Nie da się ukryć, że polityka prorodzinna to jeden z priorytetów obecnego rządu. Jego aktywność na tym polu jest widoczna i często zyskuje uznanie nawet tych, którzy na co dzień deklarują niechęć do tzw. dobrej zmiany. Czy pochwały są uzasadnione?
Zanim przejdziemy do analizy obecnej sytuacji warto nakreślić szerszy kontekst. Rząd Beaty Szydło funkcjonuje od połowy listopada 2015 roku. Kilka miesięcy wcześniej swoje wnioski na temat stanu mechanizmów i narzędzi polityki prorodzinnej sformułowała Najwyższa Izba Kontroli – te, delikatnie mówiąc, nie były zbyt optymistyczne. W raporcie NIK-u czytamy bowiem:
Sytuacja demograficzna Polski jest dramatyczna. Od dwudziestu lat systematycznie spada liczba ludności. […] Zagwarantowanie stabilizacji i socjalnego bezpieczeństwa, skutkujące wzrostem urodzeń, jest najpilniejszym zadaniem dla naszego państwa. Tymczasem w Polsce brakuje całościowego i strategicznego planowania działań na rzecz rodziny. Rozwiązania proponowane przez kolejne rządy […] mają charakter doraźny i nie tworzą spójnego systemu.
NIK wskazywała, że na politykę prorodzinną wydaje się rocznie ok. 2% PKB (czyli mniej więcej tyle, ile na obronność), a nie przekłada się to ani na dzietność, ani na rozwój rodzin. Dwa i pół roku temu głównym zaleceniem NIK-u było „opracowanie założeń długofalowej i kompleksowej polityki państwa wobec rodziny”.
Polityka prorodzinna po dwóch latach rządów PiS-u
Niemal natychmiast po objęciu władzy rząd Beaty Szydło przystąpił do realizacji obietnicy wyborczej związanej z uruchomieniem programu „500 plus”. Przełomowy charakter tej propozycji i wzbudzane przez nią emocje sprawiły, że minister Elżbieta Rafalska niemal z miejsca stała się jednym z czołowych przedstawicieli rządu. Zyskała ona pozycję, której nie miał prawdopodobnie żaden z dotychczasowych ministrów odpowiedzialnych za politykę społeczną.
Początkowo opozycja nie szczędziła krytyki, a wątpliwości budziła głównie kwestia finansowania programu. Obecnie nawet mało przychylni PiS-owi politycy często przyznają, że powinien on być nie tyle utrzymany, co wręcz rozwijany. Polityczna kalkulacja powoduje, że opozycja skupia się raczej na powątpiewaniu w realizację celów programu (którym jest m.in. trwałe podniesienie poziomu dzietności) oraz na rzekomo obserwowanej, masowej rezygnacji kobiet z pracy.
Nie tylko „500 plus”
Choć program jest niewątpliwie symbolem prowadzonej przez rząd polityki społecznej, to – jak przekonuje minister Rafalska – nie jest on jedynym przejawem aktywności władz w tej dziedzinie. Ostatnio, przy okazji I Ogólnopolskiej Konferencji „Prawa Rodziny – rdzeń współczesnej demokracji”, przypomniała o programie „Za życiem” i zmianach dotyczących Karty Dużej Rodziny. Wspomniany program dotyczy opieki nad kobietą i dzieckiem przed i po porodzie. Na zmianach w Karcie Dużej Rodziny już w 2019 roku skorzystają z kolei ci rodzice, którzy kiedykolwiek (a nie tylko obecnie) mieli na utrzymaniu co najmniej trójkę dzieci. Do tego dochodzi program „Mieszkanie plus” skierowany do przede wszystkim do rodzin, których nie stać na mieszkanie, a jednocześnie ich dochody są zbyt wysokie, by mogły liczyć na mieszkanie od gminy.
Zdaniem minister rządowi udało się doprowadzić do sytuacji, w której polityka prorodzinna ma charakter „międzyresortowy”. Zwraca także uwagę na wzrost wydatków:
Nasz rząd nie oszczędza na rodzinach, wydatki na politykę rodzinną wynoszą ponad 3 proc. PKB […]. Dzisiaj jesteśmy w czołówce państw europejskich, które inwestują w rodzinę.
Są efekty?
W ubiegłym roku potwierdził to raport PwC „Ulgi podatkowe i świadczenia rodzinne w UE”. W ciągu 12 miesięcy (w porównaniu z rokiem 2015) awansowaliśmy o 11 pozycji w rankingu krajów Unii pod względem średniej kwoty ulg i świadczeń. Kwota 8,2 tys. zł rocznie przypadająca na przeciętną rodzinę dała nam miejsce w środku stawki. Jeszcze lepiej to wygląda w przypadku zestawienia tej kwoty z wysokością przeciętnego wynagrodzenia, gdzie uplasowaliśmy się tuż za podium
Zgodnie z założeniami rządu podobne wyniki powinny wprost przekładać się na bezpieczeństwo finansowe polskich rodzin, a w konsekwencji – na wzrost liczby urodzeń. I rzeczywiście: choć do zażegnania demograficznego kryzysu jeszcze bardzo daleka droga, to GUS notuje zauważalny wzrost dzietności. W pierwszym półroczu tego roku na świat przyszło w Polsce 200 tys. dzieci, czyli o kilkanaście tysięcy więcej niż w analogicznym okresie 2016 roku.
Rafalska przypomniała, że samym programem „500 plus” objętych jest już 6 na 10 dzieci do 18 roku życia. Dane GUS-u wskazują też, że dzięki niemu spada odsetek osób zagrożonych skrajnym ubóstwem (z prawie 7,5% w 2014 roku do niespełna 5% w roku 2016).
Mamy się uczyć od… królików
Pomimo pierwszych, pozytywnych efektów polityki prorodzinnej rząd nie spoczywa na laurach. Choć jest to niewątpliwie godne pochwały, to ostatnio zanotował wpadkę – bo jak inaczej określić kampanię, w której prokreację promują króliki?
„Kampanię Prozdrowotną” sfinansowano ze środków Narodowego Programu Zdrowia. Jej koszt to prawie 3 miliony złotych i trudno oprzeć się wrażeniu, że nie jest to najlepszy sposób na spożytkowanie publicznych pieniędzy. Równie trudno wyobrazić sobie sytuację, w której przykład królików zachęci kogokolwiek do posiadania licznego potomstwa.
To fatalny pomysł, konotacje językowe z królikami i płodnością są jednoznacznie negatywne. […] jego [królika – red.] moc rozpłodowa nie jest przedmiotem szacunku
– tłumaczy portalowi prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca.
Autorzy kampanii bronią się, mówiąc, że jej celem było uświadomienie Polakom wpływu zdrowego stylu życia na płodność. Niesmak jednak pozostał, a internauci dość zgodnie krytykują przekaz spotu. Nasuwa się pytanie: skoro polskie rodziny mają się najlepiej od lat, to po co decydować się na tak ryzykowne posunięcie? Może warto pozostać przy tych aspektach polityki prorodzinnej, które przynoszą pozytywne rezultaty?
Jak oceniacie poczynania rządu w dziedzinie polityki prorodzinnej?
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!