie kościoła głoszą idee „poszanowania praw wszystkich ludzi, bez względu na narodowość, wyznanie czy kolor skóry”, ale do dużej części Polaków znacznie bardziej przemawiają proste w formie i dosadne w treści wypowiedzi ojca Rydzyka i osób goszczących na antenie Radia Maryja czy Telewizji Trwam. Tam nadal trwa w najlepsze kult „czysto narodowego Polaka”, cokolwiek to oznacza. Jeśli mamy dziś w polskim społeczeństwie zdecydowany sprzeciw wobec przyjmowania uchodźców, jest to pokłosie tejże właśnie „nacjonalizacji” Polaków, prania przez dom, edukację szkolną, kościół i media polskich mózgów „o wyższości Polaków nad wszelkimi innymi nacjami”. A szczególnie nad Niemcami, Ruskami i Żydami, co potwierdzają tysiące kawałów ośmieszających wszystkich nie-Polaków!
Narodowy socjalizm jako idea polityczna opierał się o stworzone w XIX wieku w USA i Wielkiej Brytanii założenia eugeniki – działań prowadzonych przez państwo a mających na celu „oczyszczenie” społeczeństwa z elementów „niepotrzebnych” – inwalidów, przewlekle chorych, bezrobotnych i biedoty. Uzasadnienie było proste – gdyby nie konieczność utrzymywania „tych wszystkich darmozjadów”, podatki byłyby niższe a społeczeństwo bogatsze. W cesarskiej Rzeszy Niemieckiej te poglądy pojawiły się pod koniec XIX wieku. I od samego początku wykorzystywały hasło powstałej w 1841 roku pieśni „Deutschland, Deutschland über alles” (Niemcy, Niemcy ponad wszystko). Były wówczas skrajnością, ale okoliczności końca I wojny światowej sprawiły, że połączone z wezwaniem do odwetu, do odbudowy wielkiego i silnego państwa niemieckiego z wielką armią stały się w niemieckim społeczeństwie popularne. Hitler nie był pierwszym głoszącym te poglądy – przed nim pojawiły się partie nacjonalistyczne takie jak Niemiecka Narodowa Partia Ludowa (Deutschnationale Volkspartei), Narodowa Partia Niemiec (Nationale Partei Deutschlands, ugrupowanie tworzone wówczas głównie przez arystokratów, po 1990 roku odtworzone przez neonazistów), Narodowodemokratyczna Partia Niemiec (Nationaldemokratische Partei Deutschlands)… Hasła „eugeniczne” połączone z ideologią nacjonalistyczną były podwalinami tworzonych od 1917 roku Freikorps – jednostek armii ochotniczej, które tak okrutnie zapisały się w historii z okresu Powstań Śląskich. Wszystkie te ruchy polityczne i militarystyczne, odpowiednio wykorzystane, pozwoliły Hitlerowi zbudować NSDAP i jej przybudówki z SS na czele.
Mówimy zatem o ruchu politycznym, który na europejskiej scenie istnieje od blisko 150 lat, a który swoją „popularność”, szczególnie wśród Niemców, zawdzięcza Adolfowi Hitlerowi. I, co równie ważne, zarówno postać Hitlera jak i cała hitlerowska „ornamentyka” – popiersia czy portrety Führera i swastyki cieszą się do dziś, i myślę że wcale nie aż tak marginalnie, sporą popularnością w USA czy wielu krajach Ameryki Południowej.
Powstaje zatem pytanie, co powinniśmy oceniać. Moim zdaniem owa sprawa z fetowaniem urodzin Hitlera była jak pochodnia rzucona na beczkę z prochem. Coś wybuchło i nagle wszyscy zrozumieliśmy, że jest problem, o którym nie możemy dalej milczeć.
Rasistowskie ataki na właścicieli jakiegoś tam punktu gastronomicznego, bo właścicielem był (jest?) Arab… Zwykły czyn kryminalny czy wyraz nacjonalizmu albo rasizmu na tle narodowościowym i wyznaniowym?
Pobicie w tramwaju rozmawiających po niemiecku podróżnych… Tylko pobicie?
Spalenie kukły Żyda na rynku dużego miasta… Huligański wybryk?
Malowanie na ścianach swastyk i wypisywanie obok haseł typu „Żydzi do gazu”… Albo zawieszanie gwiazdy Dawida na szubienicy…
Demolowanie żydowskich (i nie tylko) cmentarzy, poniemieckich zresztą też…
To wszystko są zjawiska, które od lat dzieją się dookoła nas wszystkich i na które, milcząc, przyzwalamy.
I przyzwala na to, od wielu, wielu lat, nasze państwo, które od lat nie potrafi sobie poradzić z takimi sytuacjami. Sąd uznający swastykę za starożytny symbol słońca (i uniewinniający politycznych radykałów od zarzutu szerzenia ideologii nazistowskiej, gdyż według oświadczenia oskarżonych odprawiali starosłowiańskie rytuały na cześć słońca). Sąd uznający pozdrowienie hitlerowskie za… wywodzące się ze starożytnego Rzymu pozdrowienie stosowane przez gladiatorów i legionistów… Oświadczano zatem, że to grupa, która w ten sposób oddawała cześć swojemu przywódcy. Żadnemu tam Hitlerowi. I jak to sprawdzić? Jest oświadczenie prokuratora przeciw oświadczeniu oskarżeniu, a przecież wina powinna być bezspornie udowodniona przez oskarżenie, tak stanowią zasady prawa. Skoro prokurator bezpośrednich dowodów nie przedstawia, liczy się słowo oskarżonych.
Oczywiście, obie interpretacje są historycznie prawdziwe, ale czy powinny znaleźć się w uzasadnieniu wyroku sądowego, jeśli oskarżenie mówi o nazizmie? A przez lata P.T. Prezydenci RP, sejm, senat, ministrowie sprawiedliwości, prokuratorzy generalni i „zwykli prokuratorzy” nie dostrzegali problemu uniewinniania przez sądy osób jawnie wyznających nazistowskie idee. Prób nadania prawu odpowiedniej do sytuacji skuteczności nikt nie podejmował.
O skuteczności organów ścigania sprawców niszczenia cmentarzy czy malowania tych obrzydliwych symboli na budynkach (i wszędzie, gdzie się tylko da) nawet nie ma co pisać – po prostu nie ma sprawców!
Dlatego nie ma sensu rozpisywanie się w ocenach, czy nazizm i nacjonalizm w Polsce to zjawiska marginalne, bo dookoła nas widzimy, że tak nie jest.
Kwestią jest jedynie doprecyzowanie prawa. Prawem pewnych rzeczy można po prostu zakazać. Uznać, ze skoro w świadomości publicznej określony gest czy symbol kojarzony jest z nazizmem, z nacjonalizmem, z hitleryzmem – to zakazać jego stosowania! I nie ma wtedy batalii sądowych, czy to było święto słońca czy urodziny Hitlera. Po prostu sprawcy zrobili coś, co jest zakazane i za to poniosą karę.
Tak samo powinno być z obozami koncentracyjnymi. Prawem należałoby nakazać, że w odniesieniu do nich używa się nazwy Deutsches Konzentrationslager Auschwitz, Stutthof, Groß-Rosen… Właśnie tak, po niemiecku i z jasnym wskazaniem, że chodzi o niemieckie (czyli zorganizowane przez odpowiednie służby niemieckiego państwa i na podstawie niemieckiego prawa) obozy koncentracyjne. I tyle. A kto próbuje inaczej, łamie prawo i podlega karze… Bo skoro problemem był brak możliwości ścigania osób, które mniej lub bardziej świadomie stosują określenie „polskie obozy koncentracyjne”, to taka poprawka w ustawie o IPN powinna była wystarczyć. No cóż, ale to bardzo proste rozwiązanie, trzeba było skomplikować. Chyba, że w tym całym zamieszaniu chodzi właśnie o uniemożliwienie uczciwej debaty o skutkach wychowania w myśl reguły „Polska dla Polaków” i jej skutków dla wszystkich innych nie-Polaków…
Dziękujemy za głos w dyskusji. Zgadzamy się, że skuteczność ścigania i karania za podobne czyny powinna być wyższa, a doszukiwanie się w swastyce starożytnego symbolu to w dzisiejszej rzeczywistości czysty absurd.
Twoja propozycja wydaje się rozsądna. W praktyce jednak może być trudno o sformułowanie takiego przepisu, który zapewni 100-procentową skuteczność karania za podobne czyny i tylko tych, którzy na karę zasługują. Możemy – jak sugerujesz – zakazać „stosowania” precyzyjnie określonych symboli. Łatwo sobie wyobrazić, że po chwili pojawiłyby się wątpliwości: czym właściwie jest owo „stosowanie”? Pojawiłaby się potrzeba wskazania okoliczności, które wyłączałyby odpowiedzialność karną (nie chcemy przecież wysyłać do więzienia autora książki historycznej, który jako ilustracji użył wizerunku Hitlera na tle swastyki; a to tylko pierwszy przykład z brzegu). Wkrótce bylibyśmy zmuszeni do „rozmydlania” zakazu kolejnymi wyjątkami i poprawkami – jak to często bywa.
Inna sprawa, że żadne trudności legislacyjne nie usprawiedliwiają oczywiście totalnej bierności władz, o której wspomniałeś. Choćby samo podjęcie prób, by prawo było skuteczniejsze, byłoby wyraźnym sygnałem, że w Polsce nie ma zgody na propagowanie skrajnych ideologii.
Witam.
Bardzo dziękuję Redakcji portalu ideologia.pl za zainteresowanie się moim postem, jednakże chciałbym odnieść się do wskazanych w redakcyjnym komentarzu problemów.
Istotnie, bezwzględny zakaz stosowania, używania i posiadania symboli nazistowskich wydaje się niezwykle trudny do prawnego sformułowania. Wystarczy jednak rozważenie celu, aby nie było to aż tak trudne.
Co powinno być dozwolone?
Dokumenty osobiste, korespondencja, zdjęcia osób spokrewnionych. To na poziomie „przeciętnego człowieka”. Trudno bowiem uznać opatrzoną symbolami hitlerowskiej Rzeszy informację z KL czy miejsca „pracy (jako robotnika przymusowego) o śmierci babci/dziadka czy innych członków rodziny (lub choćby dokumenty osobiste, różnego rodzaju Kennkarty, Ausweiss-y) za „propagowanie nazizmu”. Warunek prosty: dokument o charakterze osobistym i dotyczący osoby spokrewnionej. I przy okazji – takie dokumenty powinny trafiać do muzeów i placówek naukowych, nie powinny być zamknięte w szufladzie czy kartoniku. One są dowodem cierpień Polaków w okresie II wojny i należałoby zadbać o to, aby kolejne pokolenia nie uznały ich za „śmieci”, nie zniszczyły. Tyle, że w tym aspekcie nie może być mowy o jakimkolwiek zakazie, a raczej odwołanie do społeczeństwa o upublicznienie tych dokumentów, przekazanie ich muzeom.
Poziom „zbiorowy” nie jest aż tak trudny do zdefiniowania.
Trudno sobie wyobrazić, aby muzea usuwały ze swoich zbiorów i wystaw wszystkie posiadane materiały i dokumenty zawierające nazistowską symbolikę, zatem wyłączenie nr 1 – jednostki prowadzące działalność na podstawie ustawy o muzeach.
Na podobnych zasadach działają obiekty architektury militarnej z tamtego okresu wraz z towarzyszącymi im wystawami – różnego rodzaju stanowiska dowodzenia, bunkry (choćby w ramach kompleksu Wolfsschanze czy Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego), obiekty bojowe czy schrony, gdzie trudno sobie wyobrazić niszczenie ich „naturalnego wyglądu”. Ale są to zwykle obiekty objęte ochroną konserwatorską jako zabytki i właściwa decyzja konserwatora ochrony zabytków będzie w tym wypadku wystarczającym dokumentem.
Nie wyobrażam sobie także usuwania dokumentów opatrzonych symboliką nazistowską z archiwów publicznych (działających na podstawie ustawy o narodowym zasobie archiwalnym i archiwach) oraz z dokumentacji sądowej, w tym z ksiąg wieczystych. To byłoby kolejne wyłączenie.
Z całą pewnością należałoby wyłączyć spod funkcjonowania takiego zakazu część działalności twórczej – filmy i przedstawienia teatralne.
Jednakże takie wyłączenie powinno być poprzedzone dyskusją specjalistów i nie powinno dotyczyć „twórczości artystycznej w pełnym zakresie”. Dam bowiem przykład – tak zwane grupy rekonstrukcyjne coraz częściej sięgają po okres II wojny światowej i „obrazują” przebieg jakiejś bitwy, potyczki czy zdarzenia. Oczywiście przyświeca im nawet szlachetny w założeniach cel (ukazanie bohaterskiej/patriotycznej postawy polskich żołnierzy), jednakże na tym sprawa się nie kończy. Byłem „obserwatorem” takiej właśnie imprezy – „rekonstrukcji” alianckiego desantu D-Day na Helu (impreza dość przewrotnie nazwana The Road to Hel). Ku mojemu zaskoczeniu właśnie żołnierze w niemieckich mundurach i niemieckie maszyny bojowe cieszyły się największą popularnością wśród widzów, którzy starali się zrobić sobie fotkę przede wszystkim z „Niemcami”. Oczywiście niby jest to dalekie od promowania nazizmu, ale czy potrzebne? Poza tym, rzekoma przynależność do grupy rekonstrukcyjnej może być doskonałym usprawiedliwieniem dla osób o nazistowskich poglądach – mam mundur Wehrmachtu czy SS, gdyż jestem członkiem grupy rekonstrukcyjnej działającej jako stowarzyszenie pod taką to nazwą…
Kolejnym problemem są książki. No właśnie, czy pisząc o II wojnie światowej (lub choćby obejmując książką także i jej okres) trzeba zdobić okładkę książki takimi symbolami lub zdjęciami czołowych postaci hitlerowskiej Rzeszy? Oczywiście jest to informacja dla potencjalnego czytelnika, że to jest właśnie książka o II wojnie lub którejś z najważniejszych postaci Rzeszy. Ale czy jest to zabieg konieczny? Kupiłem niedawno książkę Piotra H. „BARONA” zatytułowaną „Die Ehrenmenschen. Ludzie Honoru”, która tak mniej więcej w połowie obejmuje okres „dojrzewania” Niemiec do nazizmu i okres II wojny światowej. Jednakże ani na okładce ani nigdzie w tekście hitlerowskiej symboliki nie ma. Czyli można.
Książki, które już się ukazały, nie powinny być objęte jakimkolwiek działaniem prewencyjnym. Prawo nie działa wstecz i należy tej zasady łamać. Natomiast można sformułować w przepisach postulat, by ich wznowienia, przynajmniej na okładce, takich elementów nie zawierały. Podobnie można potraktować różnego rodzaju prace popularno-naukowe czy wręcz dokumentalne – trudno wyobrazić sobie bowiem opis walk takiej czy innej niemieckiej formacji wojskowej bez publikowania archiwalnych zdjęć. Inną sprawą jest, czy powinniśmy „bezwarunkowo” godzić się na publikowanie takich książek? Na dziś odpowiedź brzmi, że tak, no bo skoro znajdują nabywców i czytelników, to należy uszanować prawo wolnego rynku, ale też jest pytanie, czy ten wolny rynek powinien być aż tak nieskrępowany?
Oczywiście inaczej powinny być traktowane prace naukowe dotyczące Niemiec (i chyba ne tylko z okresu 1918 – 1945), ale i tu można zastosować regulację prawną, np. ograniczyć rzecz do rozpraw doktorskich (i wyżej). No i przede wszystkim postawić pytanie Polskiej Akademii Nauk, czy nie ma ważniejszych potrzeb niż np. naukowe badania nad zmianami „wizerunku swastyki” w niemieckiej polityce?
Prawdziwy problem może być z kolekcjonerami. Co począć z osobami, które amatorsko i dla własnego „widzi-mi-się-hobby” gromadzą przedmioty związane z hitlerowskimi Niemcami? Mundury, zarówno kompletne jak i ich elementy, pasy wojskowe, bagnety, ordery i oznaczenia, znaczki pocztowe z Hitlerem, różne wydania „Mein Kampf”… Osoby te częstokroć poświęciły wiele trudu (i pieniędzy), aby zgromadzić swoją kolekcję. Czy powinny być takim zakazem objęte?
Otóż moim zdaniem – tak. Skoro bowiem ktoś zadaje sobie wiele trudu by takie kolekcje gromadzić, to ma w tym cel. Choćby tylko taki, że jemu „prywatnie i na użytek własny” to się podoba. Ale można także domniemać, że chodzi nie o „estetykę i jakość wykonania” tych rzeczy, ale o podobanie się samej ideologii. Skoro tak, krokiem kolejnym może być poszukiwanie osób o podobnych „zainteresowaniach” i powstawanie nieformalnych grup nazistowskich? neonazistowskich? rasistowskich? nacjonalistycznych? czy jak je tam zwać.
Reasumując: przygotowanie „dobrej” podstawowej regulacji prawnej eliminującej z obrotu handlowego i publicznego prezentowania symboliki nazistowskiej jest możliwe. I jeśli uznajemy, że problem nacjonalizmu / rasizmu w Polsce wcale nie jest aż tak marginalny, jak to się pozornie wydaje, to środki przeciwdziałania muszą się pojawić szybko i, przynajmniej na początku, muszą obejmować jak największy zakres „zakazów i sankcji”.
Myślę, że pokazałem w tym materiale zarówno kilka obszarów możliwych do zastosowania rozwiązań jak i sporo obszarów do dyskusji, do której gorąco zachęcam.
Piotrze, wskazałeś kilka kwestii spornych, które zapewne pojawiłyby się w przypadku ewentualnej próby wprowadzenia podobnego zakazu. Nadal stoimy na stanowisku, że szanse na jego przyjęcie w proponowanej przez Ciebie formie byłyby bardzo niewielkie. Nie zrozum nas źle – na poziomie czysto teoretycznym Twoje propozycje są godne rozważenia, ale w praktyce ich zastosowanie zapewne okazałoby się niemożliwe, a w pewnych sytuacjach – wręcz szkodliwe.
Już tłumaczymy, o co nam chodzi: co do dokumentów, archiwów i zbiorów muzealnych, to możemy się z Tobą zgodzić. Natomiast wprowadzenie nieuniknionego w takiej sytuacji ograniczenia wolności twórczej (swoją drogą, przykład rekonstrukcji na Helu jest rzeczywiście wyjątkowo smutny…) czy przede wszystkim prawa własności (kolekcjonerzy) jest dla nas, niestety, nie do przyjęcia. Zakaz posiadania wcześniej nabytych (legalnie!) przedmiotów byłby właśnie przejawem wstecznego działania prawa, o którym pisałeś. Pomimo niewątpliwie dobrych intencji, Twoja propozycja w oczywisty sposób godziłaby w podstawowe prawa obywatelskie. Nie możemy z góry zakładać, że samo posiadanie pamiątek z czasów wojny jest równoznaczne z podzielaniem nazistowskiej ideologii. Podobnie nieuzasadnione jest założenie, że gdy pan X nie będzie mógł posiadać na własność munduru SS czy egzemplarza „Mein Kampf”, to na pewno nie przyjdzie mu do głowy, by się taką ideologią zainteresować.
Zgadzamy się, że należy walczyć z propagowaniem systemów totalitarnych; tyle, że nie powinniśmy tego robić przy wykorzystaniu „totalitarnych” narzędzi. Naszym zdaniem ograniczanie prawa własności czy wolności twórczej to jednak zbyt wysoka cena.