Jak wiadomo, państwo to nie punkt handlowo-usługowy. Mimo to eksperci z Forum Obywatelskiego Rozwoju ponownie spróbowali podliczyć, jak wyglądałby „rachunek od państwa” za poprzedni rok, który otrzymałby każdy nas – zakładając, że wszyscy zostalibyśmy obciążeni w takim samym stopniu.
Prezentowany co roku od 8 lat „Rachunek od Państwa” to nic innego, jak rozkład wydatków państwa w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Ostatnie takie rozliczenie dotyczy ubiegłego roku.
Wytłumaczeniem dla takiej koncepcji prezentowania wydatków państwa jest oczywisty fakt, że – jak powtarzała niegdyś Margaret Thatcher – rząd nie ma własnych pieniędzy i dysponuje jedynie środkami zebranymi od podatników.
Choć – jak podkreśla w komunikacie główny ekonomista FOR dr Aleksander Łaszek – rachunek „przedstawia wydatki państwa w przeliczeniu na przeciętnego obywatela celowo w bardzo dużym uproszczeniu”, to jednak możemy na jego podstawie wyciągnąć pewne wnioski.
Wydatki państwa ciągle rosną
Wniosek pierwszy i niezaprzeczalny: państwo wydaje coraz więcej. Wartość „Rachunku od Państwa” za 2018 r. wyniosła 23 135 zł. To o 1644 zł więcej niż rok temu. Od chwili publikacji pierwszego rachunku (2011) wydatki państwa w przeliczeniu na mieszkańca wzrosły o ponad 5000 zł.
FOR przypomina, że „wydatki państwa to nie tylko wydatki budżetu państwa, ale także samorządów, NFZ, FUS zarządzanego przez ZUS, KRUS i wielu innych podmiotów”.
Sprawdźmy wysokość środków przeznaczonych w ubiegłym roku w poszczególnych obszarach, po ich podzieleniu przez liczbę mieszkańców.
Najwięcej na emerytury i renty
Wniosek drugi: największym obciążeniem dla finansów publicznych jest utrzymanie obecnego systemu rent i emerytur. Za wypłaty emerytur z ZUS w 2018 przeciętny Polak zapłacił 3406 zł, z KRUS – 279 zł. Renty z ZUS i KRUS to w sumie 962 zł „na głowę”.
Emerytury mundurowych kosztowały każdego z nas 410 zł, a dodatki do rent i emerytur 766 zł. Jeśli dodamy do tej grupy wydatków składki NFZ i PIT dla emerytów i rencistów (1201 zł), otrzymamy w tej dziedzinie sumę wydatków w wysokości 7024 zł na jednego mieszkańca. To niemal jedna trzecia wartości całego rachunku.
Kosztowne świadczenia socjalne
Kolejna istotna kategoria wydatków dotyczy polityki socjalnej. Funkcjonowanie sztandarowego programu obecnego rządu, 500+, oznaczało w 2018 r. koszt dla przeciętnego obywatela w wysokości średnio 589 zł; a należy pamiętać, że program zostanie jeszcze rozszerzony (od lipca świadczenie będzie przysługiwało także na pierwsze dziecko, niezależnie od dochodów rodziny). Na pomoc społeczną i wsparcie dla bezrobotnych wydaliśmy średnio po 1547 zł.
Służba zdrowia i edukacja
Po emeryturach z ZUS największa kwota na rachunku – 2534 zł – widnieje obok pozycji „Ochrona zdrowia”. Niewiele mniej przeciętny Kowalski zapłacił na utrzymanie publicznych przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich (2078 zł). Znacznie tańsze dla budżetu okazało się szkolnictwo wyższe (518 zł).
Wojsko, policja, sądy
Zwiększone wydatki na obronność znajdują odzwierciedlenie na rachunku. Na wojsko każdy z nas przeznaczył wyraźnie więcej niż na utrzymanie uniwersytetów – średnio 855 zł.
Mniej wydajemy na funkcjonowanie policji, straży pożarnej i granicznej, BOR-u oraz służb specjalnych. W 2018 r. wydatki „na głowę” wyniosły tutaj 487 zł. Najniższe w tej kategorii są środki przeznaczane na sądownictwo i więziennictwo (333 zł).
Transport
Utrzymanie dróg krajowych i samorządowych kosztuje każdego z nas średnio 1278 zł rocznie. Do tego doliczyć należy 396 zł na kolej oraz 308 zł w ramach pozostałych wydatków związanych z transportem.
Utrzymanie urzędników
W sumie średnio 1119 zł zapłaciliśmy w ubiegłym roku na funkcjonowanie administracji. Na ten koszt składają się kwoty przeznaczone na administrację centralną (381 zł), samorządową (605 zł), urzędników ZUS, KRUS i NFZ (132 zł), a także na „urzędy naczelnych organów władzy państwowej, kontroli i ochrony prawa oraz sądownictwa” (71 zł).
Środowisko, kultura, sport
Całkiem sporo, bo aż 611 zł, kosztowała każdego obywatela ochrona środowiska. Dwukrotnie mniej (301 zł) przeznaczono na kulturę, jeszcze mniej na sport i wypoczynek (182 zł).
Członkostwo w UE też kosztuje…
490 zł – średnio właśnie tyle w ubiegłym roku kosztowało każdego z nas członkostwo Polski w Unii Europejskiej (z tytułu składek do unijnego budżetu).
Z kolei 1204 zł to „inne” wydatki. Czym one są?
Choć zdecydowana większość wydatków publicznych przypada na kilka […] instytucji, to należy pamiętać, że cały sektor finansów publicznych obejmuje ponad 61 tys. różnych jednostek. Poza wymienionymi należą do niego liczne szkoły, uczelnie, szpitale, ale także podmioty, takie jak np. zarządy cmentarzy komunalnych, parki miejskie, studia filmowe „TOR”, „ZEBRA”, „KADR”. Ze względu na niemożność pozyskania danych dla wszystkich 61 tys. podmiotów oraz skorygowania przepływów między nimi Rachunek od Państwa zawiera pozycję bilansującą „Inne”
– tłumaczy FOR.
Wydatki > dochody
Porównując najnowszy „Rachunek od Państwa” z tym z 2017 r. możemy dojść do wniosku, że w niemal wszystkich kategoriach zaobserwowano wzrost wydatków. Nawet biorąc pod uwagę uproszczony charakter opracowania, trudno taki fakt zignorować.
Wyjątki to wspomniana pozycja „inne” (ponad 700 zł mniej niż w 2017 r.), „drogi krajowe” (127 zł mniej) oraz program „Rodzina 500+”, który w ubiegłym roku kosztował każdego z nas kilkadziesiąt złotych mniej niż dwa lata temu.
FOR zwraca uwagę na fakt, że wydatki państwa przewyższają jego dochody. Różnica – oczywiście w skali pojedynczego obywatela – wyniosła w 2018 r. ok. 200 zł. Dług publiczny na głowę mieszkańca przekroczył 27 tys. zł, a za jego obsługę każdy z nas zapłacił w ciągu roku ponad 800 zł.
Co sądzicie o takim ujęciu wydatków państwa? Czy w kwotach wskazanych w „Rachunku od Państwa” coś Was szczególnie zaskoczyło?
Dodaj komentarz
1 Komentarz do "Ile za emerytury, ile za administrację…? FOR prezentuje „Rachunek od Państwa” za 2018 r."
Na początek postawię przewrotne pytanie: czy powinniśmy w ogóle epatować się tym raportem?
Otóż, moim zdaniem, nie. Należałoby bowiem zacząć od pytania, czego oczekujemy od naszego państwa?
Sprecyzowanie NASZYCH preferencji i oczekiwań pozwoliłoby bowiem na oszacowanie, ile nasze państwo powinno wydawać na konkretny cel. Dopiero porównanie wyników takiego zestawienia z rzeczywistą listą wydatków publicznych i ponoszonych na daną kategorię kosztów dałoby prawidłową odpowiedź na pytanie, na ile nasze państwo zaspokaja nasze potrzeby.
Pierwszy z brzegu przykład: służba zdrowia. Wszyscy wiemy, że jest niedoinwestowana. Brakuje sprzętu „światowej klasy”, brakuje pielęgniarek (wynagrodzenia), brakuje lekarzy-specjalistów (tu i wynagrodzenia i system kształcenia lekarzy o konkretnych specjalnościach), fizjoterapeuci właśnie zaczęli strajk włoski… Bez wiedzy, ile powinna nas kosztować służba zdrowia świadcząca w rozsądnym czasie wszystkie potrzebne NAM usługi w oparciu o najnowsze technologie i leki stwierdzenie, że wydajemy na nią nieco ponad 2,5 tysiąca złotych można skwitować stwierdzeniem „szkoda, że tak mało”.
Edukacja od przedszkola do poziomu ponadgimnazjalnego (bez szkół wyższych) – 2.078 złotych na głowę. To dużo czy mało? Opierając się o dane GUS, daje to około 17.750 złotych na jednego ucznia rocznie. Na wszystko. Na płace nauczycieli, utrzymanie szkół, energię, ogrzewanie, wodę, wyposażenie, nowe pomoce naukowe… Chcielibyśmy, aby nasze dzieci uczyły się w nowoczesnych budynkach, w klasach liczących kilkunastu, może 20 uczniów, z dostępem do nowoczesnych pomocy dydaktycznych. I wiemy, że tak nie jest. Wiemy też, że „zmiana na lepsze” musi kosztować. Ale nie wiemy (i Forum Obywatelskiego Rozwoju też nie), ile powinniśmy wydawać średnio na ucznia, aby szkolnictwo spełniało nasze oczekiwania. Strajk nauczycieli żądających nie tylko podwyżek płac ale i podniesienia wydatków na oświatę uświadamia, że podobnie jak w przypadku ochrony zdrowia obecny poziom nakładów na edukację to stanowczo za mało.
Administracja… Niby kosztuje nas sporo, bo ponad 1,1 tys. złotych na głowę, ale pragnę przypomnieć, że w 2009 roku rząd Donalda Tuska zamroził płace w sferze budżetowej. Z „odmrożenia” skorzystali, choć w niewielkim stopniu nauczyciele, wojsko, policja i inne służby mundurowe. Przypominają o sobie pracownicy socjalni, pracownicy urzędów pracy, pracownicy „administracyjni” sądów (bo sami sędziowie, dzięki odrębnej ustawie, mają wynagrodzenia regulowane co kwartał). Jeśli chcielibyśmy być obsługiwani w urzędach przez profesjonalistów, musimy zaproponować im wynagrodzenia konkurencyjne, choćby nieco lepsze niż na „przeciętnych” stanowiskach pracowniczych w przemyśle czy korporacjach. Specjalista w czeskim urzędzie pracy zarabia (na rękę) około 1.800 euro, w Niemczech – ponad 3 tysiące. W Polsce? Tak około 2,5 tys. złotych. 3-krotnie mniej niż w Czechach, ponad 5-krotnie mniej niż w Niemczech. W służbach socjalnych (ośrodkach pomocy społecznej) jest jeszcze gorzej. Kiedyś albo staniemy przed widmem zamkniętych drzwi w urzędzie (bo nie będzie chętnych do podjęcia tam pracy) albo przed koniecznością solidnego dofinansowania tej sfery działalności naszego państwa.
Wreszcie główna pozycja wydatków – emerytury i renty. 1/3 wydatków państwa. Gdyby oprzeć się tylko o „czystą statystykę” GUS można by stwierdzić, że przeciętna osoba w wieku emerytalnym (a jest ich w Polsce 8,2 mln) otrzymuje miesięczne świadczenie w średniej wysokości ok. 2.740 zł brutto. Wiemy jednak, że w tym są „specjalne emerytury” dla młodych wiekiem wojskowych, policjantów, całej rzeszy „zasłużonych budowniczych socjalizmu z okresu PRL-u” i równie dużej grupy „działaczy antykomunistycznych”. Niektórzy z nich pobierają świadczenia w wysokości nawet 20 tys. zł miesięcznie. Przeciętna emerytura (a może raczej: najczęstsza wypłacana przez ZUS wysokość świadczenia), według danych ZUS, to 1.065,60 zł brutto miesięcznie. Czy chcielibyśmy, aby nasi emeryci mieli godną starość? Czy chcielibyśmy i my godnej emerytury dla nas samych na starość? Oczywiście, że tak. Tyle, że nasze (pracujących) wynagrodzenia są zbyt niskie – przeciętna płaca w Polsce to ciągle niespełna 20% tego, co średnio zarabiają mieszkańcy „najzamożniejszej” części Unii Europejskiej (Luksemburg, Dania, Francja, Belgia – nawet Niemcy mają płace o 15% niższe w stosunku do Luksemburga!), zatem i to, co wpłacamy do ZUS jest zbyt krótką kołdrą, aby te świadczenia były lepsze, wyższe, godniejsze. Czyli nasze państwo powinno do systemu emerytalno-rentowego dopłacić. I to znacznie więcej, niż obecnie.
Na koniec chciałbym postawić pytanie: czy ten wzrost w okresie 8 lat (o ponad 5 tys. zł od 2011 roku) to dużo czy mało? W „Rachunku od państwa” za 2011 rok (po korekcie??? z 2017 roku) widniała kwota 17.857 zł, za rok 2018 – 23.135. To o 29,5% więcej niż w 2011 roku. Jednakże: w tym samym okresie PKB wzrosło o 24,8%, natomiast tempo wzrostu gospodarczego (a ten miernik jest bardziej wiarygodny, gdyż nie uwzględnia finansowanych „z kredytu” inwestycji publicznych i uwzględnia rzeczywistą inflację) wyniosło 39,3%. Można zatem stwierdzić, że poziom wydatków publicznych jest niższy od tempa wzrostu gospodarczego i mógłby być wyższy!
Rozumiem, że zwolennicy Leszka Balcerowicza i jemu podobnych będą oburzeni, ale przypomnę stare powiedzenie – aby pojechać trzeba zatankować, naoliwić. Jeśli trzeba – nawet na kredyt. Każdy właściciel samochodu wie, że jeśli zaniedba systematycznej wymiany oleju, zatrze silnik. Jeśli nie zatankuje na czas – stanie gdzieś „w polu”. Reforma Balcerowicza miała uzdrowić publiczne finanse – nie uzdrowiła. Spowodowała za to likwidację znacznej części polskiego przemysłu lekkiego i lokalnego oraz bezrobocie sięgające w niektórych regionach ponad 40%. Obiecywanego nam „Zachodu” ani gospodarczo ani poziomem życia nie dogoniliśmy. Ostatnie „dziecko” Balcerowicza czyli reforma emerytalna (zresztą tak zachwalana przez jego ówczesnych podwładnych – Roberta Gwiazdowskiego i Ryszarda Petru) też okazała się niewypałem, z którym prędzej czy później coś trzeba będzie zrobić. Zresztą proces „odbalcerowiczania” naszego systemu emerytalnego zaczął rząd Donalda Tuska przejmując w 2013 roku dużą część kapitałów zgromadzonych w OFE, rząd Morawieckiego chce dobić OFE i wprowadza Pracownicze Plany Kapitałowe – kolejny pomysł na wyciągnięcie pieniędzy z portfeli tych legalnie pracujących na etacie.
Można debatować, czy „rozrzutna” polityka socjalna obecnego rządu ma sens, czy nie byłoby lepiej zmniejszyć podatki. Tyle, że nikt nie przedstawia nam WIARYGODNEGO scenariusza najbardziej pożądanego – jak sprawić, aby dystans w płacach czy poziomie życia dzielący nas od np. Niemców zaczął się zmniejszać? Niewątpliwie bez zwiększenia wydatków publicznych się nie obędzie.