
Po ogłoszeniu w niedzielny wieczór wstępnych, sondażowych wyników wyborów samorządowych sukces ogłosili zarówno politycy Prawa i Sprawiedliwości, jak i Koalicji Obywatelskiej. Jaka jest prawda? Jakie wnioski możemy wyciągnąć z wyników głosowania?
Zacznijmy od frekwencji. Tym razem była ona wyjątkowo wysoka i według oficjalnych danych wyniosła 54,96%. To najwyższy wynik w wyborach samorządowych po 1989 roku – po raz pierwszy frekwencja w takich wyborach przekroczyła 50% uprawnionych do głosowania.
Pierwszym sygnałem, który pozwalał liczyć na wysoką frekwencję, były rekordowo długie kolejki chętnych do dopisania się do rejestru wyborców w aktualnym miejscu pobytu. Z drugiej strony, osoby składające stosowne wnioski drogą elektroniczną (również te, które dokonały tego z bezpiecznym wyprzedzeniem) narzekały często na problemy w dniu wyborów. Zdaje się, że gminni urzędnicy sami byli zaskoczeni chęcią oddania głosu przez tak liczną grupę wyborców. W sprawie interweniował już nawet Rzecznik Praw Obywatelskich.
Przejdźmy jednak do wyników. Jak po wyborach będzie wyglądał układ sił w samorządach?
KO bierze największe miasta
Tradycyjnie najwięcej emocji wzbudzał pojedynek o fotel prezydenta stolicy. Wygrana kandydata KO Rafała Trzaskowskiego nie jest szczególnie dużym zaskoczeniem, ale jego przewaga nad Patrykiem Jakim już tak. Na Trzaskowskiego zagłosowało dwa razy więcej wyborców niż na Jakiego (56.67% do 28,53%).
Druga tura nie będzie również potrzebna w kilku innych miastach. Kandydaci KO wygrali m.in. w Poznaniu (Jacek Jaśkowiak), Wrocławiu (Jacek Sutryk), Białymstoku (Tadeusz Truskolaski) i Bydgoszczy (Rafał Bruski). W Lublinie po raz trzeci najwięcej głosów zebrał urzędujący prezydent Krzysztof Żuk, który startował z własnego komitetu pomimo członkostwa z Platformie Obywatelskiej. Hannie Zdanowskiej nie przeszkodziły przedwyborcze dyskusje o ciążącym na niej prawomocnym wyroku – prezydent Łodzi obroniła urząd, zdobywając ok. 70% głosów.
Dla odmiany w Katowicach zwyciężył kandydat popierany przez Zjednoczoną Prawicę, czyli dotychczasowy prezydent Marcin Krupa. Szansę na wygraną kandydaci PiS mają jeszcze w Gdańsku i w Krakowie, ale w żadnym z tych miast nie są faworytami. Zarówno Kacper Płażyński, jak i Małgorzata Wassermann zmierzą się w drugiej turze z wieloletnimi włodarzami miast – Pawłem Adamowiczem i Jackiem Majchrowskim.
Wygrana PiS w sejmikach pyrrusowym zwycięstwem?
W czasie, gdy politycy KO hucznie świętowali zwycięstwo w największych miastach, przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości cieszyli się z najwyższego w skali kraju wyniku w wyborach do sejmików. PiS zgarnął w sumie 254 mandaty, a KO – 194. Z punktu widzenia układu sił istotne będą również mandaty, które przypadły Polskiemu Stronnictwu Ludowemu (70).
Pomimo zwycięstwa w skali kraju PiS może być pewny rządów jedynie w 6 województwach: podlaskim, lubelskim, łódzkim, świętokrzyskim, małopolskim i podkarpackim. Zgromadzone tam mandaty pozwolą PiS-owi na samodzielne rządy w sejmikach. W 3 kolejnych województwach sprawa nie jest tak prosta. W mazowieckim do utraty przez PiS większości wystarczy ewentualny sojusz KO z ludowcami. Podobnie jest w województwach śląskim i dolnośląskim, gdzie w grę wchodzą jeszcze mandaty zdobyte przez Sojusz Lewicy Demokratycznej i bezpartyjnych.
KO zwyciężyła aż w 7 województwach, ale tylko w jednym – pomorskim – będzie mogła rządzić samodzielnie. W pozostałych 6 nie powinna mieć jednak problemu ze znalezieniem koalicjanta, przede wszystkim w postaci wspomnianego PSL-u.
Jak widać, zwycięstwo PiS-u wcale nie musi dać politykom partii rządzącej władzy nawet w połowie sejmików. Mimo to PiS ma powody do zadowolenia – wynik procentowy (34,1%) jest o ponad 7 p.p. wyższy niż 4 lata temu. Z punktu widzenia PiS-u to dobry prognostyk przed przyszłorocznymi wyborami, tym razem parlamentarnymi.
Podział znów widoczny
Komentatorzy zwracają uwagę na powrót do znanego już podziału, który wiąże się z często powtarzanymi pojęciami „Polska A” i „Polska B”. Podział jest widoczny już po pobieżnym zerknięciu na powyższą mapkę. Najogólniej rzecz ujmując, w województwach zachodnich wygrywa KO (PO), we wschodnich wyższym poparciem cieszy się PiS.
Naszym zdaniem ciekawa w tym kontekście jest wypowiedź ustępującego prezydenta Słupska Roberta Biedronia, który w studiu TVN porównał dwie mapy. Jedna przedstawiała wyniki wyborów samorządowych przy podziale na powiaty, a druga… sieć połączeń kolejowych. Biedroń zwrócił uwagę na prawidłowość, która od razu rzuca się w oczy – PiS ma znacznie większe poparcie w tej części Polski, gdzie sieć połączeń jest znacznie mniej rozbudowana:
To są kwestie godności. Ci ludzie [z tzw. Polski B – red.] wołają do nas, polityków: „zostawiliście nas po 1989 roku z tyłu, nie myślicie o wyrównywaniu szans i nie zastanawiacie się jak połączyć całą Polskę taką siecią jak w zachodniej części kraju”. […] PiS artykułuje ich potrzeby i mówi: „my się wami zaopiekujemy ”.
Co najbardziej Was zaskoczyło w wynikach wyborów samorządowych? Zgadzacie się z diagnozą Biedronia nt. genezy podziału, który znów uwidocznił się w tych wyborach?
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!