22.11.2017
Aktualizacja: 22.11.2017

Większa jawność życia publicznego czy kontrola obywateli? Kontrowersje wokół ustawy Kamińskiego

Ustawa o jawności życia publicznego.
© Egor/fotolia

Ustawa o jawności życia publicznego, której projekt został przedstawiony przez ministra-koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego, ma pozytywnie wpłynąć na przejrzystość funkcjonowania państwa. Nie brakuje jednak głosów, że tak naprawdę chodzi o coś zupełnie odwrotnego – większą kontrolę nad obywatelami.

Ustawa ma całkowicie zastąpić przepisy zawarte w trzech obecnie obowiązujących ustawach: lobbingowej, antykorupcyjnej i o dostępie do informacji publicznej, choć zmiany obejmują wiele innych aktów prawnych.

Podstawowym celem tej ustawy jest zwiększenie transparentności państwa polskiego, jest, w sposób świadomy, zwiększenie kontroli społecznej nad osobami pełniącymi funkcje publiczne

– mówił Kamiński w dniu przedstawienia projektu.

Pomimo szczytnych deklaracji kontrowersji nie brakuje. Już sam fakt, że za opracowaniem zmian w prawie stoi Kamiński – koordynator służb specjalnych – oraz jego zastępca Maciej Wąsik, budzi wątpliwości krytyków. Do tego dochodzi głośny sprzeciw organizacji społecznych dotyczący prawa odmowy do dostępu do informacji publicznej, jeśli prośba o jej udzielenie jest składana w sposób „uporczywy”. Choć rząd zadeklarował, że wycofa się z tego zapisu, to problemów jest znacznie więcej. Co znajdziemy w projekcie ustawy?

Oświadczenia majątkowe – posłowie, sędziowie i… sekretarki?

projekcie wymieniono aż 108 podmiotów, które mają być zobowiązane do składania oświadczeń majątkowych. Te mają być całkowicie jawne i dostępne dla wszystkich. Na liście znalazły się już nie tylko osoby pełniące najważniejsze funkcje w państwie, sędziowie i prokuratorzy, ale także policjanci, strażacy, strażnicy miejscy a nawet egzaminatorzy na prawo jazdy czy zwykli pracownicy urzędów. Krytycy zastanawiają się, czy projekt – ze względu na niedostateczną precyzję definicji – nie nakłada przypadkiem obowiązku składania oświadczeń majątkowych na… panie sprzątające w urzędach czy sekretarki.

Nazywam to „powszechną lustracją majątkową”, bo jeżeli spojrzy się na listę podmiotów, które będą zobowiązane do składania oświadczeń majątkowych i te oświadczenia majątkowe później będą jawne, to trudno mi sobie wyobrazić osobę, która pracuje w administracji publicznej i nie będzie miała na siebie nałożonego tego obowiązku

– mówi w rozmowie z TVN24 Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon.

Według szacunków autorów projektu podobny obowiązek będzie dotyczył aż 800 tys. osób. To i tak niewiele w porównaniu z wyliczeniami Rzecznika Praw Obywatelskich, który liczbę takich osób ocenił na ok. półtora miliona. RPO obawia się, że pełna jawność informacji o dochodach tak licznego grona osób doprowadzi do sytuacji, w której obywatele będą się wzajemnie kontrolować i na siebie donosić.  „Naszą ideą jest wzrost transparentności […], a więc także kwestii finansowych [dotyczących – red.] osób, które pracują na rzecz naszego państwa” – odpowiada na te zarzuty rzecznik ministra-koordynatora Stanisław Żaryn.

Odpowiedzialność karna za błąd w oświadczeniu

Szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego będzie mógł w każdym momencie zażądać złożenia nowego oświadczenia majątkowego. Zdaniem RPO, szef CBA raz w roku będzie miał możliwość żądania oświadczenia od osób, których w projekcie nie wymieniono, np. lekarza, księdza lub dziennikarza. Wystarczy, że uzna ich za „osoby pełniące funkcję publiczną”.

Za błędne wypełnienie oświadczenia – niedoszacowanie wartości majątku lub pominięcie któregokolwiek z jego składników – będzie oczywiście groziła odpowiedzialność karna. W przyszłości problemy z oświadczeniami majątkowymi mieli już znani politycy, m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, który nie wpisał do niego dwóch mieszkań, a także części oszczędności. Adamowicz tłumaczył, że była to jedynie pomyłka popełniona „nieświadomie” i „w sposób mechaniczny”.

Problem ze spółdzielniami mieszkaniowymi

Objęte obowiązkiem udostępnienia informacji publicznych miałyby być także spółdzielnie mieszkaniowe. Autorom projektu chodzi o ukrócenie procederu polegającego na zatajaniu ważnych informacji nawet przed członkami spółdzielni. Tymczasem propozycja jest sprzeczna z uchwałą Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że działalność spółdzielni nie mieści się w kategoriach wykonywania zadań publicznych; tym samym nie powinno się od nich żądać udzielania informacji.

Prezes Sieci Obywatelskiej Watchdog Szymon Osowski twierdzi, że spółdzielnie, jako podmioty prywatne, nie mogą być traktowane jak podmioty publiczne. Wtóruje mu prof. Krzysztof Pietrzykowski, ekspert prawa spółdzielczego, który postuluje objęcie obowiązkiem ujawnienia informacji tylko niewielkiej części spółdzielni – konkretnie tych, które korzystają z publicznych środków.

Lobbing do kontroli

Kolejną ciekawym aspektem projektu jest kwestia lobbingu. Obowiązek ujawnienia źródeł finansowania ma dotyczyć z jednej strony zawodowych lobbystów, z drugiej – każdą organizację i osobę prywatną, która chciałaby zabrać głos w procesie stanowienia prawa. Chodzi np. o opiniowanie projektów ustaw. W uzasadnieniu czytamy:

Wykazanie finansowania na etapie przystępowania do prac legislacyjnych nad projektem aktu prawnego, jest niezwykle istotne z punktu widzenia transparentności życia publicznego, procesu stanowienia prawa, jak również zapobiegania zachowaniom korupcjogennym.

Zdaniem Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych Edyty Bielak-Jomaa wejście w życie takiego rozwiązania sprawi, że osoby prywatne będą powstrzymywały się od udziału w pracach legislacyjnych. Ze propozycjami nie zgadzają się także przedstawiciele organizacji społecznych. Tłumaczą, że środki na swoją działalność otrzymują często ze wsparcia udzielonego przez anonimowych darczyńców, co w praktyce uniemożliwia podanie pełnej informacji o źródłach finansowania.

Wątpliwości jest zatem sporo. Kamiński stwierdził, że wejście zmian w życie powinno nastąpić w przyszłym roku.

„Prawie” jak w Norwegii

Pomimo faktu, że propozycje autorów projektu mogą się wydawać dość radykalne, to jeszcze o krok dalej poszli Norwegowie. Wprowadzili oni bowiem całkowity dostęp do informacji o majątku nie tylko najważniejszych polityków i urzędników, ale każdego obywatela. Norwegowie mogą w ciągu kilku minut dowiedzieć się, ile zarabia sąsiad, jakie płaci podatki i ile jest warty jego samochód. Tego typu wzajemna kontrola to sposób na walkę z szarą strefą i oszustwami podatkowymi.

W Polsce pytanie o to, ile się zarabia, można porównać z tym, czy wieczorem przebieramy się w damskie fatałaszki. W Norwegii jest to normalny temat rozmów. Oni wierzą w to, że dzięki temu wszystkim żyje się lepiej, bo nikt nie okrada wspólnej kasy

– mówi w rozmowie z money.pl Sylwia Skorstad z firmy doradczej Polish Connection.

Taki mechanizm funkcjonuje w Norwegii od dawna. Nie słychać głosów domagających się jego porzucenia, choć niedawno wprowadzono pewne ograniczenie: osoba, której zarobki są sprawdzane, pozna tożsamość „kontrolującego”. Po tej zmianie odsetek Norwegów, którzy regularnie sprawdzają majątki innych, spadł z prawie 20 do zaledwie kilku procent. Mimo to należy przyznać, że propozycjom Kamińskiego i Wąsika wciąż daleko do rozwiązań stosowanych w Norwegii.

Jak oceniacie projekt ustawy o jawności życia publicznego? Czy oznacza on zwiększenie transparentności państwa, czy służy raczej większej kontroli obywateli?

Dodaj komentarz

Bądź pierwszy!

avatar
wpDiscuz