Eurodeputowani wyznaczyli sobie na niedawnej sesji plenarnej w Strasburgu ambitny cel – walkę z rozpowszechnianiem w sieci nieprawdziwych lub szerzących nienawiść informacji. Głównym polem bitwy mają być media społecznościowe.
Jak zauważyła członkini PE ze Słowenii, Tanja Fajon, z serwisów społecznościowych korzysta już prawie połowa Europejczyków.
Sześciu na 10 internautów publikuje wiadomości lub przesyła je dalej bez uprzedniego przeczytania. Większość ludzi, szczególnie młodych, nie rozpoznaje, czy trafiające do nich informacje są prawdziwe, czy fałszywe
– dodaje.
„Fake news” jest pojęciem stosunkowo młodym – tak naprawdę jego „kariera” rozpoczęła się wraz z szybkim rozwojem mediów społecznościowych. To one sprawiły, że informacja jest w stanie dotrzeć do milionów odbiorców i to zanim zostanie ona poddana rzetelnej weryfikacji. Do tego czasu „fake news” żyje własnym życiem, kreując fałszywy obraz rzeczywistości. Internauci tym chętniej przyjmują informację za prawdziwą, im bardziej odpowiada ona ich światopoglądowi. Ten sam mechanizm dotyczy treści nawołujących do nienawiści na różnym tle.
Fake news pod znakiem wykrzyknika
Jak podaje PAP, już w ubiegłym roku Komisja Europejska rozpoczęła współpracę z globalnymi korporacjami w celu ograniczenia skali zjawiska. Youtube, Facebook i Twitter zobowiązały się do podjęcia działań w zakresie błyskawicznego reagowania na treści szerzące nienawiść. W praktyce oznaczało to, że większość tego typu treści miała być blokowana lub usuwana już w ciągu 24 godzin.
Facebook poszedł o krok dalej i uruchomił narzędzie oznaczające nieprawdziwe informacje. Newsy o wątpliwej rzetelności są oznaczane wykrzyknikiem na czerwonym tle. W celu wychwycenia w morzu informacji tych fałszywych, portal współpracuje z serwisami informacyjnymi. Facebook jest też jedną z firm, która wraz z uczelniami realizuje projekty w zakresie rzetelnego dziennikarstwa.
Współpraca, prawo, edukacja
Fajon wskazuje na możliwe metody walki z nieprawdziwymi lub nawołującymi do nienawiści informacjami. Oprócz ścisłej współpracy unijnych instytucji z przedstawicielami rynku mediów proponuje także przyjęcie stosownych rozwiązań prawnych (m.in. stosowania kar dla tych serwisów, które będą zwlekać z usuwaniem fałszywych treści) oraz edukację w dziedzinie rozpoznawania „fake news”.
To właśnie na edukację postawili niedawno Szwedzi, którzy na własną rękę postanowili walczyć ze zjawiskiem. Od przyszłego roku szwedzcy uczniowie będą przechodzić lekcje odróżniania informacji prawdziwych od fałszywych. Wiele wskazuje na to, że podobne rozwiązanie zastosują również Czesi.
Druga strona medalu
Nie wszyscy podchodzą do idei walki z „fake news” z entuzjazmem. Zaangażowanie polityków we współpracę z portalami społecznościowymi budzi obawy związane z ewentualnym ograniczaniem wolności słowa. Dr Rafał Brzeski (specjalista w dziedzinie wojny informacyjnej) udzielił wywiadu portalowi wPolityce.pl, w którym odniósł się sceptycznie do dotychczas proponowanych metod walki z dezinformacją:
Zastanawia mnie, skąd szwedzki rząd będzie wiedział, co jest fake newsem? Kto będzie odpowiedzialny za kontrolowanie portali społecznościowych? Moim zdaniem, pod hasłem szczytnych intencji mamy do czynienia z próbą kneblowania swobody internetowej. […] Wątpię, że szwedzki rząd powołał zespół doświadczonych dziennikarzy, którzy mają ogromną wiedzę i potrafią trafnie ocenić co jest prawdą, a co kłamstwem.
Przedstawiciele Facebooka sami przyznają, że granica między blokowaniem treści (z różnych powodów uznanych za nieodpowiednie) a cenzurą jest bardzo cienka. Dobrze ilustruje to przykład Jillian C. York, organizatorki kampanii dotyczącej raka piersi, której profil został zablokowany. Wszystko przez zdjęcia, które – zdaniem serwisu – promowały nagość. Podobny był też powód blokady fotografii przedstawiającej wietnamską dziewczynkę poparzoną napalmem.
Oczywiście popełniamy też błędy, do których się przyznajemy. Tak było w przypadku zdjęcia wojennego z Wietnamu, zdjęliśmy obostrzenia i dzisiaj można je publikować. Facebook nie ma też nic przeciwko karmiącym matkom. […] Chcemy wolności słowa, ale czasem musimy stawiać granice i moderować treści
– wyjaśnia Thomas M. Fristensen, dyrektor generalny Facebooka ds. unijnych.
W tym kontekście pytanie o skuteczność walki z „fake news” wydaje się być uzasadnione. Skoro nawet samo wskazanie nieodpowiednich treści (na podstawie, wydawałoby się, klarownych zasad regulaminowych) stanowi problem, to jak będzie wyglądała ocena rzetelności informacji?
Czy skuteczne ograniczenie liczby tzw. fake news jest możliwe? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Dodaj komentarz
1 Komentarz do "UE przeciw dezinformacji i nienawiści w sieci. Czy walka z „fake news” jest możliwa?"
Hmmm, trudna sprawa. Niebezpiecznie manewrujemy między pożądanym „oczyszczaniem” internetu z bagna (żeby nie użyć brzydkiego słowa na g) a zwykłą cenzurą. Bo co do tego, że taka blokada bedzie głównie narzedziem politycznym nie mam złudzeń. Nie bez powodu taki pomysł zrodził sie w głowach lewicowych polityków. Widzą, jaki wpływ mialy fake news na wybory w USA. A skoro pomogly Trumpowi, to moga też pomóc innym populistom. Idealna bylaby sytuacja, gdy za takie blokowanie nieprawdziwych informacji odpowiadała w pełni niezależna instytucja wolna od politycznych wpływów. Niestety to chyba niemożliwe, bo taka instytucje ktos musiałby najpierw powołac (zapewne politycy) i finansować (zapewne z budzetu zarzadzanego przez politykow właśnie).