
W żywności roi się od sztucznych dodatków – konserwantów, barwników, emulgatorów i wzmacniaczy smaku. Statystyczny polski konsument zjada rocznie ponad 2 kg dodatków oznaczonych literą „E”. Co równie niepokojące, ich stosowanie w przemyśle spożywczym nie podlega wystarczającemu nadzorowi.
To najważniejszy wniosek z raportu Najwyższej Izby Kontroli, która system nadzoru nad takimi substancjami określa wprost jako „dysfunkcjonalny”. Dlaczego?
Wszechobecne „E”
Dodatki do żywności w nadmiarze mogą powodować reakcje alergiczne, nadpobudliwość u dzieci, nudności, bóle głowy, otyłość, nadciśnienie a nawet nowotwory. Większość z nas spożywa je codziennie. Dopuszczonych do stosowania w przemyśle spożywczym jest aktualne ponad 330 dodatków.
NIK pokusiła się nawet o wyliczenie, ile różnego rodzaju „E” może się znajdować w jednodniowym jadłospisie przeciętnego Kowalskiego. Wynik? W pięciu typowych posiłkach doszukano się w sumie aż 85 możliwych dodatków.
Najbardziej narażone na przekroczenie akceptowanego dziennego spożycia dodatków (ADI) z dietą, ze względu na niższą masę ciała i upodobania smakowe, są dzieci – głównie w wieku do 10 lat. Najwięcej dodatków jest w produktach, które dzieci lubią najbardziej, czyli ciastach, aromatyzowanych napojach, lodach, parówkach
– czytamy w komunikacie.
Głównym celem NIK-u nie było jednak potwierdzenie szkodliwości dodatków, a zbadanie, jak obecne regulacje prawne chronią konsumentów przed ich nadużywaniem. Wyniki niestety nie są optymistyczne.
Niedoskonałe procedury
Każdy dodatek, zanim zostanie dopuszczony do stosowania w żywności, musi uzyskać ocenę bezpieczeństwa dla zdrowia. Ocenę przyznaje Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności. Jak wskazuje NIK, procedura nie jest pozbawiona mankamentów: „przepisy prawa wymagają zapewnienia bezpieczeństwa każdego z dodatków używanych osobno. W żaden sposób nie odnoszą się one do ryzyka wynikającego z obecności w środkach spożywczych więcej niż jednego dodatku, czy ich kumulacji z różnych źródeł”.
Zwrócono więc uwagę na poważną lukę w podejściu do takich substancji, polegającą na niedostatecznym badaniu ich wpływu na zdrowie w połączeniu z innymi związkami. Zdarza się, że substancja samodzielnie nie stanowi żadnego zagrożenia, ale przy ich połączeniu np. z niektórymi lekami stają się niebezpieczne.
Dowodem na niedoskonałości systemu dopuszczania dodatków do stosowania w przemyśle spożywczym są zmiany na liście dozwolonych substancji. Od 2009 r. przeprowadzana jest ich rewizja. Do tej pory całkowicie wycofano dopuszczenie dla jednego barwnika, a dla kolejnych trzech znacząco ograniczono akceptowane dzienne spożycie (w jednym przypadku aż 20-krotnie!).
Zbyt mała skala badań laboratoryjnych
NIK wzięła pod lupę działania Głównego Inspektoratu Sanitarnego oraz powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych. Okazało się, że w strukturze organizacyjnej GIS-u nie utworzono komórki, która zajmowałaby się nadzorem nad stosowaniem dodatków do żywności.
Z kolei zarzut do stacji powiatowych opiera się na badaniu niedostatecznej liczby substancji. W ostatnich latach z ponad 200 dodatków dopuszczonych do stosowania, ale objętych limitami ilościowymi, w wybranych przez NIK stacjach przebadano w sumie niespełna 70. Powodem tak niskiej skuteczności była „ograniczona możliwość analityczna laboratoriów”.
Niejasne oznaczenia
Wydaje się, że sposobem na unikanie sztucznych dodatków jest uważna lektura etykiet na produktach. Dużo się o tym mówi, ale fakt jest taki, że spora część konsumentów potrafi zidentyfikować substancje jako barwnik czy konserwant jedynie po literce „E”. Tymczasem producenci są sprytni i bardzo często korzystają z umieszczania na etykietach innych (również dopuszczalnych) oznaczeń tej samej substancji, np. w formie pełnej nazwy.
NIK proponuje, by każda substancja dodatkowa – z jasnym wskazaniem, że należy ona właśnie do grupy „E” – została wyszczególniona w tabeli wraz z określeniem procentowej wartości akceptowalnego dziennego spożycia. W podobny sposób jest dziś przedstawiana wartość odżywcza produktów (wartość energetyczna, tłuszcz, białko itd.)
Zalecenia dla rządu
W obliczu niezadowalających wyników kontroli NIK stawia przez rządem zadania. Do premiera wnioskuje m.in. o:
- podjęcie działań legislacyjnych w sprawie wspomnianych zmian na etykietach,
- utworzenie wyspecjalizowanej instytucji zajmującej się bezpieczeństwem żywności, „kompetentnej w ocenianiu każdego elementu jakości produktu przeznaczonego do spożycia”,
- działanie w imię wypracowania jednolitej dla wszystkich krajów UE metodologii gromadzenia informacji o stosowanych w żywności dodatkach,
- działania edukacyjne i informacyjne uświadamiające społeczeństwo w temacie skutków spożywania substancji dodatkowych (ten postulat NIK kieruje zresztą również do GIS-u).
Do ministra zdrowia NIK apeluje z kolei o stworzenie doskonalszego systemu oceny bezpieczeństwa substancji (uwzględniającego np. wpływ skumulowania wielu dodatków w jednym produkcie) oraz prawne uregulowanie obowiązku weryfikacji produktów pod kątem zasadności stosowania w nich dodatków.
Czy jesteście zaskoczeni taką złą oceną nadzoru nad dodatkami w żywności? Czy propozycje NIK-u są słuszne? A może macie inne propozycje zmian?
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!