
Od kliku dni Polska żyje skutkami publikacji „Gazety Wyborczej”. Dziennik opublikował zapis rozmowy biznesmena Leszka Czarneckiego z byłym już szefem Komisji Nadzoru Finansowego Markiem Chrzanowskim. To, co wydarzyło się później, nadszarpnęło (i tak już niewielkie) zaufanie obywateli do instytucji państwa. Jak je odbudować i czy to w ogóle możliwe?
Głównymi bohaterami afery są biznesmen Leszek Czarnecki – właściciel Getin Noble Banku i Idea Banku – oraz Marek Chrzanowski, który w wyniku afery utracił stanowisko szefa Komisji Nadzoru Finansowego.
Dla niewtajemniczonych, KNF to organ administracji rządowej sprawujący nadzór m.in. nad rynkiem bankowym, ubezpieczeniowym i kapitałowym. To właśnie KNF powinna reagować, gdy działalność którejkolwiek z instytucji finansowych budzi wątpliwości np. co do bezpieczeństwa środków wpłacanych przez klientów.
Przychodzi Czarnecki do KNF-u…
Choć o aferze słyszał już chyba każdy, to dla uporządkowania faktów przedstawiamy skrócone kalendarium wydarzeń związanych ze sprawą.
Marzec 2018 r.: Leszek Czarnecki przychodzi do szefa KNF-u na umówione wcześniej spotkanie. Zgodnie z relacją pełnomocnika Czarneckiego, mec. Romana Giertycha, biznesmen zabiera ze sobą trzy dyktafony, z czego na jednym udaje się utrwalić zapis rozmowy.
Z zapisu opublikowanego przez „Gazetę Wyborczą” wynika, że Chrzanowski złożył Czarneckiemu korupcyjną propozycję – zaoferował mu przychylność KNF-u względem banku, którego właścicielem jest Czarnecki, w zamian za skorzystanie z usług poleconego prawnika. Chrzanowski zasugerował nawet konkretną kwotę wynagrodzenia, która miałaby wynieść w przybliżeniu 40 mln zł.
Tło rozmowy Czarnecki-Chrzanowski
Z czego wynikała propozycja? Banki prowadzone przez Czarneckiego przeżywały poważny kryzys spowodowany m.in. oskarżeniami o namawianie klientów do inwestowania w trefne obligacje GetBacku. Z kolei problemy finansowe zmusiły Czarneckiego do ogromnego dokapitalizowania banku. Pieniądze – jak wiadomo – lubią ciszę, więc zawirowania wokół banków Czarneckiego nie wpłynęły pozytywnie na ich wizerunek jako instytucji bezpiecznych, którym bez obaw można powierzyć własne oszczędności.
Ponadto w ostatnich miesiącach trwają prace nad nowelizacją prawa bankowego, która pozwala – dzięki decyzji KNF-u – na przejmowanie przez państwo prywatnych banków. Orędownikiem zastosowania takiego rozwiązania w stosunku do banków Czarneckiego jest Zdzisław Sokal, który pełni jednocześnie funkcję szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Częścią propozycji Chrzanowskiego, mającej zapewnić „przychylność” wobec interesów Czarneckiego, było usunięcie Sokala z KNF-u.
Afera KNF wychodzi na światło dzienne
7 listopada 2018 r.: Czarnecki, po 7 miesiącach od rozmowy, zawiadamia prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Znamienny jest fakt, że również tego dnia sejmowa Komisja Finansów Publicznych (co istotne, w obecności szefa KNF-u) pracowała nad wspomnianą wcześniej nowelizacją.
13 listopada 2018 r. Publikacja „Gazety Wyborczej”, która uruchamia lawinę:
- KNF umieszcza Idea Bank na liście ostrzeżeń w związku z oferowaniem instrumentów finansowych (obligacji GetBacku) bez stosownych zezwoleń. Taki ruch KNF zapowiadała co prawda już wcześniej, ale ostateczne dokonanie się tego faktu akurat w tym dniu trudno uznać za przypadkowe.
- Szef KNF-u składa dymisję.
- Minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro ogłasza wszczęcie śledztwa w sprawie Chrzanowskiego. Wstępna kwalifikacja czynu: przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
14 listopada 2018 r.: Premier Mateusz Morawiecki przyjmuje dymisję Chrzanowskiego i wzywa do siebie szefów służb. Z kolei Chrzanowski wraca do Polski z Singapuru i zapowiada podjęcie kroków prawnych „w związku z fałszywymi oskarżeniami”.
Do siedziby KNF-u wkraczają funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego w celu zabezpieczenia dokumentacji. Kilka godzin przed nimi do gabinetu wchodzi jednak Chrzanowski, co wywołuje uzasadnione sugestie o możliwym ukrywaniu lub niszczeniu przez niego dokumentów.
Pierwsze skutki afery: polityczna awantura
Afera KNF wywołała spodziewaną polityczną burzę. Do opinii publicznej szczególnie mocno przebiły się słowa byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który przyznał, że „sprawa wygląda grubo”.
Proszę pamiętać, że to jest rodzaj korupcji, która płynie ze strony państwowej instytucji. To nie jest porównywalne choćby z Rywinem, który nie reprezentował żadnej państwowej instytucji w tamtym czasie
– dodał w rozmowie z portalem Gazeta.pl.
Warto przypomnieć, że kilkanaście lat temu w celu wyjaśnienia afery Rywina została powołana komisja śledcza, a sprawa na tyle zaszkodziła ówczesnemu rządowi SLD, że kosztowała lewicę utratę władzy. I w tym przypadku opozycja domaga się komisji.
Jak odpowiedziało na to Prawo i Sprawiedliwość? Reakcja przedstawicieli tej partii również nie jest zaskoczeniem. Rzeczniczka PiS-u Beata Mazurek stwierdziła, że w związku z aferą nie jest potrzebne ani zwołanie posiedzenia sejmu, ani tym bardziej powoływanie komisji śledczej. Nie zrezygnowała przy tym z okazji, by tradycyjnie „wbić szpilę” poprzednikom: „PO w sprawie Amber Gold przez dwa i pół roku nic nie robiło, a Tusk w nagrodę dostał stanowisko w UE”.
Panika wśród klientów
Na zamieszanie wokół banków Leszka Czarneckiego z największym niepokojem patrzą rzecz jasna ich klienci. Jak donoszą świadkowie, w oddziałach gromadzą się prawdziwe tłumy – jak można się domyślić – po to, by wypłacić ulokowane tam pieniądze.
I choć eksperci od bankowości przekonują, że nie ma powodów do paniki (i że tak naprawdę to właśnie ona może na dłuższą metę najbardziej zaszkodzić klientom), to czy można się dziwić tym, którzy przechowują na lokatach niemałe oszczędności?
Zaufanie bliskie zeru
Tym bardziej, że afera poważnie nadszarpnęła zaufanie do kolejnego organu państwa, w tym przypadku KNF-u. Do tej pory mało kto kwestionował rolę tej instytucji w rzetelnym tropieniu nieprawidłowości na rynku bankowym w celu zagwarantowania bezpieczeństwa konsumentów.
Ostatnio rysą na wizerunku KNF-u mogła być co prawda sprawa Amber Gold, ale w kwestii tej afery krytyka spadła na tak dużą liczbę osób i instytucji, że odpowiedzialność naturalnie się „rozmyła”. Zresztą nawet przewodnicząca komisji śledczej ds. Amber Gold, Małgorzata Wassermann, nie zarzucała KNF-owi całkowitej bezczynności („KNF dużo zrobił dla tej sprawy, ale na najniższym jej poziomie”). Afera korupcyjna, z którą obecnie mamy do czynienia, to zatem znacznie większy kaliber.
W dodatku w aferę, oprócz KNF, pośrednio zamieszany jest też Bankowy Fundusz Gwarancyjny – instytucja, która jest uznawana, i słusznie, wręcz jako strażnik pieniędzy Polaków. Teraz opinii publicznej zaprezentowano obraz szefa BFG jako osoby zaangażowanej w polityczną grę, która mogła zabiegać o zmiany w prawie umożliwiające de facto nacjonalizację prywatnych biznesów.
Na koniec – CBA. Czy każda duża afera w Polsce musi objawiać się tak rażącą niekompetencją służb? Wszyscy pamiętamy kompromitację funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w siedzibie tygodnia „Wprost” po wybuchu afery podsłuchowej. Teraz mamy CBA, które zdążył uprzedzić wracający z drugiego końca świata Chrzanowski.
Czy można je odbudować?
A skoro państwo robi tak wiele, by zaufanie do służb i instytucji było coraz mniejsze, to pojawia się pytanie – co można zrobić, by je obudować? Czy w ogóle jest to możliwe?
Naturalnie pierwszym krokiem powinien być pokaz sprawnego działania wymiaru sprawiedliwości. Chrzanowski poniósł już odpowiedzialność polityczną (utrata stanowiska), ale stawiane mu zarzuty – o ile zostaną udowodnione – powinny doprowadzić do skutecznego skazania. Pierwsza, zdecydowana reakcja Zbigniewa Ziobry mogłaby dawać jakąś nadzieję na takie rozstrzygnięcie, ale wystarczy pobieżna lektura komentarzy samych internautów, by stwierdzić, że mało kto wierzy w taki scenariusz. Jego nadzór nad śledztwem jest rzecz jasna odbierany jako próba zduszenia afery w zarodku tak, by straty wizerunkowe dla partii rządzącej były możliwie jak najmniejsze.
W przypadku afery KNF na szwank zostało narażone głównie zaufanie do systemu nadzoru finansowego. „W ostatnich latach z nadzoru odeszło wielu fachowców. Po taśmie Leszka Czarneckiego wiadomo dodatkowo, że do poważnych braków kompetencyjnych doszedł brak elementarnej przyzwoitości” – mówi w rozmowie z Money.pl ekonomista Dariusz Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
W sytuacji pogarszającego się wizerunku KNF-u naturalny wydaje się być powrót do dyskusji o przyznaniu nadzoru nad rynkiem bankowym Narodowemu Bankowi Polskiemu. Tyle, że nawet ewentualne powodzenie takiego posunięcia nie rozwiąże podstawowego problemu – niskiego zaufania obywateli do państwa w ogóle.
Czy mimo kolejnych afer, w które zamieszane są państwowe służby i instytucje, można jeszcze odbudować zaufanie obywateli do państwa? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Dodaj komentarz
2 komentarzy do "Jak zażegnać kryzys zaufania do państwa? Afera KNF w kontekście relacji państwo-obywatele"
Jakkolwiek pytanie padło jedno, udzielę odpowiedzi w częściach.
AFERA KNF??? Marek Chrzanowski winny propozycji łapówkarskiej?
Na początek przypomnę starą, aczkolwiek leżącą u podstaw każdego cywilizowanego prawa normę prawną, że dopóki sąd prawomocnym wyrokiem nie stwierdzi czyjejś winy, jest ona w świetle prawa NIEWINNA!
Nie ferujmy zatem wyroku, że „Marek Chrzanowski jest winny złożenia Leszkowi Czarneckiemu propozycji korupcyjnej”, gdyż to będzie musiało być udowodnione przed sądem.
Spójrzmy na towarzyszące tej sprawie fakty i okoliczności.
Leszek Czarnecki to główny akcjonariusz Idea Bank, GetInBank i Noble Bank… Ograniczanie liczby placówek własnych, zamykanie oddziałów w mniejszych miastach… To zaczęło się w 2016 roku. Dla każdego trzeźwo myślącego klienta był to sygnał, że firma się „zwija”. Oczywiście wszyscy, którzy potrafią czytać sprawozdania finansowe musieli przy okazji dostrzec, że w grupie finansowej Leszka Czarneckiego coś się dzieje. Złego. Zresztą nawet i to (mam tu na myśli umiejętność czytania bilansów) nie było potrzebne. W maju 2015 r. akcja Idea Banku warta była 28,00 zł. Potem było już tylko gorzej. W lutym 2018 cena spadła do 20,00 zł za akcję i rozpoczęła szybki marsz ku poziomowi bliskiemu dna – obecne notowania to 2,18 – 2,19 zł. Niecałe 8% tego, co warte były przed trzema laty.
I właśnie w takiej sytuacji – wyprzedaży akcji przy bardzo mocnej przecenie ich kursu, Leszek Czarnecki przychodzi do szefa KNF. Na umówione spotkanie.
I to jest moim zdaniem główny zarzut wobec KNF: skoro widać przysłowiowym gołym okiem, że w bankach Leszka Czarneckiego źle się dzieje, INFORMACJA O TAKIM SPOTKANIU I JEGO PRZEBIEGU POWINNA BYĆ PODANA DO WIADOMOŚCI PUBLICZNEJ.
Co wiemy dalej? Grupa Czarneckiego, choć on sam pozbył się, i to w 2016 roku, wszelkich udziałów w GetBacku, usilnie próbuje ratować ten fundusz i agresywnie namawia klientów do inwestycji w obligacje funduszu. Tyle, że rynek (konkurencja) przestrzega, a przekładanie terminu opublikowania bilansu za 2017 rok stawia w ciemnym świetle nie tylko sam GetBack ale też banki Czarneckiego. Oczywiście reakcja rynku jest jednoznaczna: doradcy inwestycyjni radzą trzymać się od produktów GetBack’u z daleka a kurs akcji banków L. Czarneckiego dalej spada…
Lato 2018 roku przynosi „wyjaśnienie” sytuacji GetBack’u. Podmiot staje się niezdolny do regulowania swoich zobowiązań, zarząd giełdy wstrzymuje obrót akcjami GetBack a Idea Bank trafia na listę ostrzeżeń KNF. Za sprzedaż obligacji GetBack’u bez odpowiedniej licencji.
Tyle, że to także jest zarzutem, który kieruję w stronę instytucji państwowych: SPRZEDAŻ OBLIGACJI GetBack’u TRWAŁA PRZYNAJMNIEJ OD 2017 R. – CO KNF ROBIŁ PRZEZ TEN CZAS?
Zatem właśnie to – bezczynność KNF oraz ukrywanie przed obywatelami RP z kim ważnym ze świata polityki i finansów spotyka się szef takiego urzędu – OTO ISTOTNE ZARZUTY WOBEC KNF!
Pora wrócić do rzekomej (gdyż wciąż nieudowodnionej) afery korupcyjnej.
Czy istotnie istnieje nagranie z rozmowy Chrzanowski – Czarnecki? Na razie znamy tylko opublikowany przez „Gazetę Wyborczą” stenogram. Samo nagranie jest ponoć w prokuraturze. Ale z całą pewnością będzie ono przedmiotem bardzo wnikliwego dochodzenia. Leszek Czarnecki był w latach 80-tych współpracownikiem peerelowskiej bezpieki. Dla ludzi z tamtych „tajnych służb” (i ich następców) spreparowanie, przy użyciu współczesnych technik komputerowych, niemalże doskonałego nagrania niczym trudnym raczej nie jest. Czy mamy zatem do czynienia z falsyfikatem? Podróbką? Dopóki sąd tak nie orzeknie mamy prawo domniemywać, że nagranie jest oryginalne.
Tyle, że okoliczności sprawy upoważniają do wysuwania wątpliwości.
Dlaczego Leszek Czarnecki dopiero po 7 miesiącach zdecydował się „ujawnić aferę”?
Po co komu „bardzo polityczny” adwokat do złożenia w prokuraturze zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa, skoro jest poszkodowanym?
Dlaczego ten materiał ukazuje się w momencie, w którym inna ważna sprawa wychodzi na jaw? Oto bowiem okazuje się, iż nie można wykluczyć, że tak nadmuchiwana przez „Gazetę Wyborczą” oraz telewizję TVN sprawa „hucznego świętowania urodzin Adolfa Hitlera przez grupę śląskich nacjonalistów” to być może ustawka. Prowokacja sfinansowana raczej nie przez TVN bezpośrednio (wątpię osobiście, by jakikolwiek prawnik zaakceptował projekt umowy na organizację urodzin Hitlera), ale być może przez jej współpracowników. Jeśli zostanie to udowodnione, rykoszety tej sprawy uderzą nie tylko w TVN czy Gazetę Wyborczą. Dziwnym trafem zarówno TVN jak i Gazeta Wyborcza są głównymi medialnymi partnerami obecnej opozycji, która zarzuca obecnemu rządowi sprzyjanie nacjonalistom i faszystom… A tu może się okazać, że za sprawą stoją ludzie zapewniający tej właśnie opozycji „medialne wsparcie”…
Kolejna wątpliwość: Leszek Czarnecki, idąc na rozmowę do KNF, miał przy sobie trzy dyktafony. Nagranie pochodzi tylko z jednego źródła, dwa pozostałe urządzenia ponoć zawiodły. Czyżby Leszka Czarneckiego nie było stać na kupno niezawodnego sprzętu? W to raczej trudno uwierzyć, niemniej niech mu będzie. Uwierzmy. Ale chciałbym postawić inne pytanie – po co mu były te dyktafony? Czyżby od samego początku wiedział, że w trakcie rozmowy padnie „niemoralna propozycja”? A może tak to właśnie zostało zaaranżowane? Najpierw ludzie „niższych szczebli” zaczęli coś uzgadniać, i to oczywiście nigdy na jaw nie wyjdzie, coś zostało na niższych szczeblach wstępnie uzgodnione a podczas ROZMOWY SZEFÓW uzgodnienia miały zostać potwierdzone i doprecyzowane.
Taki scenariusz wyjaśniałby, dlaczego Leszek Czarnecki był aż tak podsłuchowo uzbrojony. Podkreślam jednak: to tylko jedna z możliwości. Na chwilę obecną mamy obowiązek wierzyć, że Leszek Czarnecki idąc na spotkanie z szefem KNF miał dobre i uczciwe intencje.
Czy ta sprawa zostanie uczciwie i należycie wyjaśniona? Czy potrzebna jest sejmowa komisja śledcza do wyjaśnienia afer (bo to będzie nie tylko sprawa KNF), które zniszczyły zaufanie obywateli do naszego państwa? Otóż, jeśli komisja taka powstanie, będzie bardzo „wycinkowa”.
Od 1989 roku władze odrodzonej niepodległej Rzeczypospolitej robią wszystko, abyśmy tego zaufania nie mieli.
Najpierw sprawa likwidacji przedsiębiorstw państwowych. Według skromnych szacunków 4 miliony Polaków straciło pracę. Majątek tych przedsiębiorstw został za bezcen kupiony przez ludzi powiązanych głównie z PZPR, PRL-em, (i jego służbami specjalnymi) lub takich, którzy w imieniu opozycji poszli z PRL-em na współpracę, tworząc przy Okrągłym Stole zręby nowego porządku.
Kto odpowiadał za doprowadzenie polskiej gospodarki do ruiny? Kto nie przeciwdziałał tym wymuszonym upadłościom?
Kto nie reagował na SZNAPSGEJT?
Kto nie reagował na nielegalne działania firmy Dorchem i jej wielki przekręt pod nazwą Bezpieczna Kasa Oszczędności?
Ówczesny wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz, ekonomiczny guru obecnej politycznej opozycji.
Kto wprowadził w Polsce system emerytalny, który nie jest w stanie zapewnić Polakom godnych emerytur?
Firmował go Leszek Balcerowicz a głównym ekspertem firmującym reformę systemu emerytalnego był Ryszard Petru, jeden z „ważniejszych” przedstawicieli obecnej politycznej opozycji.
Kto przejął znaczną część naszych oszczędności emerytalnych zgromadzonych w Otwartych Funduszach Emerytalnych?
Rząd Donalda Tuska. Mógł to zrobić dzięki przewadze, jaką wówczas w sejmie miała obecna polityczna opozycja i wywodzącemu się także z tych samych szeregów prezydentowi.
Kto nie reagował, gdy przestępcza działalność Amber Gold rozwijała się w najlepsze? Kto wstrzymywał jakiekolwiek działania służb w tej sprawie?
Rząd Donalda Tuska.
Czyli całkiem sporo nie kamyczków a wielkich kamieni, wręcz głazów do ogródka obecnej politycznej opozycji.
Jeśli zatem dojdzie do powołania Komisji Sejmowej, która otrzyma zadanie odbudowy zaufania obywateli do państwa polskiego, właśnie obecna opozycja polityczna straci na tym najwięcej. Zatem dlaczego PiS wraz z koalicjantami nie idą w taki scenariusz?
Amerykanie mówią, że przejęcie władzy w Białym Domu wymaga potężnych rezerw kadrowych, gdyż tylko w samym Waszyngtonie i instytucjach podległych prezydentowi USA jest ponad 11 tysięcy stanowisk, na które trzeba mieć odpowiedniego kandydata. Ile takich stanowisk jest w Polsce? Tego nie wie dokładnie nikt, ale wygląda na to, że nie ma w Polsce partii politycznej zdolnej obsadzić wszystkie kluczowe stanowiska ludźmi, którzy z jednej strony posiadaliby odpowiednie kwalifikacje a z drugiej nie tkwili w jakichś obecnych czy dawnych układach. Jeśli ktoś doszedł do potężnego majątku właśnie dzięki niejasnym układom i powiązaniom niekoniecznie przestępczym lecz choćby nieetycznym, działa w przekonaniu, że hulaj dusza, piekła nie ma, a w razie czego uderzy się, po znajomości, tu czy tam i sprawę wyciszy, zamiecie pod dywan.
PiS, jak każda inna władza w Polsce na przestrzeni ostatnich 20 czy więcej lat, musi współpracować z ludźmi, którzy niosą ze sobą cały bagaż doświadczeń, złych nawyków i są przyzwyczajeni do bezkarności. Nawet PiS-owi nie uda się uporządkować tej stajni Augiasza. Sądy, na których niemalże wszyscy Polacy wieszają psy, skarżąc się na ich opieszałość i „dziwne” wyroki, są tego najlepszym przykładem.
Co zatem należałoby zrobić, aby odbudować zaufanie obywateli do państwa? No cóż, po prostu wymieść „Warszawkę”. Ograniczyć rolę sejmu i rządu do spraw najistotniejszych (obronność, bezpieczeństwo publiczne itp.), przenieść zarządzanie pozostałymi środkami budżetowymi na poziom samorządów, ale wprowadzając w nich bardzo surowe regulacji prawne dotyczące pracowników samorządowych, łącznie ze „ścieżką awansu zawodowego” czyli wymogiem, aby ktoś, kto ma objąć kierownicze stanowisko w jakiejś dziedzinie posiadał ściśle określone wykształcenie i iluśletnią praktykę w tej lub podobnej instytucji. Trzeba odpiłować tyłki od obsadzanych uznaniowo stołków a gęby oderwać od koryt. I wprowadzić zasadę, że jeśli chcesz pracować w służbie publicznej (mówiąc po ludzku – jeśli chcesz, aby pensję wypłacał ci budżet) musisz pokazać, co masz, ile masz i jak do tego doszedłeś. Udowodnić swoją uczciwość.
Wiem, że to odwrócenie zasady domniemania niewinności. Ale jestem przekonany, że dopóki nie wykluczy się z systemu publicznego zarządzania choćby najmniejszą cząstką naszego państwa osób, które przyzwyczaiły się do inkasowania (pod stołem) wielkich kwot za swoje przysługi i polityczne wpływy, nasze państwo będzie realizować interesy dość niewielkiej „grupy trzymającej władzę”. Ze szkodą dla nas wszystkich.
Piotrze, masz całkowitą rację co do tego, że nie należy przesądzać o winie byłego już szefa KNF-u i my również tego nie robimy. Dotąd jesteśmy niestety skazani na doniesienia „Gazety Wyborczej”. Niezależnie od wyroku sądu faktem jest, że „afera KNF” już wybuchła.
Masz również rację co do tego, że sprawa jest znacznie bardziej wielowątkowa. Zwróć uwagę, że naszym celem nie jest jednak dogłębna analiza samych wydarzeń i ich kontekstu, ale efekty, które już teraz one wywołują. Zastanawiamy się nad tym, jak podobne afery (nawet jeszcze przed formalnym udowodnieniem winy!) wpływają na poziom zaufania obywateli do państwa. To, że wpływają zdecydowanie negatywnie, to oczywistość i kolejny niezaprzeczalny fakt.
Twoja propozycja, by przenieść większą część kompetencji władzy centralnej na poziom lokalny, jest konkretna i ciekawa. W ten sposób uzasadnia się zresztą sens istnienia samorządów – by władza była „bliższa ludziom”. Widzimy jednak pewne problemy, z którymi najpewniej mielibyśmy do czynienia, gdybyśmy chcieli taki postulat wprowadzić w życie.
Proponujesz zastosowanie „surowych regulacji prawnych”, które miałyby dotyczyć kandydatów na urzędy w samorządach i w teorii ma to jak najbardziej sens. Kto jednak miałby tworzyć wspomniane regulacje? Odpowiedź jest oczywista – władza centralna, której coraz mniej ufamy. I tak koło się zamyka… Obawiamy się, że regulacje uchwalane przez jedną opcję polityczną automatycznie spotkałyby się ze sprzeciwem opcji przeciwnej (o zarzutach dotyczących ingerencji władzy centralnej w samorządy nie wspominając, bo one już się pojawiały, zresztą nawet w tej kadencji). Do tego potrzebny jest polityczny konsensus, o który byłoby niestety bardzo trudno.